Rok w zdrowiu: stan ciężki, nierokujący [OPINIA]
Sytuacja w publicznym systemie ochrony zdrowia uległa pogorszeniu, a nie poprawie. A z szumnie zapowiadanych reform nie jest wdrażana ani jedna. Musimy zadowolić się punktowymi zmianami poprawiającymi sytuację niewielkiego odsetka społeczeństwa.
Miał być przełom, na dodatek zrealizowany w bardzo krótkim czasie: umawianie i odwoływanie wizyt lekarskich przez internet i SMS-y, krótsze kolejki do specjalistów, więcej pieniędzy na funkcjonowanie publicznego systemu, a nawet lekarze dzwoniący do pacjentów, by spytać o to, czy zdrowie dopisuje.
Po roku widać, że nie ma niemal nic. A co gorsza - nie ma też precyzyjnie zarysowanej koncepcji, by zmienić rzeczywistość na lepsze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Jednoznaczne reakcje ws. zarobków lekarzy. “Jestem zdziwiona”
Gaszenie pożarów
Od dawna trwają dyskusje, czy ministrem zdrowia powinien być lekarz, czy wręcz przeciwnie - ktokolwiek inny, oby nie lekarz.
Rok temu za zdrowie w rządzie zaczęła odpowiadać polityk z krwi i kości - Izabela Leszczyna. I można odnieść wrażenie, że w ostatnich 12 miesiącach musiała co chwilę wcielać się w rolę strażaka.
Fakty są bowiem takie, że raz za razem wybuchał kolejny kryzys sprowadzający się najczęściej do tego samego: że brakuje pieniędzy na leczenie.
Przykładowo w październiku pacjenci, u których zdiagnozowano stwardnienie rozsiane (SM) lub rdzeniowy zanik mięśni (SMA), nie mieli gwarancji leczenia, bo wyczerpały się kontrakty z NFZ. Poinformowały o tym kierownictwo Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie i Polskie Towarzystwo Neurologiczne. Musiała wyjść do mediów Izabela Leszczyna i powiedzieć, że pieniądze będą.
Podobnie było kilka razy: eksperci lub dyrektorzy szpitali informowali, że brakuje środków, Leszczyna wtedy zapowiadała, że pieniądze będą. Tyle że to przerzucanie środków z jednego miejsca w drugie, od czego przecież nie robi się ich więcej.
Ba, władze niektórych szpitali zapowiadają już, że będą pozywać Narodowy Fundusz Zdrowia - bo ten nie płaci w terminie, choć płacić powinien.
Działa prosty mechanizm: jest wtopa, informacja trafia do mediów, pojawia się fala oburzenia, po czym Izabela Leszczyna usiłuje gasić pożar, gdy już wszystko płonie. Bez awantury w mediach zaś na finansowanie tego, co finansowane być powinno, nie ma co liczyć.
Życie w kolejce
Z punktu widzenia obywatela najistotniejsze jest to, czy skróciły się kolejki do specjalistów i na zabiegi oraz operacje. I odpowiadając, nomen omen, najkrócej, jak się da: nie, nie skróciły się.
Dla przykładu 82-latek, który w listopadzie 2024 r. postanowił zapisać się na operację pozwalającą mu normalnie chodzić, otrzymał w państwowym szpitalu termin na drugą połowę 2026 r.
Kobieta, która musi wykonać badanie w celu potwierdzenia bądź wykluczenia wystąpienia u niej zmian nowotworowych, w podległym ministrowi zdrowia instytucie otrzymała termin trzymiesięczny - co w praktyce oznacza, że jeśli jest nowotwór, to szanse pacjentki na wyleczenie istotnie się zmniejszają.
I tę operację, i to badanie można wykonać prywatnie - właściwie od ręki. Wystarczy po prostu mieć dużo pieniędzy.
Dokładne statystyki za 2024 r. poznamy dopiero około lipca-września 2025 r., natomiast eksperci oraz dyrektorzy szpitali wprost wskazują, że nie ma co liczyć na poprawę, prędzej na dalsze wydłużanie się kolejek, które rosną z roku na rok od wielu lat. Ciężko zresztą by sytuacja się poprawiła, gdy nie przeprowadzono żadnej reformy, ani nie dołożono pieniędzy.
Reforma do rewizji
Podstawowy kłopot polega na tym, że nie tylko żadna istotna reforma systemu ochrony zdrowia nie została wdrożona, lecz także żadna - mogąca cokolwiek zmienić - nie została zaplanowana. Ministerstwo Zdrowia nie ma ambicji, by poprawiać system; akceptuje go takim, jaki jest.
Jedyna propozycja, którą można by nazwać śmiałą, dotyczyła zmian w szpitalnictwie.
Izabela Leszczyna chciała, w największym uproszczeniu, zlikwidować najmniej popularne porodówki, a pieniądze przeznaczyć na utworzenie innych oddziałów, lokalnie potrzebnych, oraz dofinansowanie ratownictwa medycznego, aby - w razie potrzeby - ciężarne kobiety były szybko transportowane do najbliższego szpitala z porodówką.
Czy to koncepcja dobra, czy zła - zapewne można by długo dyskutować. Natomiast już właściwie nie ma o czym, bo po protestach opozycji oraz chłodnym przyjęciu pomysłu w samym rządzie Ministerstwo Zdrowia postanowiło z kluczowych proponowanych regulacji się wycofać. Obecnym założeniem jest, że to sami lokalni włodarze będą decydować, czy chcą mieć u siebie porodówkę, czy nie. Oczywiste jest to, że nikt nie zaproponuje likwidacji oddziału, bo naraziłby się na gniew mieszkańców.
Dobre zmiany
Ministerstwo Zdrowia mimo wszystko kilka rzeczy "dowiozło". Chyba największym osiągnięciem jest wprowadzenie rządowego programu finansowania przez państwo metody in vitro, dzięki któremu w ciąży jest niemal 7 tys. kobiet, a 20 tys. par zostało zakwalifikowanych do programu.
Z kolei z programu Onkopłodność, który umożliwi posiadanie dzieci osobom chorym onkologicznie, skorzystało już ponad 400 par.
Minister Izabela Leszczyna chwali się też przywróceniem legalnego dostępu do antykoncepcji awaryjnej bez konieczności wizyty lekarskiej oraz wytycznymi dotyczącymi aborcji, które powinny uspokoić lekarzy. Przy czym z tym ostatnim wyszło średnio - nie ma bowiem szans na zmianę ustawy (prezydent Andrzej Duda nie popiera liberalizacji przepisów aborcyjnych), a same wytyczne, niestanowiące przecież źródła prawa, to dla wielu medyków zbyt mało.
Widać pozytywne decyzje w zakresie bezpieczeństwa lekowego. Pojawiły się pierwsze zachęty dla producentów produkujących medykamenty w Polsce (pacjenci płacą w aptekach mniej o 10 proc., jeśli lek został wyprodukowany w Polsce i 15 proc. mniej, jeśli zrobiono go z polskich składników - co powinno zwiększyć popularność polskich leków) oraz powstał projekt Krajowej Listy Leków Krytycznych. Długofalowo powinno to pomóc - o ile pójdą za tym kolejne działania - w uniezależnianiu się Polski od dostaw substancji czynnych z Azji.
Jednocześnie jednak rząd zrezygnował z wartego ponad 600 mln zł projektu w ramach Krajowego Planu Odbudowy, który miał pozwolić wydatkować środki na wsparcie produkcji substancji czynnych w Polsce. Uznano, że nie udałoby się dotrzymać restrykcyjnie zakreślonych terminów na realizację projektu.
W kierunku prywatyzacji
To, co może być najistotniejsze w kontekście przyszłości publicznego systemu ochrony zdrowia, to projekt zmiany w zakresie składki zdrowotnej. Rząd przyjął już projekt ustawy obniżającej wysokość składki przedsiębiorcom. Zgodnie z Oceną Skutków Regulacji budżet NFZ zostanie uszczuplony o 6 mld zł rocznie. Rządzący deklarują, że "załatają" ten ubytek poprzez dotację wprost z budżetu państwa - ale czy tak faktycznie będzie, trudno dziś oceniać. Wiadomo za to, że OECD wraz z Komisją Europejską opublikowały w listopadzie raport, z którego wynika, że w Unii Europejskiej mniej na zdrowie od Polski płaci jedynie Irlandia i Rumunia (liczone według odsetka PKB). Idziemy więc w stronę prywatyzacji systemu ochrony zdrowia w Polsce.
Jednocześnie zgodnie z planem nakładów na zdrowie na 2025 r. wydamy 6,5 proc. PKB. 2024 rok zamkniemy zaś najprawdopodobniej wynikiem na poziomie ok. 6,8 proc. PKB. W praktyce więc na zdrowie będziemy łożyć mniej, a nie więcej, jeszcze przed wejściem w życie przepisów obniżających składkę zdrowotną dla przedsiębiorców (wzrosną nakłady nominalne, ale mniej "zdrowia" za większą kwotę będzie można kupić).
Przy czym - uczciwie trzeba zaznaczyć - Izabela Leszczyna nie jest zwolenniczką ograniczenia wpływu z tytułu składki zdrowotnej, więc ciężko obwiniać o to ministra zdrowia; jest to projekt Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050, prowadzony przez Ministerstwo Finansów.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl