Trump chce dokończyć rozgrywkę z Iranem. Niespodziewany prezent dla Kremla
Prezydent USA Donald Trump traktuje swój powrót do Białego Domu na drugą kadencję jako szansę na dokończenie rozgrywki z Iranem. Szuka w rozmowach pośrednika, kogoś, kto posiada dobre relacje z Irańczykami. Do tej roli wybrał Władimira Putina. Plan ma jednak poważne mankamenty - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.
Od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta Islamska Republika Iranu zintensyfikowała prace nad swoim programem nuklearnym, a irańskie zasoby wzbogaconego uranu miały powiększyć się o ponad 50 proc. Trump jest zdeterminowany, aby położyć kres irańskiemu programowi nuklearnemu.
Izrael proponuje USA uderzenie w irańskie ośrodki badawcze. Trump nie wyklucza opcji militarnej, ale najpierw chce wykorzystać wszystkie narzędzia dyplomatyczne. W tym celu prezydent USA zwrócił się o pomoc do Władimira Putina, aby rosyjski prezydent podjął się mediacji między USA a Iranem.
Dlaczego Trump chce, aby to właśnie Putin był pośrednikiem w rozmowach z Iranem? Czy Putin faktycznie dysponuje tak dużym wpływem na politykę Teheranu?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Putin zagra w grę Trumpa? "Jeśli nie, wojna będzie trwała dalej"
Iran - obsesja Donalda Trumpa
Kwestia irańskiego programu nuklearnego była jednym z głównych motywów polityki zagranicznej Trumpa w czasie jego pierwszej kadencji. W 2018 r. Trump wycofał się z porozumienia nuklearnego, które trzy lata wcześniej zawarł jego poprzednik Barack Obama.
Trump zrobił to, licząc, że szybko uda mu się wynegocjować nowy, lepszy układ, który - w odróżnieniu od umowy z czasów Obamy - ureguluje również irański program pocisków balistycznych czy wsparcie Islamskiej Republiki dla proirańskich bojówek działających na Bliskim Wschodzie.
Ostatecznie plan Trumpa na zmuszenie Teheranu do zawarcia nowego układu nie powiódł się i to mimo tzw. polityki maksymalnej presji, która oznaczała obłożenie praktycznie każdego sektora irańskiej gospodarki dotkliwymi sankcjami.
Trump traktuje swój powrót do Białego Domu na drugą kadencję jako szansę na dokończenie rozgrywki z Iranem. Działania Trumpa na kierunku irańskim nie przykuwają aż tak dużej uwagi, jak kwestia rozmów pokojowych w sprawie Ukrainy, jednak pozostają równie intensywne.
Już na początku lutego, dwa tygodnie po zaprzysiężeniu na prezydenta, Trump kazał przywrócić "politykę maksymalnej presji" wobec Iranu. Ma to - jego zdaniem - naprawić błędy administracji Joe Bidena, która po wybuchu wojny w Ukrainie zrezygnowała z egzekwowania sankcji nałożonych na irańską ropę. Biden chciał w ten sposób uniknąć podwyżki globalnych cen ropy, ale jego decyzja doprowadziła jednocześnie do tego, że wiosną 2024 r. irański eksport ropy wrócił do poziomu z 2018 r. (tj. sprzed nałożenia sankcji).
Biorąc pod uwagę fiasko "polityki maksymalnej presji" podczas swojej pierwszej kadencji, Trump zdaje sobie sprawę, że tym razem również sama presja może nie wystarczyć, aby zmusić Irańczyków, by zasiedli do rozmów na temat nowego porozumienia nuklearnego. Dlatego Trump szuka pośrednika w rozmowach, kogoś, kto posiada dobre relacje z Irańczykami i mógłby zachęcić ich do rozmów z USA.
Do tej roli wybrał… Władimira Putina.
Rosyjski łącznik
Gdy 12 lutego Trump rozmawiał telefonicznie z Putinem, tematem ich rozmowy była nie tylko Ukraina, ale również sytuacja na Bliskim Wschodzie - w tym właśnie kwestia Iranu. To podczas tej rozmowy Trump miał zwrócić się do Putina o pomoc i podjęcie mediacji między USA a Iranem.
Próba wykorzystania Rosji w sprawie irańskiego programu nuklearnego nie jest podejściem nowym. Moskwa odegrała bowiem pozytywną rolę w wypracowaniu porozumienia nuklearnego (JCPOA) z 2015 r., za prezydentury Obamy. Moskwa przestrzegała wówczas sankcji USA i ONZ nałożonych na Iran i chciała poddać irański program nuklearny ścisłej międzynarodowej kontroli. Jednocześnie jednak Moskwa uznawała prawo Iranu do posiadania cywilnego programu nuklearnego i oferowała Irańczykom swoje wsparcie w tym zakresie.
Prezydent Trump chce, aby teraz - podobnie jak w 2015 r. - rosyjscy dyplomaci ponownie odegrali ważną w wypracowaniu nowego porozumienia z Iranem. W teorii pomysł Trumpa wydaje się świetny w swojej prostocie. Jednak w praktyce pomija złożoną naturę relacji rosyjsko-irańskich i ich obecną dynamikę, która znacznie różni się od sytuacji z 2015 r.
Gdy w 2015 r. Rosjanie pomagali wynegocjować JCPOA, Moskwa znajdowała się w dużo korzystniejszej pozycji polityczno-gospodarczej niż obecnie i patrzyła na Iran jak na "junior-partnera". Wojna w Ukrainie i zachodnie sankcje nałożone na Rosję znacznie wzmocniły jednak pozycję Teheranu względem Moskwy. Irański przemysł zbrojeniowy wspiera rosyjską agresję na Ukrainę, a irańskie doświadczenia pomagają Rosjanom w obchodzeniu zachodnich sankcji. Ponadto Rosja zintensyfikowała prace przy budowie Międzynarodowego Korytarza Północ - Południe (INSTC), który - za pośrednictwem Iranu - łączy Rosję z Indiami.
W porównaniu z 2015 r. Rosja nie tylko straciła obecnie część narzędzi wpływu na Iran, ale również patrzy na irański program nuklearny z zupełnie innej perspektywy. W 2015 r. Moskwa obawiała się proliferacji broni nuklearnej i chciała poddać irański program nuklearny ścisłej kontroli międzynarodowej. Obecnie nie jest to już tak oczywiste.
Z perspektywy Moskwy eskalacja sytuacji na Bliskim Wschodzie i wzrost napięcia w trójkącie USA-Izrael-Iran byłyby nie tylko korzystne, ale wręcz pożądane. Każdy kolejny problem na Bliskim Wschodzie odwraca bowiem uwagę Stanów Zjednoczonych od rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Plan Trumpa ma zatem poważne mankamenty. Rosja nie tylko nie posiada dostatecznych środków nacisku na Iran, ale dodatkowo może zakulisowo grać na jeszcze większą eskalację w stosunkach USA-Iran.
Widok z Teheranu
W skuteczność rosyjskich mediacji zdają się nie wierzyć również sami Irańczycy. Mimo że w ostatnich latach Teheran podkreśla bliskość relacji z Rosją oraz ich "strategiczny" wymiar, to irańska dyplomacja podchodzi do Moskwy z pewną dozą nieufności. Tak jest również tym razem.
Z perspektywy Teheranu rozmowy Trump-Putin dotyczą nie tyle zakończenia wojny w Ukrainie, co szerszego wymiaru relacji amerykańsko-rosyjskich i potencjalnego "resetu" na linii Waszyngton-Moskwa. Teheran obawia się, że w ramach resetu Iran może stać się przedmiotem targu między USA a Rosją.
Teheran zapewne wolałby, aby mediatorem w sporze z USA był ktoś bardziej bezstronny i godny zaufania niż Rosjanie. Na przykład Chiny, które są największym partnerem handlowym Iranu, kupują ponad 90 proc. ropy eksportowanej przez Iran, a jednocześnie w 2023 r. pomogły nawiązać ponowne relacje między Iranem a Arabią Saudyjską. Zły stan relacji USA-Chiny stawia jednak opcję "chińskich mediacji" pod dużym znakiem zapytania.
"Irańska karta" w rękach Putina
Prosząc Putina o mediację w sporze USA-Iran, administracja prezydenta Trumpa popełniła błąd. Putin nie jest w stanie odegrać pozytywnej roli mediatora, gdyż w jego interesie nie leży deeskalacja sytuacji na Bliskim Wschodzie. Wręcz przeciwnie, z perspektywy Rosji najkorzystniejszy byłby dalszy wzrost napięcia w trójkącie USA-Izrael-Iran.
Dla Kremla propozycja Trumpa w sprawie mediacji USA-Iran jest niespodziewanym prezentem i nic też dziwnego, że Putin natychmiast na nią przystał. W ten sposób Trump wręczył Putinowi "irańską kartę", którą Kreml wykorzysta teraz przeciwko Ameryce.
Putin - swoimi deklaracjami i działaniami rosyjskiej dyplomacji - będzie przekonywał Amerykanów o tym, jak duży wpływ Rosja rzekomo posiada na Iran. Wszystko po to, aby łudzić Trumpa wizją porozumienia z Iranem i wykorzystywać "irańską kartę" do wymuszenia na Amerykanach ustępstw na innych polach, np. w sprawie Ukrainy.
Rozwiązanie siłowe
Putin może jednak łatwo przelicytować w "irańskiej rozgrywce". Jeśli rosyjskie mediacje nie przyniosą oczekiwanych skutków, Trump może sięgnąć po inne rozwiązania. Tym bardziej, że Putin nie jest jedynym graczem, który obiecuje Trumpowi rozwiązanie "irańskiego problemu".
Po drugiej stronie stołu jest jeszcze premier Benjamin Netanjahu, który od miesięcy przekonuje Trumpa, że Islamska Republika jest obecnie w najgorszej sytuacji politycznej od czasu rewolucji 1979 r. i że nadszedł moment na "opcję wojskową" i zniszczenie wszystkich ośrodków badawczych, zaangażowanych w irański program nuklearny.
Argumenty Netanjahu zdają się padać na żyzny grunt, gdyż Trump podkreśla, że o ile preferuje pokojowe rozwiązanie sporu z Iranem (poprzez negocjacje), to nie może wykluczyć skorzystania z "opcji wojskowych".
Podobna groźba miała znaleźć się również w liście, który na początku marca Trump - za pośrednictwem Zjednoczonych Emiratów Arabskich - przekazał irańskim przywódcom. Według portalu Axios w liście miała znaleźć się groźba, że Iran ma dwa miesiące, aby zasiąść do rozmów. A jeśli tego nie zrobi, będzie musiał liczyć się z "poważnymi konsekwencjami". Prawdopodobnie należy to interpretować jako groźbę "zielonego światła" ze strony Trumpa dla izraelskich nalotów wymierzonych w irański program nuklearny.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, "Puls Lewantu"