Metoda kija i marchewki. Trump grozi Iranowi, ale zasiada do stołu
W ostatnich tygodniach prezydent Donald Trump kilkukrotnie groził atakiem na ośrodki badawcze wykorzystywane w irańskim programie nuklearnym. Równocześnie USA wzmocniły swoją obecność wojskową w regionie. Trump ma jednak wobec Iranu nie tylko "kij", lecz również "marchewkę" - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.
W liście skierowanym do irańskich przywódców prezydent USA zaproponował rozpoczęcie rozmów oraz zniesienie sankcji. Metoda ta wydaje się skuteczna - w sobotę w Omanie odbywają się rozmowy między delegacjami USA i Iranu w sprawie porozumienia nuklearnego.
Islamska Republika w kryzysie
Rozmowy w Omanie są pierwszymi oficjalnymi kontaktami dyplomatycznymi USA-Iran od ponad dwóch lat. Irańczycy podchodzą z dużą nieufnością do Trumpa, który w 2018 r. wycofał się z porozumienia JCPOA, nałożył dotkliwe sankcje i wydał rozkaz zabicia generała Ghasema Solejmaniego. Mimo tej nieufności, Iran ma jednak ograniczone pole manewru i trudno mu odmówić rozmów z Waszyngtonem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Panika na światowych giełdach. Trump widzi w tym lekarstwo dla USA
Teheran znajduje się w najtrudniejszym położeniu geopolitycznym od czasu powstania Islamskiej Republiki w 1979 r. W ostatnich miesiącach Izrael zadał poważne straty sojusznikom Iranu w Strefie Gazy (Hamas) i Libanie (Hezbollah). W grudniu 2024 r. obalono prezydenta Baszara el-Asada, co wyeliminowało Syrię z irańskiej strefy wpływów.
W Teheranie rośnie obawa, że rozmontowanie Osi Oporu (siatki pro-irańskich bojówek w regionie), może stanowić egzystencjalne zagrożenie dla Islamskiej Republiki. Centrala w Teheranie obawia się bowiem, że Izrael - zachęcony dotychczasowymi sukcesami - może pójść o krok dalej i zdecydować się na uderzenie w irański program nuklearny.
Zagrożenie militarne płynie jednak nie tylko z Izraela, ale i ze strony Stanów Zjednoczonych. Po powrocie do Białego Domu na drugą kadencję Trump ogłosił powrót do polityki "maksymalnej presji" wobec Iranu i zaczął grozić bezpośrednim atakiem, jeśli Iran nie pójdzie na ustępstwa w kwestii programu nuklearnego.
W połowie marca Trump wydał rozkaz intensywnych bombardowań północnego Jemenu, który kontrolują proirańscy Huti. Jednocześnie Pentagon zaczął wzmacniać amerykańską obecność wojskową w regionie, kierując na Bliski Wschód dwie grupy uderzeniowe lotniskowców oraz przesuwając do bazy na wyspie Diego Garcia dodatkowe bombowce B-2. To uruchomiło alarm w Teheranie - siły, które Amerykanie gromadzą na Bliskim Wschodzie są zbyt duże, jak na operację w samym Jemenie, co może oznaczać przygotowania do ataku na sam Iran.
Islamska Republika zasiada do rozmów nie tylko z powodu obaw przed bezpośrednim konfliktem z Izraelem i USA, lecz również z powodu głębokiego kryzysu wewnętrznego. Od 2018 r. irańska waluta straciła 95 proc. wartości, inflacja utrzymuje się na poziomie ok. 30 proc., a około 25 mln Irańczyków żyje poniżej granicy ubóstwa. To destabilizuje kraj od wewnątrz i grozi wybuchem kolejnej dużej fali protestów. Choć wiele problemów wynika z korupcji i niewydolności państwa, bez zniesienia sankcji poprawa sytuacji gospodarczej będzie niemożliwa.
Można zatem powiedzieć, że Irańczyków do rozpoczęcia rozmów z USA zmusiła presja wojskowo-gospodarcza. Teheran, mimo że pozostaje nadal nieufny wobec Trumpa, to jeszcze bardziej obawia się jego nieprzewidywalności i bezpośredniego konfliktu.
Rozmowy w Omanie
Sobotnie spotkanie w Omanie to dopiero początek szerszego procesu. Jak podkreśliła rzeczniczka Departamentu Stanu USA, rozmowy nie mają jeszcze formalnego charakteru - ich celem jest wzajemne określenie stanowisk, priorytetów i potencjalnych punktów ustępstw.
Warto zauważyć, że Irańczycy przygotowali się do rozmów w Omanie bardzo skrupulatnie. 8 kwietnia na łamach "The Washington Post" ukazał się artykuł irańskiego ministra spraw zagranicznych Abbasa Araghchiego. W swoim tekście minister starał się uderzyć w dwa czułe punkty prezydenta Trumpa.
Najpierw wskazał, że z pewnością Trump nie chciałby zostać zapamiętany jako kolejny amerykański prezydent, który doprowadził do jeszcze jednej bliskowschodniej wojny, a następnie wskazał na szerokie pole do współpracy gospodarczej USA-Iran.
W podobnym tonie wypowiadał się również prezydent Iranu Masud Pezeszkian, który stwierdził, że najwyższy przywódca Iranu ajatollah Chamenei nie ma nic przeciwko, aby w Iranie pojawili się amerykańscy inwestorzy.
Irańskie deklaracje są miodem dla uszu Trumpa, który już przy okazji rozmów Ukraina-Rosja pokazał, jak ważne są dla niego korzyści dla amerykańskiego biznesu (umowa dotycząca ukraińskich surowców).
Niejasna pozycja negocjacyjna Amerykanów
Wydaje się, że Irańczycy zasiadają do rozmów z dobrą wolą, licząc na porozumienie. Do tanga potrzeba jednak dwojga, a pozycja negocjacyjna Amerykanów jest - paradoksalnie - bardzo niejasna.
Administracja Trumpa nie określiła jednoznacznie, co chciałaby uzyskać od Iranu. Czy chodzi tylko i wyłącznie o irański program nuklearny, czy może jeszcze o program rakiet balistycznych oraz wsparcie Teheranu dla proirańskich bojówek w regionie? Warto pamiętać, że Trump wypowiedział JCPOA w 2018 r., gdyż uważał za błąd, że umowa reguluje tylko i wyłącznie program nuklearny, a nie wszystkie wyżej wymienione kwestie. Irańczycy nie chcieli jednak rozmawiać o niczym innym niż program nuklearny i w efekcie doszło do sytuacji patowej.
Z ostatnich wypowiedzi Trumpa ciężko wywnioskować, czy tym razem chodzi tylko o program nuklearny, czy może - tak jak w 2018 r. - prezydent gra o "całą stawkę". Jeśli Trumpowi chodzi wyłącznie o program nuklearny, to istotnie jest duża szansa na porozumienie - oznaczałoby to jednak, że Trump de facto rezygnuje ze swoich maksymalistycznych żądań z 2018 r.
Warto zwrócić uwagę, że nawet w zakresie samego irańskiego programu nuklearnego administracja Trumpa nie prezentuje spójnego stanowiska. Część współpracowników Trumpa (np. Steve Witkoff, który stoi na czele delegacji USA w Omanie) optuje za poddaniem irańskiego programu nuklearnego ścisłemu nadzorowi. Inni, jak np. Mike Waltz (doradca ds. bezpieczeństwa narodowego), lobbują natomiast za "opcją maksimum", czyli całkowitym rozmontowaniem programu.
Czas ucieka
Mimo że Trump szybko zmusił Iran do rozmów, nie oznacza to, że Teheran równie szybko pójdzie na ustępstwa. Irańczycy słyną z twardego stylu negocjacji - pełnego kurtuazji, ale nieustępliwego.
Fatalna kondycja, w jakiej znalazła się Islamska Republika i Oś Oporu, sprawia, że Iran de facto musiał rozpocząć rozmowy z Trumpem, aby oddalić widmo ataku USA i Izraela. To jednak nie oznacza, że Irańczykom spieszno będzie do zawarcia umowy. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Teheran będzie przedłużał negocjacje, licząc, że z czasem sytuacja geopolityczna Iranu poprawi się, a Trump będzie bardziej skłonny do kompromisów.
To jednak niebezpieczna gra. Izrael nadal lobbuje w Waszyngtonie za "rozwiązaniem siłowym" i atakiem na ośrodki badawcze wykorzystywane w irańskim programie nuklearnym. Prezydent Trump zagroził, że jeśli rozmowy z Iranem zakończą się fiaskiem, to będzie zmuszony - we współpracy z Izraelem - do uderzenia na Iran. Biorąc pod uwagę nieprzewidywalny charakter Trumpa, ciężko ocenić, czy groźba ataku jest wyłącznie strategią negocjacyjną czy realnym scenariuszem.
Tymczasem czas ucieka. Zgodnie z porozumieniem nuklearnym z 2015 r. sankcje ONZ nałożone na Iran powinny wygasnąć w październiku 2025 r. Umowa przewiduje jednak tzw. mechanizm snapback, który pozwala każdej ze stron na przywrócenie sankcji, jeśli uzna ona, że Iran nie przestrzega swoich zobowiązań.
USA nie mogą skorzystać z tego mechanizmu, gdyż Trump w 2018 r. wycofał się z umowy. Z "mechanizmu snapback" prawdopodobnie skorzystają jednak Europejczycy (Francja, Wielka Brytania i Niemcy), którzy również są stronami porozumienia nuklearnego. Iran zagroził, że jeśli Europejczycy to zrobią, Teheran wypowie układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.
Taki scenariusz może dostarczyć Izraelowi argumentów na rzecz ataku i przekonać Trumpa, że "czas dyplomacji" się skończył, a nadszedł "czas wojny".
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, "Puls Lewantu"