Setki obowiązkowych dyscyplinarek dla neosędziów. Nigdy nie było takich rozliczeń
Projekt ustawy o przywracaniu "ładu konstytucyjnego w sądownictwie" zakłada obligatoryjne dyscyplinarki dla sędziów. Resort sprawiedliwości określi działania, które uruchomią postępowanie. Jak dowiaduje się WP, powodem ma być m.in. podpis pod listami poparcia kandydatów do KRS.
12.09.2024 | aktual.: 12.09.2024 06:22
Ministerstwo sprawiedliwości w projekcie ustawy o przywracaniu ładu konstytucyjnego w sądownictwie określi kilkanaście okoliczności obciążających, za które z automatu będzie wszczynane postępowanie dyscyplinarne – dowiaduje się Wirtualna Polska.
Będą to "szczegółowo określone zachowania wskazujące na szczególne zaangażowanie nieprawidłowo powołanych sędziów w proces niekonstytucyjnych zmian". Członkostwo w Krajowej Radzie Sądownictwa ukształtowanej w 2018 r. pod rządami PiS, której upolitycznienie zostało potwierdzone w licznych wyrokach sądów krajowych i europejskich, to tylko jedna z przesłanek.
Jak ustalił dziennikarz WP Patryk Michalski obligatoryjne dyscyplinarki czekają również sędziów, którzy awansowali przed upolitycznioną KRS, a jednocześnie podpisali się pod listami poparcia kandydatów do Rady. Nazwiska popierających były za czasów PiS pilnie strzeżoną tajemnicą. Była marszałek Sejmu Elżbieta Witek i była szefowa Kancelarii Sejmu Agnieszka Kaczmarska przez długi czas nie wykonywały wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazywał ich ujawnienie.
Na tym jednak nie koniec, bo obligatoryjne dyscyplinarki mają być wszczynane również wobec osób, które:
- uczestniczyły w konkursach na sędziego Sądu Najwyższego przed upolitycznioną KRS,
- awansowały przed upolitycznioną KRS i jednocześnie korzystały z delegacji do ministerstwa sprawiedliwości,
- awansowały przed upolitycznioną KRS i pełniły funkcje na skutek powołań ministra sprawiedliwości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lista dyscyplinarek może być dłuższa
Resort sprawiedliwości wstępnie szacuje, że obligatoryjne dyscyplinarki mogą dotyczyć grupy około pół tysiąca sędziów. Lista nie jest jednak precyzyjna, bo opiera się głównie na sędziach, którzy udzielili poparcia kandydatom do KRS. Każdy z kandydatów musiał zaprezentować podpisy co najmniej 25 sędziów. Nazwiska często powtarzały się na różnych listach, a część sędziów podpisywała się pod własną kandydaturą.
Resort zakłada, że wszyscy, którzy zostaną poddani obowiązkowej weryfikacji dyscyplinarnej byli uczestnikami "wspólnego przedsięwzięcia". Ministerstwo we własnych opracowaniach wyjaśnia, że "określona grupa sędziów była zaangażowana w przedsięwzięcie, którego celem było podważenie niezależności sądownictwa dla korzyści politycznych, osobistych lub finansowych".
Autorzy projektu dodają też, że "skutkiem tego przedsięwzięcia było naruszenie zasady praworządności, osłabienie autorytetu wymiaru sprawiedliwości oraz narażenie państwa i obywateli na straty materialne i moralne". Resort precyzuje też, że "dla powyższych celów wykorzystano instytucje publiczne oraz instrumenty ustrojowe".
Wiceminister zapowiada dyscyplinarki za liczne benefity
Wiceminister sprawiedliwości Dariusz Mazur w programie "Tłit" WP publicznie potwierdza nieoficjalne ustalenia WP i podkreśla, że obowiązkowe dyscyplinarki czekają grupę osób, które niezależnie od tego, że skorzystały z wątpliwej konstytucyjnie procedury awansowej, to w dodatku uzyskały określone benefity.
Jako jednego z takich beneficjentów wskazał sędziego Piotra Schaba, który był prezesem sądów, rzecznikiem dyscyplinarnym sądów powszechnych, a oprócz tego zasiadał w różnych komisjach konkursowych.
Dziennikarz WP zapytał wiceministra sprawiedliwości, czy nie obawia się, że po ewentualnej zmianie władzy inna większość będzie jemu chciała wytoczyć postępowanie dyscyplinarne, bo pełni on funkcję wiceministra jako sędzia delegowany do resortu. Wiceminister stwierdził, że nie wie, czy do takiej sytuacji dojdzie i dodał, że "być może w ramach rewanżyzmu".
- To, że punktem wyjścia jest skorzystanie ze ścieżki awansu poprzez nieprawidłowo ukształtowaną KRS, to nie jest jakieś widzimisię czy wymysł ministerstwa - przekonywał wiceminister, podkreślając, że jest szereg orzeczeń trybunałów międzynarodowych i orzeczenia legalnego składu Sądu Najwyższego, które to jednoznacznie przesądzają. - To nie jest nasz wymysł - podkreślił.
