Strajkujący rolnik: Najmocniej zadziała, jak wkurzymy całe społeczeństwo
- Rozumiemy, że Ukraińcom trzeba pomóc, bo ich naród walczy. Ale ludzie wciąż nie rozumieją, o co nam chodzi. Dlatego musimy wzmocnić sygnał naszego przekazu - mówi WP Grzegorz Majewski, rolnik, który uczestniczy w strajkach. On i jego towarzysze zablokują węzeł na S7 na 24 godziny.
Sebastian Łupak: Weźmie pan udział w dzisiejszym strajku rolników?
Grzegorz Majewski, rolnik spod Elbląga, jeden z liderów strajku rolników: Oczywiście. Ja i moi koledzy z powiatów elbląskiego, nowodworskiego, ostródzkiego staniemy na obwodnicy Elbląga. Zablokujemy jeden z węzłów na drodze krajowej S7 na 24 godziny.
Musicie paraliżować kraj i denerwować ludzi?
Wiele osób się na nas denerwuje. Rozumiem zwykłego obywatela, który spóźni się do pracy czy na rozładunek ciężarówki. Ale te wszystkie protesty są zgłaszane sześć dni wcześniej. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce: Mapa Protestów. Tam jest na bieżąco aktualizowana mapa z miejscami. Podajemy też numery telefonów organizatorów. Każdy może ominąć te miejsca czy zrezygnować z przejazdu akurat w tym dniu.
Dlaczego blokady? Nie ma innych form?
Niestety musimy wzmocnić sygnał naszego przekazu. Nie ukrywajmy – najmocniej zadziała, jak wkurzymy całe społeczeństwo. Stosowaliśmy wcześniej różne inne formy protestu. Na początku nastawialiśmy się na akcje typowo informacyjne, uświadamiające o co walczymy. Ale ludzie wciąż nie rozumieją, o co nam chodzi.
Mówią do nas: przecież jeździcie takimi drogimi ciągnikami...
No, ursusami nie jeździcie. Widziałem naprawdę ładne modele Johna Deere’a blokujące ulice miast. Niektóre potrafią kosztować 1,5 mln zł.
Dlaczego ludzie w mieście jeżdżą dziś SUV-ami, toyotami, mercedesami, a nie kupują 30-letnich maluchów i polonezów? Przecież te nowoczesne ciągniki to nasz sprzęt do pracy. Stare ciągniki były mało wydajne, mało wygodne i miały stare normy emisji spalin. Jeśli narzuca się nam nowe normy ekologiczne i chcą z nas zrobić gospodarstwa zeroemisyjne, to jednym ze sposobów jest zakup nowego ciągnika, który spełnia te wymogi.
To nie tak, że idę do salonu, wchodzę i mówię na wejściu: biorę ten ciągnik i jeszcze tamten mi dorzućcie. To są starannie przemyślane zakupy, poza tym w 90 procentach zrobione w kredycie czy leasingu.
Pamiętam taki obrazek z dzieciństwa: tata miał sześć hektarów i była wielka radość, że przyjechali dwaj sąsiedzi i ich dwoma sześćdziesiątkami [Ursus C-360], plus taty sześćdziesiątką zaorali tych sześć hektarów w jeden dzień.
Ja mam tych hektarów nieco więcej, bo 270, i muszę mieć nieco lepszy ciągnik, bo ja nie mam czasu orać sześciu hektarów trzema ciągnikami. Muszę więc mieć wydajniejszy sprzęt. Średnia wieku moich ciągników to 9 lat. Dbam o nie, staram się, żeby dobrze wyglądały.
Obraz wsi się zmienia: brudna sześćdziesiątka, cieknąca olejem, to już przeszłość. Teraz to są nowoczesne, zadbane ciągniki, trzymane w garażach, czyste.
Pan przejął gospodarstwo po ojcu?
Jestem czwartym pokoleniem. Na tej ziemi pracował mój pradziadek, dziadek, ojciec i teraz ja.
Od małego dziecka byłem przy roślinach. Hoduję pszenicę, rzepak, mam również jęczmień browarny i kukurydzę.
Teraz są nowe czasy. Zaczynamy stosować rolnictwo precyzyjne: wchodzą opryskiwacze, które regulują dawki i pryskają punktowo. Algorytmy rozpoznają patogen, czyli chwasty. Nie jest już pryskana cała plantacja, a jedynie miejsca, gdzie ten chwast występuje. Zmieniają się też rozsiewacze na precyzyjnie dawkujące nawóz w miejscu, w którym jest on potrzebny. To zmniejsza ich zużycie.
Jest też więcej biurokracji?
No wie pan: papierologia plus fotografie. Jak ja wywożę obornik na pole, to muszę wysyłać otagowane zdjęcia do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ze współrzędnymi geograficznymi i cechami charakterystycznymi dla terenu, gdzie ten obornik trafił. Tych wymogów jest coraz więcej, np. zgłoszenie w krótkim czasie sprzedaży bądź "upadku" [zdechnięcia] zwierzęcia. A z systemem informatycznym różnie bywa.
I ta nowoczesna wieś przez osiem lat rządów PiS siedziała cicho. Krytycy waszej akcji mogliby powiedzieć, że jak tylko zmienił się rząd, to wy już blokujecie ulice...
Nie jest tak, że siedzieliśmy potulnie jak baranki, a jak tylko władza się zmieniła, to jest ogień! To nieprawda, że przez osiem lat nie robiliśmy nic. Rzeczywiście pierwsze lata rządów PiS nie były dla nas złe. Było w miarę OK. Mieli dobre chęci, ale nie wszystko im wychodziło.
Co im nie wyszło?
Weźmy zakaz sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Duże powierzchnie, które były w posiadaniu spółek skarbu państwa, były dalej sprzedawane. Nie powstrzymało to więc sprzedaży polskiej ziemi w obce ręce.
Rzeczywiście w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy nastąpił wzrost sprzedaży cudzoziemcom ziemi rolnej i leśnej. Nie pamiętam wtedy takich dużych protestów. Albo wtedy, gdy okazało się, że ukraińska pszenica zaczęła tonami wjeżdżać do Polski...
Przynajmniej od roku rolnicy o tym mówią. Rzeczywiście, robiliśmy wtedy te protesty na mniejszą skalę. Przedstawialiśmy, co nas boli, ale nie było efektu.
Mamy świadomość, że nowy rząd został z tykającą bombą po starym. Ale my prosimy o jej rozbrojenie, zanim wybuchnie. Nowa władza była w stanie szybko przejąć TVP. Zabrało im to tydzień. Tymczasem naszym problemem nikt nie jest zainteresowany. Czekamy za długo. Chcemy zmusić rząd do podjęcia szybkiego działania.
Protestujecie przeciwko wwożeniu zboża z Ukrainy. Oglądacie telewizję? Ich porty są zablokowane, więc zboże musi wyjeżdżać inną drogą. A przecież oni muszą zarabiać w czasie tej wyniszczającej ich wojny...
Nikt tego nie neguje. Wiemy, co się tam dzieje. Rozumiemy, że trzeba im pomóc, bo ich naród walczy. Przyjęliśmy kilka milionów Ukraińców i niejeden rolnik miał wtedy u siebie rodzinę ukraińską.
Ale okazuje się, że u nich jest inne rolnictwo niż u nas. Myśleliśmy, że taki przeciętny Dmytro ma gospodarstwo wielkości naszego. Tymczasem okazuje się, że tam agroholdingi mają po kilkaset tysięcy hektarów. U nas gospodarstwa rodzinne mają do 300 hektarów. Średnia wielkość gospodarstwa w Polsce to ok. 11 hektarów. Niech pan porówna te wielkości! Skala tego nas przeraża.
Podam oficjalne dane: przed wybuchem wojny w Ukrainie do Polski wpływało 20 tys. ton cukru z Ukrainy, w 2023 r. 450 tys. ton; importowaliśmy 6 tys. ton mięsa kurzego, rok temu 250 tys. ton. Podobnie z jajami, pszenicą, kukurydzą, rzepakiem, mlekiem.
To jest ogromny, niekontrolowany przepływ. Polskie magazyny były po żniwach zapchane ukraińskim zbożem, które niby przyjechało do nas w tranzycie. Widzieliśmy na granicy, jak jadą wagony-węglarki, bez nakrycia. Deszcz, woda, wszystko w to leci. Spleśniały, zgniły, zamoknięty towar. Całe spleśniałe pryzmy.
Poza tym oni to produkują taniej od nas, bo używają tańszych, nieekologicznych środków ochrony roślin i nawozów, które w UE są zakazane.
W nazewnictwie powstają coraz to nowe twory: pszenica techniczna, czyściwo młynarskie. To są wybiegi w nazewnictwie, żeby wymyślić nowy twór, który nie wiadomo czym jest. Teraz hitem jest "rzepak do celów technicznych", który nie jest produktem rolno-spożywczym, więc nie podlega badaniom weterynaryjnym na granicy.
Zobacz także
A wie pan, co to jest krusz kukurydziany? Bardzo grubo zmielona kukurydza, która fizycznie nie jest ziarnem, natomiast jest towarem do pasz. I to jedzie do polskich mieszalni pasz zamiast naszej kukurydzy, naszego rzepaku i naszej pszenicy.
Zboże wwożone jest do Polski ciężarówkami czy wagonami po cemencie. Mamy na to dowody, nagrania. Czasem nasi koledzy sami kontrolują te ciężarówki, wzywają kierowców do pokazania, co wiozą, okazania dokumentów. Takie kontrole obywatelskie, przeprowadzane w czasie blokad.
Jeden z rolników pokazał ministrowi rolnictwa Czesławowi Siekierskiemu na filmie, kiedy i w jaki sposób rzepak na cele techniczne wjechał do kraju. Nie był rejestrowany jako produkt rolno-spożywczy. Ten film pokazał, w którym miejscu ten rzepak został przeładowany na ciężarówki i do której tłoczni dojechał. Nasi koledzy wchodzą na wagony, pokazują, co jedzie.
Tymczasem minister mówił nam na spotkaniu, że państwo polskie nie może wszystkiego sprawdzić.
Mówił - co podały media - że jest jeden taki kraj, który ma całkowicie zamknięte granice: to Korea Północna.
My nie jesteśmy za całkowitym zamknięciem granicy, tylko za unormowaniem sytuacji.
Może skala wwozu jest tak ogromna, że rzeczywiście służby nie mogą wszystkiego sprawdzić?
To niech zamkną granicę z Ukrainą i wpuszczają tylko tyle, ile są w stanie sprawdzić. Niech wyznaczą jeden port w Polsce do eksportu zboża ukraińskiego w świat. I niech te produkty dojeżdżają tam w zaplombowanych wagonach.
Skala przepuszczania ukraińskiego towaru jest niewyobrażalna. Wie pan, kto ma prawo skontrolować mnie – polskiego rolnika? Policja, Inspekcja Transportu Drogowego, urzędy celno-skarbowe, Straż Graniczna.
Tymczasem ukraińskie ciężarówki wwożą np. śrutę sojową na sfałszowanych listach przewozowych i nikt ich nie kontroluje. Służby się tym nie interesują. Produkty ukraińskie wjeżdżają też do Polski ze Słowacji czy Litwy.
Walczycie też z Zielonym Ładem. Ale to chyba dobrze, że Unia Europejska chce, aby towary unijne były zdrowe, smaczne, ekologiczne i wiadomego pochodzenia?
Zgadzam się z tym, bo jeśli coś zostawia jakieś szkodliwe dla człowieka substancje w produkcie finalnym, to absolutnie jestem za tym, żeby tego nie używać.
Oskarżają nas, że lejemy totalny herbicyd - roundup - litrami, tuż przed zbiorem. Nieprawda! Nie robimy tego, bo to jest zabronione. Możemy stosować go dopiero po zbiorze, na chwasty. Czyli od zastosowania do wyprodukowania plonu mija długi czas.
Obraz stosowania środków ochrony roślin w naszym kraju się zmienia. Holendrzy używają około 8 kg substancji aktywnej na hektar; Niemcy i Francja – 4,5 kg, a Polska – 2,5 kg.
Jest dyrektywa unijna zmniejszenia o połowę zużycia nawozów i środków ochrony roślin. Czyli Holandia z 8 kg zmniejszy do 4 kg, Niemcy z 4,5 do 2,25 kg, a my z 2,5 kg na 1,25 kg. Stracimy wtedy praktycznie możliwość ochrony roślin!
Nie jest tak, że ja sobie wstaję rano i myślę: a dziś to sobie psiknę pole takim środkiem. Idę na pole, patrzę jaki mam patogen, czy to jest szkodnik, chwast czy choroba. Mamy opracowane przez specjalistów progi szkodliwości. Obserwuję rośliny. Patrzę, czy już po zimie zaczęły żyć, czy mają nowe korzonki.
Zimy w tym roku praktycznie nie było, wegetacja się nie zatrzymała, rzepak na moim polu ma już przyrosty rzędu 2 cm nowych korzeni. A ja - według prawa - nie mogę zastosować nawozu do 1 marca, bo ktoś tak sobie wymyślił.
I dlatego chcecie wyjść z Unii Europejskiej? Marzy się wam Polexit?
Rzeczywiście wśród tych, którzy krzyczą "Stop z Zielonym Ładem" są tacy, którzy chcą naszego wyjścia z Unii.
A pan?
Albo głęboka przebudowa Unii, albo wyjście. Jeżeli UE ma decydować o wielkości jabłka i krzywiźnie banana, to nie chcę takiej Unii.
Unia miała dawać nam swobodę handlu, a teraz to kolejny organ, który wie lepiej ode mnie, jak mam żyć. Zbyt ingeruje w wiele spraw. Byłem za wstąpieniem w 2004 roku. Sam skorzystałem - pierwsze dofinansowania były pomocne. Cieszyłem się z otwarcia nowych rynków. Ale teraz to idzie w złym kierunku. To jest Unia dwóch prędkości, a my jesteśmy w gorszej sytuacji niż Niemcy i Francja.
Wierzę, że klimat się zmienia, ale nie jestem pewien z jakiego powodu. Nie podobają mi się pomysły na zmianę sposobu ogrzewania domów czy przymus samochodów elektrycznych. Nie podobają mi się założenia Zielonego Ładu. Wmawia się nam, że rolnictwo jest szkodliwe dla natury, dla środowiska, że my produkujemy za dużo gazów cieplarnianych. Tymczasem rolnictwo europejskie odpowiada raptem za 1 procent gazów cieplarnianych wytwarzanych na całym świecie.
Więc niech Bruksela nam nie wmawia, że jak zmniejszymy produkcję o 4 procent, to uratujemy świat.
Czytałem dane: w UE około 10 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych pochodzi z rolnictwa. Każdy musi wykonać swoją część dla ochrony środowiska. Bruksela prosi was o ugorowanie czy odłogowanie raptem 4 procent ziemi.
To jest tak, jakby ktoś panu powiedział, że odtąd nie może pan użytkować 4 procent swojego mieszkania. Albo urzędnik nakazałby Wirtualnej Polsce wyrzucać 4 procent dobrze napisanych artykułów.
