Stawka większa niż szczepienia. Jak rząd radzi sobie z Narodowym Programem Szczepień? [ANALIZA]
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czwartek 15 kwietnia Polska przekroczyła próg 8 mln 200 tys. wykonanych szczepień. Pod względem statystyk znajdujemy się nieznacznie poniżej średniej unijnej. Jak zapewnia premier Morawiecki, z tygodnia na tydzień ma być jednak tylko lepiej. Dla PiS-u Narodowy Program Szczepień to szansa na sondażowe odbicie. Dla opozycji - przykład chaosu i nieudolności władzy. Gra, w której stawką jest władza, dopiero się zaczyna.
- Pan myśli, że mamy jakiś system? Tu jest wszystko "po polsku". Centrum dostaje szczepionki, za każdego pacjenta idzie kasa z ministerstwa, to lecą w ilość. Pod wieczór rozchodzi się wiadomość, że trochę rozmrożonych zostało, więc ludzie jadą pod punkt i czekają. Masz refleks, masz szczepionkę. Proste - mówi nasz informator, dobrze orientujący się w działalności słynnego już Centrum Medycznego Medyk w Rzeszowie.
To ono na początku kwietnia szczepiło w takiej skali, że według statystyk zbliżano się do uodpornienia całego miasta.
Jak tłumaczył na konferencji po Wielkanocy Michał Dworczyk, minister odpowiedzialny za Narodowy Program Szczepień, w placówce doszło do nieprawidłowości. Zapowiedziano kontrolę Narodowego Funduszu Zdrowia i sanepidu oraz zapewniano, że sprawa nie ma związku ze zbliżającymi się przedterminowymi wyborami na prezydenta miasta.
Ot, wypadek przy pracy w rzeczywistości, która ma zbyt wiele zmiennych, aby nad wszystkimi zapanować.
- System zadziałał pozytywnie, zwłaszcza w odniesieniu do tego, jak mało czasu mieliśmy na przygotowanie wszystkich rozwiązań. Eksperci mówili o miesiącach, my zdążyliśmy w 2,5 tygodnia, to rekordowe tempo - mówi w rozmowie z WP Dworczyk.
Tyle że jak w soczewce widać, gdzie znajduje się wąskie gardło programu, który, od pierwszych dawek wydawanych poza kolejnością na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, nie był przygotowany na jego masowe obchodzenie. Przykłady?
"Kombinatoryka szczepionkowa"
Jak ustaliło o2.pl, "kreatywny chaos" połączony z "zaradnością" instytucji publicznych przytrafił się również w rzeszowskim wydziale zamiejscowym ABW, podlegającym pod delegaturę lubelską.
Funkcjonariusze odmówili przyjęcia szczepionki AstraZeneki, ostatecznie otrzymując preparat Pfizera. Traf chciał, że chwilę przed świętami w jednej z przychodni odmrożono zbyt wiele szczepionek amerykańskiego producenta i aby ich nie zmarnować, poza kolejką obsługiwano uprawnionych mundurowych z grupy I.
Jak przekonuje rozmówca portalu, mieli się o tym dowiedzieć funkcjonariusze ABW, gremialnie korzystając z okazji. "Zważywszy, że wydział zamiejscowy może liczyć około 70 osób, mogła to być pokaźna grupa" - twierdzi.
Zgodnie z ustaleniami Wirtualnej Polski, presja na wyniki w niektórych miejscach była tak silna, że prezes CM Medyk Stanisław Mazur wydał polecenie wielokrotnego używania strzykawek jednorazowych przy podawaniu szczepionki, które następnie wycofał.
Kontrola z Ministerstwa Zdrowia potwierdziła nasze informacje, ale na tym problem się nie kończy.
Według "Gazety Wyborczej" w Medyku zdarzało się, że pacjenci zaszczepieni pierwszą dawką AstraZeneki po pięciu tygodniach dostawali skierowanie na specyfik Pfizera. To praktyka potencjalnie groźna, wykluczana w instrukcji stosowania szczepień przez wszystkich producentów.