- Przyjrzenie się sytuacji sędziów, którzy w sposób szczególny skorzystali w czasie ataku na niezależność sądownictwa, wydaje się czymś naturalnym – podkreślił Dariusz Mazur. – Nie wprowadzamy nowej kategorii deliktu dyscyplinarnego, nowych kar dyscyplinarnych. Dodatkowo wszczęcie postępowania dyscyplinarnego nie oznacza automatycznie, że ktoś zostanie uznany za winnego. Ostatecznie sprawa będzie podlegała ocenie przed niezależnym, bezstronnym sądem dyscyplinarnym ze wszystkimi prawami procesowymi w tym prawie do obrony czy odwołania – podkreśla wiceminister.
W przypadku prawomocnego uznania deliktu dyscyplinarnego sędziom może grozić: upomnienie, nagana, obniżenie wynagrodzenia, odsunięcie ze sprawowanej funkcji, przeniesienie do pracy w inne miejsce, wyrzucenie z zawodu.
Nigdy takiej weryfikacji nie było
Resort sprawiedliwości swoją koncepcję przywracania ładu konstytucyjnego w sądownictwie chce poddać konsultacjom, w tym m.in. szczegółowej ocenie Komisji Weneckiej. Według wewnętrznych analiz żaden europejski kraj w ostatnich latach nie mierzył się z koniecznością weryfikacji tak dużej grupy sędziów ze względu na upolitycznienie. Z tego powodu skala tej operacji może mieć charakter bezprecedensowy.
Przyjęte założenia ministerstwa sprawiedliwości odwołują się m.in. do doświadczeń Islandii, gdzie również Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził naruszenie prawa do niezależnego i bezstronnego sądu przez ingerencję ministra sprawiedliwości w powołanie sędziów. Tam jednak sprawa dotyczy powołań czterech osób na stu sędziów w całym kraju, a nie grupy ponad 3000 osób na około 10 000 sędziów w Polsce, które weszły do zawodu bądź awansowały za sprawą upolitycznionej KRS. Według zapowiedzi resortu sprawiedliwości ustawa spowoduje utratę mocy obowiązujących uchwał KRS od 2018 r.
Założenia projektu ustawy
Przepisy projektu według zapowiedzi resortu sprawiedliwości uregulują status sędziów, którzy awansowali lub weszli do zawodu za sprawą upolitycznionej KRS. Grupa czerwona to nieprawidłowo powołani sędziowie, którzy w sposób kwalifikowany przyczynili się do podważenia praworządności. To właśnie ich ma czekać obowiązkowa dyscyplinarka.
Grupa żółta to sędziowie, którzy awansowali przed upolitycznioną KRS, ale nie korzystali z innych benefitów. By uniknąć dyscyplinarki, albo by została ona umorzona, będą oni mogli złożyć oświadczenie o gotowości powrotu do pracy w sądzie niższego szczebla, gdzie zostali legalnie powołani. Nie będą musieli automatycznie zmienić miejsca pracy, bo pozostanie na dotychczasowym stanowisku będzie możliwe za sprawą delegacji ministra sprawiedliwości. W przypadku braku oświadczenia, nazwanego przez Adama Bodnara "czynnym żalem", degradacja i dyscyplinarka będą obowiązkowe.
Grupa zielona to głównie asesorzy, asesorzy w sądach administracyjnych oraz sędziowie, którzy zostali sędziami sądów rejonowych bezpośrednio po asesurze, referendarze i asystenci sędziów po egzaminie sędziowskim, którzy nie mieli innej możliwości niż stanięcie przed upolitycznioną KRS, by wejść do zawodu. Ich status według założeń nie będzie kwestionowany i nie grozi im dyscyplinarka.
Resort Adama Bodnara zakłada, że zaprojektowana koncepcja zmian mogłaby wejść w życie jedynie przy współpracy z nowym prezydentem po zakończeniu kadencji Andrzeja Dudy. We wtorek premier Donald Tusk podczas konferencji na temat przywracania praworządności z udziałem marszałka Sejmu Szymona Hołowni i marszałkini Senatu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej mówił o koncepcji "demokracji walczącej".
- Mówię o narzędziach prawnych przygotowanych przez poprzedników, których intencją było zniszczenie tego ładu (konstytucyjnego - red.), a nie wzmacnianie czy zbudowanie. Więc jako historyk mogę chyba śmiało zaryzykować tezę, że mamy dzisiaj potrzebę działania w tych kategoriach demokracji walczącej - ocenił. - Trudno powiedzieć: czy się śmiać czy płakać - odpowiedział w środę prezes PiS Jarosław Kaczyński zapytany o ocenę słów szefa rządu.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski