(Nie)pomocni Amerykanie i ich "niecne intencje" [OPINIA]
Kilka słów na temat przekłamań o amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Aparat dezinformacyjny Kremla pracuje na tym odcinku pełną parą, ale niedorzeczności kolportują też wszelkiej maści użyteczni idioci. Tak gruntuje się przekonanie o niecnych intencjach donatorów Ukrainy i rzekomo ograniczonym charakterze wsparcia - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.
03.06.2024 13:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
No więc załóżmy, że chcemy kupić samochód. Przywiązani do marki, parametrów, czy walorów estetycznych planujemy obecnego pięciolatka zastąpić nowym egzemplarzem tego samego modelu. Ma być "nieśmigany" i z udoskonaleniami, ale ten sam. Fabrycznie nowy wóz kosztuje 80 tys., za dotychczasowy dostalibyśmy 35 tys. - lecz nie dostaniemy nic, bo nie wystawiamy auta, tylko przekazujemy je w formie darowizny bliskiej osobie. Przekazaliśmy, jedziemy po nowy. Na fakturze salon wypisuje nam 80 tys., bo na taką sumę opiewała transakcja. Nie zmienia to faktu, że przy okazji operacji "wymiana samochodu" w obiegu znalazły się dobra o skumulowanej wartości 115 tys. Nikt jednak jednorazowo tych 115 tys. nie wydał i nie dostał.
Pójdźmy dalej - tym razem jesteśmy członkami sportowego teamu w niespecjalnie dotowanej i dochodowej dyscyplinie. Pojawia się biznesmen z walizką pieniędzy, mamy za co budować formę i rywalizować w zawodach. Kondycja, umiejętności, wyniki - oto nasz niezaprzeczalny zysk. Zyskuje też donator - przekazane nam pieniądze, za sprawą odpisów podatkowych, pozwalają mu na korzystniejsze rozliczenie ze skarbówką. Ba, nasze sukcesy dają mu wymierny efekt marketingowy. Relacja zespół-biznesmen nie ma zatem charytatywnej natury. Patrząc z perspektywy tego drugiego, jest też zręcznym sposobem na optymalizację kosztów ("skoro już muszę wydać, to niech mi to przyniesie jakąś dodatkową wartość"). Pięknoduch - żyjący w świecie fantazji, gdzie zasobni z odruchu serca wspierają potrzebujących - mógłby się na taki układ oburzyć. No ale my, team, stąpamy po ziemi - chcemy robić to, co kochamy i guzik nas obchodzą intencje sponsora; byle ten działał legalnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie ma kuglarskiej sztuczki
A teraz do sedna.
Nie jest prawdą, że Amerykanie podwójnie księgują i tym sposobem "sztucznie pompują" wsparcie dla Ukrainy. Że najpierw podają wartość wysyłanego sprzętu - dajmy na to dziesięciu antyrakiet systemu Patriot - a następnie dodają do tego koszty pozyskania nowych dziesięciu pocisków, wynikające z konieczności uzupełnienia stanów magazynowych. Trzymając się pierwszej z analogii - nie jest tak, że po stronie "wsparcie" zapisują 35 tys. plus 80 tys. Te 115 tys. rzeczywiście oznaczałoby sztuczne pompowanie pomocy.
Jeśli Amerykanie konstruują pakiet w oparciu o zasoby magazynowe, wyceniają koszt jego odtworzenia. Wracając na grunt analogii, byłoby to 80 tys. potrzebne do kupna nowego auta. 35 tys. daleko do 80 tys. - jasna sprawa, ale nie ma tu kuglarskiej sztuczki. Samochód będący przedmiotem darowizny nie znika, trafia do obdarowanego. Z uwagi na szeroko pojętą amortyzację nie ma już wartości 80 tys., ale to wciąż użyteczne narzędzie. Porzućmy analogię na rzecz wspomnianych Patriotów - te dziesięć kilku-kilkunastoletnich antyrakiet, jakkolwiek o nieco gorszych parametrach i obarczone większym ryzykiem zawodności, nadal pozostaje bardzo groźną bronią. Użytecznym, a w ukraińskim kontekście wręcz niezbędnym, narzędziem. Oczywiście że dla Ukraińców lepiej byłoby, gdyby otrzymali fabrycznie nowe pociski, ale darowanemu koniowi w pysk się nie zagląda. I tak otrzymują sprzęt lepszy od tego, co mają sami i czym dysponuje przeciwnik.
Ukraina nie może sobie pozwolić na czekanie
No i nowy często nie istnieje jako realna alternatywa. Wróćmy na moment do samochodowej analogii. Wystawowe auta to nie jest opcja dla miażdżącej większości klientów - na indywidualnie skonfigurowany wóz zwykle trzeba czekać kilka miesięcy. A co w sytuacji, gdy czterech kółek potrzebujemy od zaraz? Na wczoraj?
Ukraina nie może sobie pozwolić na czekanie - amunicji i uzbrojenia potrzebuje od ręki. Tymczasem procesy produkcyjne wielu współczesnych systemów obronnych są zwykle czasochłonne. To przede wszystkim dlatego najobszerniejszą pozycję w amerykańskim programie pomocowym dla Ukrainy - 23 mld dolarów - stanowi koszt uzupełnienia ubytków w arsenale US Army. Wyciągnięcie zmagazynowanych armat i wysłanie ich na Wschód to kwestia dni-tygodni - a nie miesięcy. Gdyby wszystko, co otrzymała i otrzyma ukraińska armia, miało być fabrycznie nowe, zapewne nie byłoby komu tych świeżutkich luf wysyłać.
Konieczne jest również ich zastąpienie - jeśli o zasobach magazynowych myśli się na poważnie. No a nie da się kupić nowego w cenie używanego - chcą więc Amerykanie, czy nie, muszą w ten sposób rozliczać pomoc dla Kijowa.
Miażdżąca większość pomocy ma charakter bezzwrotny
Pomoc, która w przypadku zadeklarowanych niedawno niemal 61 mld dolarów wcale nie jest darowizną - mógłby zauważyć ktoś.
Fakt, istotną część tego wsparcia zapisano jako bardzo nisko oprocentowaną pożyczkę. To był ukłon w stronę przeciwników dalszego wspierania Ukrainy, zasiadających w amerykańskim Kongresie (których zresztą on nie przekonał - republikanie i tak w większości byli przeciwni uchwaleniu "ukraińskiej" ustawy). Tyle że uchwała o pomocy dla Kijowa przewiduje możliwość umorzenia zobowiązań (w kolejnych dwóch latach podatkowych), do czego uprawnienia nadano prezydentowi.
No i pożyczki udzielono na poczet środków pochodzących z przyszłej konfiskaty zamrożonych na Zachodzie rosyjskich aktywów; gdyby do niej doszło, to Rosjanie sfinansowaliby część amerykańskiej pomocy, co częściowo tłumaczy wzmożenie kremlowskiej propagandy, starającej się zdezawuować waszyngtońską inicjatywę.
Co do zasady zaś, miażdżąca większość zachodniej pomocy dla Ukrainy ma charakter bezzwrotny.
Zobacz także
Woda na młyn dla kremlowskich propagandystów
Wróćmy do kwestii uzbrojenia - ze wspomnianych 61 mld, 14 mld dolarów ma zostać przeznaczone na zakup fabrycznie nowego sprzętu i amunicji dla ukraińskiej armii. Nie wszystko dostępne jest od ręki, a i mająca nastąpić wczesnym latem sytuacja "wstępnego wysycenia" Sił Zbrojnych Ukrainy (amerykańską bronią) pozwoli na komfort odroczonych dostaw.
Zastrzeżenie ustawodawcy, że zakupy mają być realizowane w USA, okazało się wodą na młyn dla kremlowskich propagandystów i użytecznych idiotów. "Bo Ukraina nie zobaczy ani centa z tych pieniędzy, wszystkie zostaną w Stanach i posłużą za pakiet stymulujący dla amerykańskiej zbrojeniówki". Cóż… Pozwólcie, że zapytam: a Ukraina to potrzebuje dolarów czy zionących precyzyjnym ogniem luf?
Idźmy dalej - tak się jakoś składa, że to Stany Zjednoczone posiadają największy i najbardziej efektywny przemysł zbrojeniowy na świecie. To tam - w miażdżącej większości - wytwarzana jest najdoskonalsza broń, której walory mogą mieć decydujący wpływ na przebieg walk. Gdzie więc kupować, jak nie tam?
Oczywiście, korzystniejsza z perspektywy Ukrainy sytuacja wyglądałaby tak: pieniądze trafiałby nad Dniepr, do tamtejszej zbrojeniówki, tworząc efekt "dwa w jednym". Przemysł miałby zlecenia (ludzie pracę), wojsko zaś sprzęt. Tyle że Ukraina nie ma możliwości efektywnej absorpcji środków - nie ma technologii, doświadczenia, nade wszystko zaś komfortu odległego zaplecza. Bo nawet gdyby doszło do przeniesienia linii produkcyjnych zza oceanu na Wschód, naiwnością byłoby założyć, że Rosjanie nie wzięliby nowopowstałych fabryk na celownik. Wzięliby i z szaleńczą wściekłością próbowaliby je zniszczyć. Po co mnożyć koszty i ryzyka?
W Stanach jest drogo - ale nie drożej niż w Europie, którą wskazuje się niekiedy jako alternatywę dla zakupów na rzecz Ukrainy. No i u licha - pozwólcie, że teraz sięgnę po drugą z analogii - dlaczego sponsor miałby dotować innych przedsiębiorców? Dlaczego nasz team miałby nie grać w jego butach, na jego sprzęcie, w jego obiekcie, skoro swoich nie ma i nie może zrobić? Są inne alternatywy, fakt, ale prawem donatora jest domagać się od nas, byśmy ćwiczyli i rywalizowali w tym, co nam dostarczy. A że przy tej okazji zarobi? Dzięki bogu za taki zbieg okoliczności.
Dzięki bogu, że pocisk, który Dmytro pośle na ruskie głowy, daje pracę Michaelowi z Pensylwanii, a jego szefowi powiększa premię. Z perspektywy Dmytra najważniejsze jest to, że ma czym strzelać. Motywacje towarzystwa zza oceanu nie mają dla niego znaczenia.
Ale one są kluczowe - twierdzą co poniektórzy - wskazując chęć zarobku amerykańskiej zbrojeniówki, jako rzeczywisty powód, dla którego toczy się ta wojna. Taka narracja szczególnie popularna jest w środowiskach lewicowych - co jako lewicowiec obserwuję z narastającym zgorszeniem. Bo czy naprawdę ktoś wierzy, że ukraińskie pragnienie wolności jest produktem zachodniego sektora zbrojeniowego? Że tenże pchnął Rosjan do barbarzyńskiej wojny z Ukrainą? Gdzie w tej narracji miejsce na tysiącletnie ukraińskie poczucie etnicznej odrębności, gdzie przestrzeń na rosyjskie silnie zakorzenione chore rojenia o własnej wyjątkowości i cywilizacyjnej misji (na przykład konsolidacji słowiańszczyzny)? Nie jestem naiwniakiem, widzę sprzężenie zwrotne - wiem, że zmagania na Wschodzie to także okazja do zarobku dla amerykańskich (i nie tylko) koncernów zbrojeniowych. Ale Rosjanie wyjdą z Ukrainy i skończy się wojna, czy Michael i jego szef tego chcą, czy nie.
Naprawdę problemem jest "kapitalistyczna żądza zysku", a rozwiązaniem "zaprzestanie dotowania zbrojeniówki"? Pozbawiona zachodniego wsparcia Ukraina padnie łupem Rosjan - i rzeczywiście wojna się wówczas skończy. Tylko jak? Ano legitymizacją przemocy jako sposobu osiągania politycznych celów. Nie wierzę, że za takim myśleniem stoją lewicowe idee, ale że lewicowość jest jedynie pretekstem, sposobem na zamaskowanie rusofilskiej narracji, już jestem w stanie uwierzyć.
Marcin Ogdowski