Szyszko przekroczył Rubikon. Wyprowadzi nas z Europy?
Ostentacyjne zignorowanie przez ministra Jana Szyszkę decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE wprowadza nową rzeczywistość w funkcjonowaniu Polski w Unii Europejskiej. Polska nie tylko naraża się na wysokie kary, ale sama, na własną prośbę i pod byle pretekstem wypisuje się ze wspólnoty.
04.08.2017 | aktual.: 04.08.2017 09:51
W ogólnej hierarchii spraw, kwestia Puszczy Białowieskiej i trwającej tam wycinki drzew jest dość mało istotna. Tymczasowy nakaz wstrzymania wycinki przez Trybunał - jeszcze mniej. Ale polski rząd właśnie uczynił z Puszczy swój Rubikon - i przekroczył go, bezceremonialnie i beztrosko, na dodatek czyniąc to ministrem Szyszko. Otwarcie sprzeciwiając się prawnie wiążącej decyzji unijnego trybunału w Luksemburgu i nie odpowiadając na zarzuty w wyznaczonym do piątku terminie, Szyszko dokonał rzeczy bez precedensu. Dokonał aktu rebelii przeciw normom i prawom Unii Europejskiej, do których przestrzegania sami się zobowiązaliśmy.
Dał nam przykład Cameron?
Oczywiście, zdarzały się i zdarzają przypadki ignorowania wyroków sądu przez państwa członkowskie, jednak okoliczności są zwykle inne: państwa te nie działają z ostentacją - w większości przypadków chodzi o częściowe niedostosowanie się do decyzji - a koniec końców ich transgresje kończą się wysokimi karami finansowymi. Ten przypadek jest inny, bo sprawa dotyczy tymczasowej decyzji zabezpieczającej, a polski rząd otwarcie i w pełni świadomie działa przeciwko postanowieniu sądu. Dotąd tylko Wielka Brytania, która Unię opuszcza, otwarcie sugerowała że nie podporządkuje się decyzji Trybunału - choć ostatecznie tego nie zrobiła, bo wyrok okazał się dla niej korzystny. Za sprawą ministra środowiska, Polska nie tylko naraża się na dodatkowe procesy i kary finansowe, ale też obiera kurs podobny do tego, który obrał Londyn.
Otwieramy kolejne fronty
Decyzja Szyszki być może nie byłaby tak rażąca, gdyby nie kontekst. Polska już teraz znajduje się w wielu konfliktach z władzami Unii. Chodzi przede wszystkim o sprawę zmian i czystek w wymiarze sprawiedliwości i Trybunale Konstytucyjnym, gdzie buńczuczna postawa polskiego rządu może kosztować nas uruchomienie "opcji nuklearnej", czyli Artykułu 7 mogącego skutkować nałożeniem na Polskę sankcji. Ale to nie jedyne pole konfliktów, bo do tego dochodzą inne spory, np. o migrację - tu również ostentacyjnie odmawiamy realizacji naszych zobowiązań. Jednocześnie - słusznie - domagamy się od reszty Unii solidarności w sprawie energetyki (Nord Stream 2) czy tzw. pakietu mobilności, który może mocno uderzyć w kluczową gałąź naszej gospodarki.
W takiej sytuacji otwarcie kolejnego frontu walki i to w sprawie, która nie wymaga tak dramatycznych działań - dość powiedzieć, że decyzja Trybunału jest tymczasowa i odwracalna - zakrawa na szaleństwo. Skutki tego posunięcia łatwo przewidzieć. I nie chodzi tylko o kary finansowe, czy perspektywę kolejnych sporów sądowych absorbujących państwowe zasoby. Portal Energetyka24.pl podał we wtorek, że ruch Szyszki chce wykorzystać Gazprom. Polska liczy bowiem, że Trybunał i Komisja Europejska pomoże jej w poskromieniu rosyjskich ambicji jeśli chodzi o kontrolę nad gazociągiem OPAL, czy budowę Nord Stream 2. Gazprom zamierza oddalić polskie obiekcje argumentując, że Warszawa prowadzi politykę podwójnych standardów. Oczywiście, konsekwencje będą szersze. Polski rząd, podejmując się działań wyłącznie destruktywnych i destabilizujących, osłabia swoją pozycję jako liczącego się w Unii gracza i sam siebie spycha na margines.
W co gra PiS?
Jak więc wytłumaczyć tak nieracjonalne działanie naszego rządu? Politycy opozycji oraz niektórzy publicyści widzą w tych działaniach dążenie do wyjścia z Unii Europejskiej. To chyba przesada. Bardziej prawdopodobne wydają się bardziej przyziemne wytłumaczenia: przedkładanie polityki wewnętrznej oraz ideologii nad interes państwa, niekompetencja i inercja.
Przede wszystkim działanie Szyszki wpisują się w logikę uruchomionej przez PiS propagandowej narracji, przedstawiającej Unię i jej władze jako wroga dybiącego na naszą suwerenność, a rząd PiS jako ten, który bohatersko się przeciwstawia jej dyktatowi. Po buńczucznych wypowiedziach polskich ministrów Ziobry i Waszczykowskiego w dialogu z Komisją Europejską dotyczących kwestii praworządności, gest Szyszki jest twórczym rozwinięciem tej samej postawy. Ta postawa jest zresztą podsycana przez przeświadczenie o bezsilności UE. Krótko mówiąc: do sankcji i tak nie dojdzie, bo uratują nas Węgrzy, więc Unia może nam "naskoczyć".
Niewykluczone też, że akcja ministra środowiska była w pewnym stopniu jego samowolką. Kiedy pytałem polityków PiS (m.in. rzecznika rządu Rafała Bochenka i szefa MSZ Witolda Waszyczykowskiego) o to, czy jego ruch był z nimi konsultowany, albo nie otrzymałem w ogóle odpowiedzi, albo polecono mi udać się do samego Szyszki. Zdaje się, że profesor nauk leśnych - obok ministra obrony Antoniego Macierewicza - jest jedynym szefem resortu cieszącym się pewną niezależnością od prezesa Kaczyńskiego. Podobnie jak w przypadku Macierewicza, Szyszko co chwila naraża ekipę rządzącą na wizerunkowe straty i postępuje wbrew woli prezesa, a mimo to jego pozycja jest niezagrożona. Wynika to zapewne z jego bliskich związków z o. Rydzykiem, posiadającym rząd dusz nad ważną częścią elektoratu partii rządzącej.
Tak naprawdę jednak motywacje stojące za europejską polityką PiS mogą ostatecznie okazać się bez znaczenia. Konsekwencje mogą być koniec końców takie same. Owszem, zapewne nie zostaniemy objęci sankcjami pozbawienia prawa głosu (choć opieranie się na deklaracjach lojalności Viktora Orbana nie wydaje się najmądrzejszą strategią), ale za awanturnictwo zapłacimy w inny sposób - utratą znaczenia, marginalizacją, czy w końcu malejącymi funduszami europejskimi (które i bez tego będą maleć). W rezultacie korzyści z bycia w UE będą mniej oczywiste, niż są obecnie, co z kolei przełoży się na poparcie dla naszego członkostwa. A wtedy perspektywa Polexitu nie będzie wydawać się scenariuszem z gatunku "political fiction".