Izrael atakuje Iran i zatapia rozmowy Trumpa z Teheranem
Jeszcze kilka dni temu prezydent USA Donald Trump chciał wykorzystać ewentualny atak Izraela na Iran jako środek nacisku w toczących się rozmowach z Teheranem. Skala izraelskiego uderzenia jest jednak tak duża, że drzwi do dyplomacji mogły zostać zamknięte na dobre - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.
Izraelski atak na Iran, przeprowadzony w nocy z 12 na 13 czerwca, był uderzeniem ogromnej skali. Izraelczycy wykorzystali do ataku ponad 200 samolotów, wspieranych przez komórki wywiadu działające na terytorium Iranu. Celem Izraela były nie tylko ośrodki badawcze wykorzystywane w irańskim programie nuklearnym, ale również irańskie bazy wojskowe i centra komunikacji. Ważnym aspektem operacji była również eliminacja irańskich wojskowych, polityków i naukowców.
Dekapitacja irańskiego dowództwa
Ze wstępnych informacji wynika, że w ataku zginęli: gen. Mohammad Bagheri (szef sztabu irańskich sił zbrojnych), gen. Hosejn Salami (dowódca elitarnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej), gen. Gholam Ali Rashid (były zastępca szefa sztabu). W ataku zginąć miał również Ali Szamchani (jeden z najbardziej zaufanych doradców najwyższego przywódcy Iranu). Ponadto Izraelowi udało się wyeliminować co najmniej dwóch naukowców zaangażowanych w irański program nuklearny.
Iran został całkowicie zaskoczony przez izraelski atak. Mimo groźby ataku, która wisiała nad Iranem od co najmniej kilku dni, Teheran nie podjął żadnych środków zaradczych, np. w postaci ewakuacji kluczowych decydentów do bezpiecznych lokalizacji. Iran nie potraktował groźby izraelskiego ataku na poważnie, gdyż najpewniej uznał, że to tylko gra psychologiczna prezydenta USA Donalda Trumpa, który próbuje zmiękczyć pozycję Teheranu przed kolejną rundą negocjacji, która zaplanowana była na niedzielę 15 czerwca.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Samolot wbił się w budynek. Nagrania z momentu katastrofy w Indiach
Dobry i zły policjant
Izraelskie przygotowania do ataku na Iran zostały wykryte przez amerykański wywiad już w połowie maja, a informacja ta szybko przedostała się do prasy. Wywiad USA ostrzegał, że Izrael jest gotów do przeprowadzenia samodzielnego ataku i to nawet bez zgody Białego Domu.
Zaalarmowany o sprawie prezydent Trump udzielił wówczas reprymendy Binjaminowi Netanjahu, przestrzegając premiera Izraela przed podjęciem decyzji o ataku bez uprzedniej zgody USA. Trump uważał bowiem, że izraelski atak mógłby doprowadzić do załamania się rozmów między Waszyngtonem a Teheranem.
Po kilku tygodniach sytuacja się jednak zmieniła. W poniedziałek 9 czerwca Irańczycy odrzucili bowiem ostatnią propozycję Trumpa. Choć rozmowy nie zostały zerwane, to nawet sam Trump przyznał, że coraz mniej wierzy w możliwość osiągnięcia porozumienia.
Ryzykowna zagrywka
Izrael postanowił wykorzystać pat w rozmowach USA-Iran i rozpoczął przygotowania do uderzenia. Tym razem Trump nie zadzwonił do Netanjahu z reprymendą. Zamiast tego postanowił wykorzystać groźbę izraelskiej operacji do własnych celów - tj. zmiękczenia pozycji Teheranu przed kolejną rundą rozmów, wyznaczoną na 15 czerwca.
Trump zaczął prowadzić narrację, według której tylko szybkie porozumienie z USA mogłoby uchronić Iran przed atakiem ze strony Izraela. W ten sposób prezydent USA próbował wykorzystać Izrael jako narzędzie w swojej własnej grze z Iranem.
To była bardzo ryzykowna zagrywka, która nie mogła skończyć się dobrze. Trump postanowił skorzystać bowiem z usług człowieka, którego nie jest jednak w stanie kontrolować. Trump i Netanjahu grają bowiem o dwa zupełnie inne cele.
Netanjahu - partner czy prowokator?
Prezydent Trump chciał przy użyciu presji polityczno-wojskowej zmusić Iran do ustępstw, unikając jednocześnie otwartego konfliktu. Dla Trumpa groźba izraelskiego ataku (bez jego realizacji) była wyłącznie narzędziem na drodze do porozumienia z Iranem.
Z perspektywy Netanjahu sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Dla niego porozumienie USA z Iranem może być bowiem jeszcze bardziej niebezpieczne niż brak tego porozumienia. Zniesienie sankcji z Iranu i napływ zagranicznych inwestorów to bowiem prosta droga do wzmocnienia tak wewnętrznej sytuacji Islamskiej Republiki, jak i jej pozycji na arenie międzynarodowej. Na to Izrael nie może pozwolić.
Tutaj właśnie leży wyjaśnienie, dlaczego izraelski atak miał taką dużą skalę. Netanjahu nie gra bowiem na likwidację irańskiego programu nuklearnego, ale przede wszystkim na zatopienie rozmów USA-Iran. Atom był tu tylko pretekstem - dobrym, nośnym, medialnym - ale prawdziwym celem było przekreślenie wizji zbliżenia między Waszyngtonem a Teheranem. Dla Netanjahu perspektywa porozumienia była groźniejsza niż sama irańska bomba.
Drzwi do dyplomacji zamknięte na dobre?
I wygląda na to, że premier Izraela mógł właśnie dopiąć swego.
Zaledwie kilka godzin po ataku irańska telewizja państwowa ogłosiła, że Teheran nie weźmie udziału w kolejnej rundzie rozmów z Amerykanami, zaplanowanej na niedzielę. Trudno się dziwić. Po uderzeniu na taką skalę perspektywa powrotu do stołu negocjacyjnego wydaje się bardzo odległa, jeśli w ogóle możliwa.
Wizja dalszych rozmów USA-Iran wydaje się tym mniej prawdopodobna, że to jeszcze nie koniec wymiany ciosów na Bliskim Wschodzie. Iran przygotowuje się bowiem do odwetu. Biorąc pod uwagę straty, jakie Irańczycy ponieśli ostatniej nocy, skala ich odwetu może nie być spektakularna. Istnieją jednak sygnały, że to Izrael nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Izraelskie media - powołując się na źródła w siłach zbrojnych - twierdzą, że pierwszy atak był zaledwie preludium do szerszej operacji. Według nich izraelskie ataki wymierzone w Iran mają być kontynuowane w kolejnych tygodniach.
Najdłużej urzędujący premier Izraela w historii, Binjamin Netanjahu, znowu triumfuje. Mimo niekorzystnych okoliczności poszedł na całość i postawił na swoim. Porozumienie USA-Iran się oddala, a Teheran osłabiony i upokorzony jest coraz mocniej wciągany w konfrontację i to na niekorzystnych dla siebie warunkach, podyktowanych przez Jerozolimę.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, "Puls Lewantu"
Czytaj również: USA potępiły sojuszników. Za "międzynarodową izolację Izraela"