I również tutaj o patologii dowiadujemy się po fakcie. Pytanie, o ilu takich "Rzeszowach" nie słyszeliśmy?
- Widzę olbrzymi problem związany z brakiem wytycznych, co punkty szczepień powinny robić w sytuacji zagrożenia zmarnowaniem się jakiejś liczby dawek. Teraz personel na własną rękę kombinuje, wydzwania osoby zarejestrowane. Wydaje mi się, że tutaj opisanie tej procedury tylko pomogłoby medykom i sprzyjałoby transparentności akcji szczepień - mówi WP Daria Gosek-Popiołek, posłanka partii Razem.
- Coraz częściej punkty szczepień narzekają, że poszczególne dostawy się spóźniają. To rozregulowuje terminy dla tych, którzy przychodzą przed punkt szczepień i dowiadują się, że dzisiaj nic nie załatwią. System premiuje osoby sprytniejsze, bardziej obeznane z internetem, mające Profil Zaufany, potrafiące korzystać z mediów społecznościowych i łapać szanse. Seniorzy, którzy mają tylko telefon, są w tym wszystkim poszkodowani - dodaje Katarzyna Lubnauer.
"Gruby żart primaaprilisowy"
Spostrzeżenie posłanki Nowoczesnej potwierdziła pierwsza wielka wpadka systemu rejestracji, który mimo zatorów i początkowych problemów działał stosunkowo sprawie.
Przynajmniej do 1 kwietnia i momentu niezapowiedzianego wystawienia skierowania dla 40-latków. W ciągu kilku godzin z dokonywanych w drodze wyjątku zapisów na dawki uwolnione przez brak chętnych, zamieniły się w narracji rządu w "awarię".
Według naszych informacji największą odpowiedzialność za to zamieszanie ponosił Marek Zagórski, sekretarz stanu oraz pełnomocnik rządu do spraw cyberbezpieczeństwa.
- Marek miał przekazać do centrum e-zdrowia polecenie, aby rocznikom 40+ otwarto możliwość rejestracji, ale przez pomyłkę od razu wystawiono im skierowania - twierdzi rozmówca WP.
Gdy o sprawę zapytaliśmy Michała Dworczyka, odparł, że odpowiedzialność w podobnych sytuacjach jest zawsze rozłożona, ale politycznie to on bierze na siebie całą winę.
- Tam, gdzie się zdarzył błąd centralny, wypada powiedzieć "przepraszam" i wyciągnąć wnioski. Ale jeśli ktoś kogoś zaszczepił poza kolejką, bądźmy poważni - w 38-milionowym kraju takie rzeczy z samej statystyki muszą się wydarzyć. Tak było na przykład w Rzeszowie, gdzie prywatna placówka postanowiła zarobić, naginając i obchodząc system - tłumaczy nam minister.
- Różne rzeczy można o nim mówić, ale w PiS-ie przeprosić za cokolwiek publicznie to święto - dodaje na offie jeden z ważnych polityków opozycji, odnosząc się do konferencji prasowej szefa KPRM.
Mniej łaskawy okazał się jednak prezydent Andrzej Duda. Podczas Rady Gabinetowej z 9 kwietnia na temat strategii państwa w walce z koronawirusem skrytykował Dworczyka i premiera Morawieckiego za wpadkę. Jak twierdzi gazeta.pl, szczepienia osób 40+ Duda nazwał "grubym żartem primaaprilisowym".
Trudno jednak wymówić się prywatną placówką, gdy coraz częściej dyskutuje się o błędach koncepcyjnych w nadawaniu priorytetów poszczególnym grupom zakwalifikowanym do szczepień.
Zjawiskiem powszechnym, zwłaszcza w początkowej fazie Narodowego Programu Szczepień, było wykorzystywanie jego luk w sposobie kwalifikowania zawodów medycznych. W efekcie do wyjątków nie należały przypadki zatrudniania rodziny lub przyjaciół np. w prywatnych gabinetach okulistycznych na fikcyjnych etatach oraz stażach, które rozwiązywano chwilę po otrzymaniu drugiej dawki.
- Ojciec znajomego ma we Wrocławiu zakład optyczny. Zatrudnił na dwa dni syna i synową, ci wskoczyli w kategorię uprzywilejowaną, zaszczepili się i nie widzą problemu. Oboje po 30 lat - zdradza WP jeden z lekarzy z Dolnego Śląska.
O skalę skokowego wzrostu zatrudnienia w firmach farmaceutycznych oraz wszelkiego rodzaju prywatnych gabinetach medycznych zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia. Na naszą korespondencję nie odpowiedziano.
Nieoficjalnie dowiadujemy się, że "tylne drzwi" dostrzeżono i w porę zamknięto. Ile osób przez nie przeszło?
- Zapewne mówimy o kilkunastu tysiącach - przekazuje nasz informator. Podobny mechanizm zadziałał w przypadku młodych pracowników naukowych, pracowników biurowych w firmach farmaceutycznych lub certyfikujących leki, hurtowaniach leków i wśród części rodzin lekarzy.
"Im więcej, tym lepiej"
O pewnym paradoksie opowiada nam również epidemiolog, prof. Włodzimierz Gut.
- Zaszczepiłem się, bo zadzwoniono do mnie z przychodni, że ktoś zrezygnował ze swojej dawki. Jestem w "najgłupszej" grupie osób, za młodych i za starych jednocześnie. Na preparat mRNA byłem za młody, na AstreZenecę na początku całego procesu - za stary. Dopiero teraz szczepionka dostępna jest również dla mojego rocznika 1952 - mówi wykładowca Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny.
Jak dodaje, jego zdaniem najlepiej byłoby, gdyby zaszczepili się wszyscy, ale "gdy wszyscy ruszą naraz do punktów szczepień, będziemy mieć nowe ogniska zachorowań, więc musi być przyjęte kryterium wyboru - w tym przypadku wieku".
- Nie bulwersuje mnie jednak, że gdzieś zaszczepiono więcej osób, uważam, że im więcej, tym lepiej – zaznacza prof. Gut.
Tempo i - jak twierdzi Borys Budka - "przetrzymywanie" dawek to kolejny problem, z którym mierzy się rząd.
- Dzisiaj nie ma ważniejszej sprawy w Polsce jak szczepienie Polek i Polaków. Tymczasem ponad dwa miliony szczepionek zalegają w magazynach. Nie chcecie szczepić w miejscach, które są przygotowane do tego. Samorządowcy w wielu miejscach w Polsce zgłaszają gotowość, mają przygotowane punkty - mówił w Sejmie w środę 14 kwietnia lider Koalicji Obywatelskiej.
- System szczepień jest dzisiaj jak sklep mięsny za czasów PRL - ocenił w podobnym tonie po konferencji w Senacie dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19. - Szczepionki zalegają, a stoi kolejka przed sklepem. I jest jedna pani, która wydaje towar. Stoi za ladą i wydaje kiełbasę - mówił.
- Przez długi czas tym, co broniło rząd, była zbyt mała liczba dostępnych szczepionek. Ciekawe, że władza wysypuje się najbardziej w momencie, gdy dawek jest więcej. Słynny "błąd systemu" z 1 kwietnia to jedna rzecz, ale obecnie rośnie w systemie liczba szczepionek, które nie są wykorzystane do szczepienia. One są gdzieś w transporcie, magazynie centralnym i szpitalnych, są przewożone między jednym miejscem a drugim - pytanie, dlaczego nie są aplikowane Polakom – zastanawia się Katarzyna Lubnauer.
Posłanka postuluje też otwarcie systemu szczepień na wszystkich chętnych już w kwietniu.
Politycy opozycji uważają, że Ministerstwo Zdrowia i KPRM są zbyt "asekuranckie". Bo jeżeli nie wykorzysta się chęci obywateli do szczepień u szczytu trzeciej fali pandemii, wraz z poprawą sytuacji zainteresowanie spadnie, a za nim odsunie się szansa na uzyskanie odporności populacyjnej.
"Brudna gra koncernów farmaceutycznych"
Na tak postawione zarzuty odpowiada Michał Dworczyk. - Do końca maja mamy do wykorzystania 5 mln szczepionek. Na wszystkie zapisani są już w systemie konkretni ludzie w konkretnych punktach - wyznaczono terminy. Do tego czasu liczba preparatów się raczej nie zwiększy. Co by dało stwierdzenie, że dzisiaj otwieramy system? Tak niczego byśmy nie przyspieszyli, powstałby tylko chaos. Taki wariant będzie miał sens na przełomie maja i czerwca, gdy szczepionek będzie na tyle dużo, że kolejkowanie straci rację bytu - zaznacza.
Minister odnosi się też do zarzutów Borysa Budki o "magazynowanych dawkach". - Borys Budka zachowuje się jak cyniczny kłamca, bo on wie, że kłamie i robi to z premedytacją. Jeżeli ktoś uważa, że transport miliona szczepionek z Agencji Rezerw Strategicznych wędruje do 6,5 tys. punktów szczepień i jest rozdysponowywany w 24 godziny, nie ma pojęcia, o czym mówi. Utrzymujemy bufor na drugą dawkę w okolicach 350-400 tys. jednostek, ale reszta dawek jest od razu wysyłana w teren. To siłą rzeczy musi potrwać, tak działa dystrybucja, obsługiwana również przez największe hurtownie farmaceutyczne w kraju - twierdzi minister.
Równocześnie, jak dowiaduje się WP, rząd nie rozpatruje w tej chwili wycofania szczepionki Johnson&Johnson, podobnie jak w przypadku zarzutów wobec preparatu AstraZeneca, podchodząc do nich z dystansem.
- USA zaobserwowały sześć przypadków zakrzepicy po J&J. W większości u kobiet stosujących środki antykoncepcyjne, które same z siebie mają w uwagach, że mogą powodować efekty uboczne tego typu. Trzeba wyjaśnić, skąd wzięły się te zgody, taki jest ich obowiązek, ale nie robiłbym paniki z jednostkowych wypadków na wiele milionów dawek - mówi prof. Włodzimierz Gut.
Nieoficjalnie w rozmowach z przedstawicielami obozu rządzącego można usłyszeć, że to element "brudnej gry koncernów farmaceutycznych", które chcą zdyskredytować konkurencję. W tej grze swoją rolę odgrywać ma również Rosja, która walczy o część europejskiego rynku dla Sputnika V.
Równocześnie, tak przekonują nasi rozmówcy z Kancelarii Premiera, wariant awaryjnego sprowadzania szczepionek z Rosji i Chin został przez rząd definitywnie odrzucony.
"My umów dotrzymujemy"
Osobnym i niejednoznacznym tematem jest współpraca rządu z samorządami.
Choć niektórzy z prezydentów miast, jak np. Rafał Trzaskowski mówią wprost o "chaosie" i braku komunikacji z władzami centralnymi, nie w każdym regionie sytuacja jest równie napięta.
- Zaczynamy dopiero współpracę z wojewodą. Na jego prośbę wskazaliśmy ewentualne cztery punkty masowych szczepień w mieście - trzy zostały zaakceptowane. Jesteśmy na etapie przygotowywania punktów i rekrutowania personelu. Teraz współdziałanie jest bardzo dobre. Zobaczymy, czy rząd dostarczy odpowiednią liczbę szczepionek - mówi WP Monika Chylaszek, rzecznik prasowa prezydenta Krakowa.
To element realizacji drugiej fazy szczepienia populacyjnego, gdzie do istniejących 6,5 tys. punktów dołączy 471 samorządowych, wybranych z 680 zgłoszeń spełniających kryteria. Pierwszy punkt pilotażowo ruszy od poniedziałku w Legnicy, działalność rozpoczynają również punkty szczepień drive thru, z których możemy skorzystać nie wysiadając z samochodu.
Wróćmy do stolicy.
- Dlaczego zamiast zapowiadanych kilkunastu masowych punktów szczepień będą tylko cztery? Rząd najpierw zwrócił się do samorządów o przygotowanie możliwie największej liczby takich punktów, a potem okazało się, że nie będzie aż takiej liczby szczepionek - mówił w środę w Radiu Zet prezydent Warszawy.
O przyczyny decyzji odmownych pytamy ponownie Dworczyka.
- Naszym problemem jeszcze przez jakiś czas będzie mała liczba szczepionek. Stworzyliśmy sieć punktów, która ma większą wydolność niż liczba preparatów, które docierają do kraju. W różnych regionach jest różne zagęszczenie punktów szczepień - Warszawa ma 285. Mimo skali miasta, jest ich tak wiele, że gdyby ktoś z obecnych roczników zadzwonił dzisiaj z pytaniem o swoją dawkę, w ciągu 48 godzin byłby obsłużony – mówi minister.
- W tym samym czasie na wsiach albo w średnich miastach termin dla osoby w tym samym wieku wypadłby za miesiąc. Odpowiedzialność rządu polega na tym, aby stworzyć tak, aby wszędzie czekało się podobnie - tłumaczy minister.
Jak twierdzi, państwo nie może zostawić na lodzie POZ-ów, które specjalnie zatrudniły dodatkowy personel i chcą szczepić, przy okazji zarabiając na swoje utrzymanie.
- Prosiliśmy takie przychodnie, aby na razie działały i przy niższych dawkach traktowały to jako swoją misję wobec pacjentów. Odrobią straty, gdy przyjdzie więcej dawek. Co mamy im teraz powiedzieć? "Dzięki, zrobiliście swoje, a my teraz otworzymy sobie dwa duże punkty i was zostawimy?". To byłoby nie fair. Umówiliśmy się na działania, a my umów dotrzymujemy - podsumowuje szef KPRM.
"Trudno się dziwić prezydentom miast, że są wściekli"
Nie wszędzie argumentacja rządu spotyka się ze zrozumieniem.
- W piątek mieliśmy już praktycznie gotowy punkt szczepień w hali Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, zbudowanego przez uczelnię w partnerstwie z miastem. Postawiliśmy boksy, zabezpieczyliśmy infrastrukturę. Później okazało się, że niepotrzebnie. Trudno się dziwić prezydentom miast, którzy są wściekli, że jedno im się każe robić, a po kilku dniach mówi, że robili to niepotrzebnie. Prezydent Dulkiewicz odbywa takie rozmowy na Unii Metropolii i słyszy podobne głosy - mówi Wirtualnej Polsce Daniel Stenzel, rzecznik prasowy prezydent Gdańska.
Podobne głosy, gdy pytamy o współpracę na linii rząd-samorządy, płyną z Łodzi.
- 2 kwietnia miasto, po piśmie wojewody z prośbą o pomoc w masowych szczepieniach, oddaje na potrzeby masowych punków szczepień cztery nasze duże obiekty. Szczepienia miały być tam prowadzone przez nasze miejskie centra medyczne oraz medyków z Bionanoparku. Każdego dnia bylibyśmy w stanie zaszczepić 2700 osób. Centra zaczęły tworzyć zespoły szczepienne, ruszyły prace przy przebudowie hal na punkty szczepień. Tymczasem 9 kwietnia urząd wojewódzki przekazuje informację, że może potrzebować tylko dwa punkty masowych szczepień - odpowiada nam biuro rzecznika prasowego prezydent Hanny Zdanowskiej.
Jak twierdzą urzędnicy, na tym problemy się nie skończyły.
- Kilka dni później przyszła zmiana decyzji po spotkaniu urzędu miasta z wojewodą i NFZ. Nagle dowiedzieliśmy się, że musimy dołożyć dodatkowy punkt szczepień. Czasu jest mało, trzeba zbudować całą infrastrukturę, np. boksy do wykonywania szczepień czy wykonywania kwalifikacji lekarskich. My damy radę. Może już nic się nie zmieni - słyszymy.
Nie wszyscy samorządowcy mają jednak złe doświadczenia. Współpraca przy Narodowym Programie Szczepień potrafi zakopywać polityczne podziały. – Wolałbym, żeby, mimo wszystko, ten rząd miał twarz pana ministra Dworczyka, który spotyka się z samorządowcami i stara się z nimi współpracować, niż ministra Adama Niedzielskiego czy prezesa Jarosława Kaczyńskiego – mówił Jacek Karnowski. – Nie będę ukrywał, że to nie jest tylko moja opinia. Większość samorządowców z komisji wspólnej rządu i samorządu dobrze ocenia pana ministra Dworczyka i pana ministra Pawła Szefernakera (wiceszefa MSWiA – red.) - stwierdził prezydent Sopotu w TVN24.
- Z drugiej strony w sprawie szczepień, gdy prezydent spotyka się z ministrem Dworczykiem, spotkania mają charakter merytoryczny. Dostaliśmy nawet oficjalne podziękowania od ministra za pierwszy etap współpracy w walce z pandemią. To było pewnie kurtuazyjne, ale w dzisiejszych czasach to też ma znaczenie. Zabezpieczenie medyczne przy szpitalach tymczasowych jest w większości przypadków zadowalające. COVID nie ma barw politycznych, atakuje każdego - dodaje rzecznik prezydent Aleksandry Dulkiewicz.
"Najpotężniejsza z politycznych walut"
O co jeszcze, oczywiście poza bezpieczeństwem Polaków, toczy się ten wyścig?
- Dworczyk buduje się na szczepieniach, jeśli doprowadzi z sukcesem cały program do końca, ciężko powiedzieć, jak wysoko może wylądować. Na razie miał dwie wpadki, to za mało, żeby mógł się o nie potknąć - przekonuje jeden z koalicjantów z Solidarnej Polski, gdy pytamy go o plany rządu na najbliższe miesiące.
Trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie szczepionka jest od przynajmniej kilku miesięcy najpotężniejszą ze społecznych i politycznych walut. Gdy premier Mateusz Morawiecki ogłasza 15 kwietnia, że do czerwca do Polski przyleci dodatkowe 4,2 mln dawek preparatu Pfizera - zapowiedź ta ma ciężar gatunkowy najpotężniejszego wiecu wyborczego.
- Wystarczy zobaczyć, jaki bonus polityczny dostali Benjamin Netanjahu i Boris Johnson za udane programy szczepień w Izraelu i Wielkiej Brytanii. Jeśli nie potkniemy się o własne nogi, a Nowy Ład zaskoczy, powrót 40 proc. poparcia późnym latem i wczesną jesienią jest możliwy - mówi WP jeden z polityków PiS-u.
Jak dodaje, "opozycja o tym wie, wychodzi im to ze wszystkich badań, dlatego jak może, uderza w program szczepień".
- Prezydenci wielu miast, z którymi rozmawiałam, narzekają, że nie mają zapewnionej informacji, ilu szczepionek mogą się spodziewać. Najpierw zachęca się ich do otwierania punktów szczepień, a później mówi, że nie ma dostaw i muszą je zamykać albo ograniczać. Jakby rząd bardzo się bał, że jeżeli ta akcja wyjdzie, będzie się musiał podzielić z samorządami sukcesem - odbija piłeczkę Katarzyna Lubnauer.
Bez względu na dotychczasowe wpadki, luki w systemie oraz możliwe sukcesy, i rząd, i opozycja wiedzą, że stawką całej operacji logistycznej jest nie tylko możliwie szybko powrót do nowej normalności, ale także polityczna przyszłość.
Ta gra dopiero wkracza w decydującą fazę.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości