PublicystykaRekonstrukcja rządu, czyli ballada o Mateuszu, Beacie i Jarosławie

Rekonstrukcja rządu, czyli ballada o Mateuszu, Beacie i Jarosławie

Rekonstrukcja rządu, czyli ballada o Mateuszu, Beacie i Jarosławie
Źródło zdjęć: © PAP
Łukasz Warzecha
23.05.2018 15:13, aktualizacja: 23.05.2018 15:51

Serial pod tytułem „Rekonstrukcja rządu” ciągnął się miesiącami, a finał pierwszego sezonu wciąż budzi u wielu mieszane uczucia. Spora grupa widzów uważa, że odejście Beaty i wygrana Mateusza były złym pomysłem scenarzysty. Czy teraz zaczyna się sezon drugi? Pojawiające się informacje mogą na to wskazywać. Rozgrywającym ma być Mateusz, wciąż budzący nieufność wielu fanów serii, ale czy sobie poradzi?

Morawiecki, dostawszy fotel premiera, otrzymał też niemal od razu dotkliwy cios w postaci ustawy o IPN. Gaszenie związanego z nią pożaru kosztowało nowego szefa rządu tyle wysiłku, że nie starczyło go już na pełne opanowanie obozu władzy wraz z przyległościami. W planach były podobno wymiana prezesa TVP czy rozgonienie obecnego zarządu Polskiej Fundacji Narodowej, ale nic z tego nie wyszło, bo na głowie były inne, pilniejsze sprawy. W tym przede wszystkim wspomniana ustawa o IPN i kwestia artykułu 7., lecz również zmiany w spółkach skarbu państwa, które są bazą, również finansową, dla poszczególnych politycznych frakcji.

Pojawiające się teraz informacje o możliwych zmianach w rządzie – „SuperExpress” pisze o czworgu ministrów: Annie Zalewskiej (edukacja), Mariuszu Kamińskim (służby), Krzysztofie Tchórzewskim (energia) i Krzysztofie Jurgielu (rolnictwo) – można potraktować dwojako: albo jest to zasłona dymna wobec ciągnących się problemów obozu władzy, albo faktyczny plan premiera. Jedno zresztą nie wyklucza drugiego. Jest również możliwe, że pogłoski o zmianach wypuścił któryś z zagrożonych ministrów, aby uprzedzić działania premiera, pośrednio zaalarmować Jarosława Kaczyńskiego i uratować głowę.

Nie byłoby w tym jednak nic dziwnego, gdyby, zyskawszy trochę oddechu – sprawa ustawy o IPN jest wciąż aktualna, ale nie budzi już w kraju takich emocji jak na początku – premier chciał sobie do końca ułożyć gabinet.

W przypadku dwóch spośród typowanych do wymiany ministrów przyczyny są dość czytelne. Ministerstwo Energii, kierowane przez Tchórzewskiego, od czasu likwidacji Ministerstwa Skarbu sprawuje nadzór właścicielski nad spółkami energetycznymi, najważniejszymi chyba w rządowym portfolio. Premier chciałby mieć zapewne w ME kogoś inaczej kształtującego układankę personalną w spółkach takich jak Energa, PGE czy Tauron.

Z kolei na ministra Jurgiela od dawna skarżą się rolnicy, a sprawa dotacji z UE może być bombą zegarową. Niedawno poważne zarzuty wobec nadzorowanej przez MR Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wysunęła fabryka sprzętu rolniczego Ursus. Zarząd firmy, będącej w złej sytuacji, twierdzi, że ARiMR kompletnie nie radzi sobie z przyznawaniem unijnych dotacji na modernizację sprzętu rolniczego, przez co magazyny Ursusa zawalone są produktami, które w dodatku trudno będzie sprzedać, bo w przypadku ciągników zaostrzono niedawno normy emisji spalin. ARiMR zarzuty odpierał, ale sprawa mogła przeważyć szalę na niekorzyść Jurgiela. Byłoby to zresztą konsekwentne pozbywanie się frakcji o. Rydzyka, do której należał już odwołany minister środowiska Jan Szyszko.