Dziś mówią nam, żebyśmy mieli 4 procent ugorów. W 2030 roku mamy mieć już 10 procent. A co w 2035 roku? Powiedzą nam, że ograniczają nam produkcję o 50 procent?
Przecież Bruksela wam ustąpiła. Ugorowanie zostało zawieszone.
Ale to nie koniec. Narzuca się nam płodozmian: musicie mieć taką a taką ilość roślin, motylkowych, białkowych. Ale to mi się musi opłacać. Jeśli mi się jakaś roślina nie opłaca, to dużo jej nie posieję. Próbuję teraz – zgodnie z tymi wytycznymi - znaleźć roślinę, do której jestem zmuszany. Próbowałem już groch, łubin, bobik. Ciężka sprawa.
A wie pan, że przez dwa lata była zgłaszana susza, ale polscy rolnicy nie dostali żadnych rekompensat? Przez dwa lata nie zostały nam wypłacone odszkodowania suszowe! A przecież rolnictwo to gałąź strategiczna.
No tak: odszkodowania, dopłaty, ulgi. Z tego jesteście znani. Weźmy niski KRUS...
Ja akurat mam działalność i normalnie jak każdy przedsiębiorca płacę ZUS.
Ale wszyscy krzyczą: wrzucić rolników na ZUS! A dlaczego nie zrobić odwrotnie i nie wrzucić wszystkich na KRUS? Dlaczego równać do góry, a nie do dołu? Obniżyć składkę przedsiębiorcom.
Średnio płacimy około 1/3 tego, co obywatel na ZUS. Ale niezależnie czy miałeś 5 hektarów, czy 10 ha, czy 500 ha, wszyscy otrzymujmy jedną emeryturę. Mój tata opłacał KRUS przez 44 lata i ma naliczone około 1400 zł emerytury. Każdy wie, ile to dziś jest.
Na zwolnieniu lekarskim dostajemy 310 zł za miesiąc chorobowego.
Nie płacicie podatku dochodowego...
...ale płacimy podatek od gruntów rolnych, który w przypadku mojego gospodarstwa wynosi kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. W tym roku został podniesiony o 21 procent w porównaniu z ubiegłym.
Dostajecie zwrot akcyzy za paliwo rolnicze...
W paliwie rolniczym jest zawarta nie tylko akcyza, ale i podatek drogowy. Dlaczego? Bo podobno niszczymy drogi naszym sprzętem i państwo musi zebrać pieniądze na ich remonty i budowę. Ale ja 80 procent paliwa przepalam na swoim polu. Dlaczego mam płacić podatek drogowy, skoro tak mało jeżdżę po drogach?!
Macie dopłaty do gruntów rolnych.
Jako rolnik nie potrzebuję żadnych dopłat. Tylko pozwólcie nam pracować tak, żebyśmy mogli dobrze żyć. Dajcie nam normalną cenę ze nasze produkty. Cena pszenicy, po zalaniu naszego rynku przez ukraińską, spadła z 1200 zł za tonę do 750-650 zł teraz.
Dodam, że moje koszty idą do góry: kiedyś te dopłaty starczały mi na kupno nawozu dla całego gospodarstwa. W zeszłym roku koszt nawozu to było nawet 5 tysięcy zł za tonę. To była podwyżka z 850 zł za tonę, czyli o ponad 4 tysiące zł! Teraz cena się ustabilizowała i nawóz kosztuje około 2 tysięcy zł za tonę. Do tego podrożały środki ochrony roślin i paliwo. Za te same dopłaty możemy kupić coraz mniej.
Poza tym rolnik niemiecki ma 170 euro dopłaty do hektara, a polski – 109 euro. Mówiono nam, że będziemy na równych warunkach. I co?
Czyli jesteście zdeterminowani protestować dalej?
Mamy świadomość, jaki to jest dyskomfort dla obywateli, ale za rok czy dwa nas nie będzie. Jeśli sytuacja się nie zmieni, to nas po prostu nie będzie.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski