Rosja w szoku po atakach. "Ukraina zmienia taktykę"

Po poniedziałkowych eksplozjach na rosyjskich lotniskach Engels-2 koło Saratowa oraz w Riazaniu, we wtorek doszło do kolejnego ataku, tym razem bezzałogowca na lotnisko wojskowe w Kursku - 100 kilometrów od granicy z Ukrainą. - To ewidentnie zmiana taktyki, która musiała być uzgodniona ze wszystkimi zachodnimi partnerami. Do tej pory USA i NATO powstrzymywały Ukrainę przed uderzeniami w głąb terytorium Rosji - mówi Wirtualnej Polsce gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych.

Kursk znajduje się około 100 km od granicy ukraińsko-rosyjskiej
Kursk znajduje się około 100 km od granicy ukraińsko-rosyjskiej
Źródło zdjęć: © Internet | Internet
Sylwester Ruszkiewicz

06.12.2022 | aktual.: 06.12.2022 21:49

Jak zauważa amerykański dziennik "The New York Times", powołując się na anonimowe źródła we władzach w Kijowie, ataki przy pomocy dronów, przeprowadzone w poniedziałek na lotniska w głębi Rosji, to "najbardziej brawurowa ukraińska operacja od początku wojny, dokonana przy wsparciu sił specjalnych".

Lotniska pod Riazaniem i Engelsem znajdują się w europejskiej części kraju, kilkaset kilometrów od granicy z Ukrainą. Według oficjalnych informacji, w atakach zginęło trzech wojskowych, a cztery osoby doznały obrażeń.

Wybuch drona w bazie lotniczej Engels pod Saratowem uszkodził dwa rosyjskie bombowce Tu-95. Z kolei w bazie lotniczej Diagilewo w Riazaniu eksplodowała ciężarówka z paliwem. Moskwa oskarżyła o ten czyn władze w Kijowie. Strona ukraińska oficjalnie nie potwierdziła swojego związku z tymi wydarzeniami.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

We wtorek władze obwodu kurskiego poinformowały z kolei o porannym ataku bezzałogowca na lotnisko wojskowe w Kursku. W efekcie zapalił się zbiornik z ropą. Nikt nie ucierpiał.

Zdaniem "The New York Times", bezzałogowce zostały wystrzelone z terytorium Ukrainy. "Przynajmniej jednego z tych ataków dokonano dzięki siłom specjalnym, które pomogły naprowadzić drony na cele w Rosji. Maszyny startowały z okolic bazy ukraińskich "specjalsów" - podawał amerykański dziennik.

We wtorek do sprawy odniosło się również rosyjskie ministerstwo obrony, które oficjalnie oznajmiło, że ataki na bazy bombowców były przeprowadzone przy użyciu ukraińskich dronów. Miały to być zmodyfikowane odrzutowe Tu-141 radzieckiej produkcji, wyposażone w zaktualizowane systemy nawigacji GPS. Zdaniem Rosjan miały lecieć na małej wysokości, zostały przechwycone i zestrzelone.

Tyle głosi oficjalna rosyjska propaganda. Jeśli jednak drony zostały przechwycone, to dopiero nad samymi lotniskami bombowców strategicznych, czyli nad obiektami najwyższej wagi, które powinny być dobrze chronione. Na nagraniu ataku w Engels nie widać żadnego przeciwdziałania obrony przeciwlotniczej. Z kolei na wideo z Riazania nie widać samego momentu ataku. Zdaniem wojskowych ekspertów, bardziej prawdopodobne jest to, że rosyjska obrona przeciwlotnicza nadlatującego zagrożenia po prostu nie zauważyła.

"Ukraińskich intencji atakowania celów w głębi Rosji ukryć już się nie da"

- To ewidentnie zmiana ukraińskiej taktyki. Musiała być uzgodniona ze wszystkimi zachodnimi partnerami. Do tej pory USA i NATO powstrzymywały Ukrainę przed uderzeniami na terytorium Rosji, w strategiczne miejsca oddalone o kilkaset kilometrów od granicy. Po wcześniejszych atakach, m.in. na Półwysep Krymski, mówiono jedynie, że coś się wydarzyło, a Rosjanie sugerowali, że miał miejsce wypadek. W tym przypadku ukraińskich intencji atakowania celów w głębi Rosji ukryć już się nie da - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską gen. bryg. rez. pil. Tomasz Drewniak, ekspert Fundacji Bezpieczeństwa i Rozwoju "Stratpoints".

W jego opinii, jeśli do ataku użyto sprzętu postradzieckiego, należącego do Ukrainy, oznacza to, że Zachód nadal nie dał zielonego światła na przekazanie i użycie swojej broni dalekiego zasięgu. - To byłoby już za dużo. Ukraina dostała HIMARS-y, do których dostarczono rakiety o zasięgu 70-80 kilometrów. Do wyrzutni można byłoby włożyć rakietę ATACMS, z siłą rażenia ok. 300 kilometrów, ale tej broni Ukraina nie dostała. Mimo to potrafiła sprytnie wykorzystać poradziecki sprzęt, który zaadaptowała do swoich warunków - uważa gen. Drewniak.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Nie ma co zwlekać dłużej"

Przypomnijmy, że Tu-141 były produkowane na dużą skalę i stanowiły podstawową bezzałogową maszynę rozpoznawczą dalekiego zasięgu ZSRR aż do końca zimnej wojny. Ukraina odziedziczyła je po Związku Radzieckim wraz ze znacznymi zapasami już wyprodukowanych maszyn.

Zdaniem gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, ukraiński atak na terytorium Federacji Rosyjskiej tylko potwierdza, że wojna musi być prowadzona przez obie strony na jednakowych warunkach.

- Ukraina musi mieć możliwość atakowania na wysokości zgrupowania strategicznego Rosjan. Jeśli korzysta ze swoich zapasów broni, jeżeli angażuje ukraińskie grupy dywersyjne, to niewątpliwie odnosi symboliczny i ważny sukces. Jednak niezależnie od tego, byłoby najlepiej, gdyby równocześnie Zachód zdjął wszelkie ograniczenia na dostawy broni dalekiego zasięgu. Tu już nie ma co zwlekać dłużej - mówi Wirtualnej Polsce gen. Koziej.

"Ukraina zaatakowała pośrednio rosyjski arsenał nuklearny"

Jak ujawnił amerykański Instytut Badań nad Wojną (ISW), w Rosji blogerzy wojskowi nie kryją oburzenia postawą władzy, że nie udało się jej zapobiec eksplozjom na lotniskach położonych kilkaset kilometrów w głąb kraju. W ich opinii, to że zaatakowano dronami bazę bombowców strategicznych Tu-95, podważa wiarygodność Rosji jako mocarstwa jądrowego, ponieważ uderzono we flotę maszyn zdolnych do przenoszenia wielu ładunków nuklearnych.

Na ten sam problem zwraca uwagę gen. Koziej. - To co ważne, to Ukraina zaatakowała pośrednio rosyjski arsenał nuklearny. Bombowce, które zostały zniszczone, są samolotami podwójnego przeznaczenia i mogą przenosić również broń jądrową. To sygnał dla Rosji, pokazujący, że Ukraina jest w stanie zaatakować najważniejszy punkt potencjału strategicznego. To nowa jakość w tej wojnie. Rosja poczuje się zagrożona - uważa gen. Koziej.

Jego zdaniem, poniedziałkowym atakiem Ukraina chce wysłać sygnał Rosji, że skoro atakuje obiekty cywilne i infrastrukturę krytyczną, musi się liczyć z odwetem.

- Może to być próba oddziaływania w wojnie informacyjnej na rosyjskie społeczeństwo, dla którego wojna toczyła się za granicami ich kraju. Tymczasem, jeśli ukraiński wywiad ma dobre rozpoznanie, co do zgrupowania wojsk przeciwnika i systemów obrony przeciwlotniczej, to może tak zaprogramować drony, żeby dosięgały kolejnych celów na terenie Rosji - ocenia gen. Koziej.

W podobnym tonie wypowiada się gen. Drewniak. - Uderzenie jest absolutnie symboliczne. Swoją pracę wykonał ukraiński wywiad osobowy. Pytanie, czy Rosjanom w ogóle udało się wykryć zagrożenie, czy ich systemy radiolokacyjne zadziałały. Najwyraźniej nie do końca. Rosja zapewne nie dopuszczała w ogóle myśli, że Ukraińcy mogą zaatakować ich bazę bombowców strategicznych. Było to przemyślane. Następne uderzenia będą również punktowe, a dobór celów bardzo precyzyjny - prognozuje gen. Drewniak.

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainiedronyrosja
Wybrane dla Ciebie