Anna Zalewska odpowiada z kolei za mocno chaotyczną reformę systemu edukacji. Niektórzy bliscy Morawieckiemu politycy, na przykład wicepremier Jarosław Gowin, uważają, że Zalewska zabrała się za zmiany zbyt szybko, stąd chaos i problemy. Być może Zalewska przymierza się też do wyborów do Parlamentu Europejskiego.

Prezes podobno kontroluje

Najbardziej tajemnicza jest sytuacja z Mariuszem Kamińskim, PiS-owskim „Nieprzekupnym” (przezwisko Maksymiliana Robespierre’a, do którego Kamińskiego porównał kiedyś Jarosław Kaczyński), szczególnie że jego zadaniem jest między innymi nadzorowanie CBA, którego działania mogą być dla wielu członków obozu rządzącego niewygodne.

Warto przy tym zwrócić uwagę, że informacja o możliwych zmianach w rządzie pojawiła się w czasie, gdy prezes Kaczyński musiał mocno ograniczyć swoją obecność w polityce ze względów zdrowotnych. Joachim Brudziński oznajmił wprawdzie, że prezes w pełni kontroluje partię, ale to robienie dobrej miny do złej gry. Znajdując się w szpitalu, w rytmie badań i diagnoz, nie sposób pracować tak samo jak poza nim.

Obraz
© PAP / Jarosław Kaczyński i o. Tadeusz Rydzyk | Tomasz Gzell

Pojawiają się zresztą oznaki, że niektóre nienowe konflikty wewnątrz Zjednoczonej Prawicy odżywają. Tak można interpretować choćby zatrzymanie w Szczecinie i dowiezienie do prokuratury w Warszawie (pierwotnie miała to być Prokuratura Regionalna w Białymstoku) prof. Michała Królikowskiego, wcześniej doradcy prezydenta Andrzeja Dudy, zabierającego krytyczny głos wobec projektów Zbigniewa Ziobry przy okazji weta do ustaw sądowych. Trudno zrozumieć, dlaczego zamiast wysłać po prostu wezwanie na przesłuchanie, prokuratorzy wykorzystali CBŚP, które wiozło prawnika przez pół Polski. Niektórzy komentatorzy jako ewidentną szykanę interpretują zakaz wykonywania zawodu, także nałożony przez prokuraturę (i zaskarżony przez Królikowskiego). Można się zastanawiać, czy ta akcja byłaby możliwa, gdyby Kaczyński nie leżał w szpitalu?

Ucho Prezesa poza zasięgiem

Jeśli Morawiecki postanowił wykorzystać ograniczoną obecność prezesa dla dokonania zmian, to nie dlatego, żeby obawiał się jego reakcji. Osoby z otoczenia premiera twierdzą raczej, że mimo dużych plenipotencji, jakich udzielił mu Kaczyński, to sam Morawiecki chciał wciąż konsultować z nim niemal każde działanie o ściśle politycznym charakterze. Można zatem założyć, że i w tym przypadku prezes nie miałby obiekcji. Chodzi raczej o to, żeby to odwoływani mieli utrudniony dostęp do ucha prezesa.

Jako zasłona dymna nowy sezon serialu rekonstrukcyjnego sprawdzić się jednak wcale nie musi. Sezon pierwszy ciągnął się tak niemiłosiernie, że w pewnym momencie zaczął już przypominać klasyczną operę mydlaną, a finał, choć faktycznie mocny, gdy w końcu nadszedł, został przyjęty już tylko z ulgą zamiast z podziwem.

Być może tym razem byłoby inaczej, ale ryzyko jest potężne, szczególnie że PiS, którego rządy zaczęły buksować począwszy od weta prezydenta do ustaw sądowych w lipcu ubiegłego roku, wciąż nie odzyskał rozpędu. Zmiany w rządzie, zresztą w stosunkowo niewielkiej skali, takiego rozpędu raczej nie dadzą. Mogą najwyżej usunąć pewne wewnętrzne problemy. Ale mogą też stać się kolejnym obciążeniem i kłopotem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także