Przegrywana przez Kościół debata o aborcji [OPINIA]
Kościół i obrońcy życia przegrywają debatę na temat aborcji. Eskalacja werbalna, nieustanne odwoływanie się do Jana Pawła II i brak umiejętności budowania sojuszy politycznych sprawiają, że - wcześniej czy później - prawo w Polsce się zmieni. Mądra polityka może jednak zatrzymać te zmiany jeszcze w tej kadencji – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
11.02.2024 | aktual.: 11.02.2024 17:36
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Zacznę od kilku uwag wstępnych. Ten tekst nie jest o moich poglądach na temat aborcji. Te się nie zmieniły: byłem i jestem jej przeciwnikiem, a także zwolennikiem pewnych ograniczeń prawnych w tej kwestii. Życie ludzkie - w moim najgłębszym przekonaniu - zaczyna się biologicznie, gdy kończy się proces poczęcia, i wtedy też powstaje nowa istota ludzka, a tej należy się ochrona prawna.
Stara rzymska zasada "in dubio pro vita" przypomina też, że nawet jeśli ktoś ma wątpliwości, czy z samego faktu przynależności do gatunku ludzkiego powinny wynikać jakieś uprawnienia (w tym przypadku prawo do życia), to z ostrożności prawnej powinien to założyć. Prawo do życia, a przypomnienie go jest kluczowe dla zrozumienia postawy obrońców życia (często katolików, ale nie tylko), jest w tym myśleniu jednym z fundamentalnych praw, którego naruszenie niszczy przestrzeń prawa pozytywnego i jest atakiem na godność człowieka.
Mam też świadomość, że dla innej strony sporu aborcyjnego jest dokładnie odwrotnie. Prawo kobiety do aborcji pozostaje jednym z fundamentalnych praw człowieka, a jego naruszenie jest atakiem na godność człowieka. Spór ten jest więc dla obu stron fundamentalny i w istocie nierozstrzygalny filozoficznie czy ideowo (także dlatego, że nie wyznajemy wspólnych poglądów i jesteśmy społeczeństwem głęboko podzielonym). Jedyne, co nam zostaje to debata prawna, i to w sytuacji, gdy dla części przedstawicieli obu jego stron jakikolwiek kompromis jest już zdradą pryncypiów.
Kompromis i jego koniec
Ten, nieco przydługi wstęp, uświadamia, w jak trudnej przestrzeni przyjdzie się nam poruszać. A z perspektywy Kościoła problem ten jest jeszcze trudniejszy, bo sprzeciw wobec aborcji był i pozostaje istotnym elementem nauczania katolickiego. Już w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy sanacja próbowała wprowadzić aborcję do prawa jednoznacznie sprzeciwił się tym planom Kościół i przerywanie ciąży dopuszczono jedynie w bardzo ograniczonym zakresie.
Gdy aborcję legalizowali komuniści Kościół przeciwstawił się temu z całą mocą, i choć wówczas debaty wygrać nie mógł, to zaangażował ogromnie wiele swojego autorytetu w tę walkę. Jan Paweł II zaś z "obrony życia" uczynił jeden z najbardziej rozpoznawalnych znaków swojego pontyfikatu. I pewnie to także jego autorytet sprawił, że w 1993 roku uchwalono słynną "kompromisową" ustawę aborcyjną.
Kompromis ten nie był wówczas jednak tak trwały jak to się dzisiaj opowiada, bo już trzy lata później, rządząca lewica zmieniła ustawę i wprowadziła aborcję z przyczyn społecznych, a prezydent Aleksander Kwaśniewski ją podpisał. I dopiero wyrok Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem prof. Andrzeja Zolla z 1997 roku utrwalił kompromis i w istocie zamknął skuteczne próby zmiany prawa.
Owszem, lewica od czasu do czasu to postulowała, ale nawet Donald Tusk i Platforma Obywatelska skutecznie się tym propozycjom sprzeciwiała. I dopiero motywowana czysto politycznie decyzja TK, który zakazał aborcji eugenicznej (embriopatologicznej) z 2020 roku wywróciła stolik do góry nogami i doprowadziła do tego, że ogromna rzesza kobiet wyszła na ulicę, a opozycja (nie cała, ale jej istotna część) wzięła aborcję na sztandary polityczne i złożyła jasne deklaracje w sprawie liberalizacji aborcji.
Prawica, która sprawę rozgrywała, błyskawicznie zwinęła sztandar polityczny i nie dotrzymała nawet obietnic związanych z budową systemu pomocy opiekunom osób z niepełnosprawnością. Wszystko to razem odwróciło radykalnie emocje społeczne i otworzyło drogę do zmiany prawa.
Nie tak szybko
Ale i tego też trzeba mieć świadomość w całej tej debacie, sprawa nie jest wcale tak prosta politycznie jak chcieliby (a przynajmniej jak deklarują) zwolennicy szybkich zmian prawnych. Część z sondaży sugeruje, że większość Polek i Polaków chciałoby zmian w prawie aborcyjnym, ale… jeśli nawet tak jest, to w wyborach parlamentarnych dokonało się odmienne wskazanie. Tak się bowiem składa, że zwolennikami szybkiej liberalizacji prawa jest tylko Koalicja Obywatelska i Lewica (i jakaś - na tym etapie nie wiadomo jak duża - część Polski 2050, a także jednostki z PSL), a przeciw większość PSL i część Polski 2050, a także PiS i Konfederacja.
Efekt? W tej sprawie większość parlamentu jest przeciwko szybkim zmianom prawnym. I nie trzeba nawet veta prezydenta, żeby zmiany zatrzymać, bo wystarczy brak arytmetycznej większości.
Zobacz także
Trzecia Droga w całości (a szczególnie PSL) - i to też trzeba jasno powiedzieć - nie ma żadnego interesu politycznego w tym, żeby wspierać Koalicję i Lewicę w sprawie zmiany prawa aborcyjnego. Ich wyborcy są bardziej konserwatywni, a jeśli chcą myśleć o pozyskaniu innych, którzy odchodzić będą od PiS, to nie mogą okazać się liberalni w tych sprawach. Istotnym źródłem przepływów elektoratu ku Trzeciej Drodze są rozczarowani PiS konserwatywni wyborcy, a dla części z nich aborcja jest kwestią symboliczną. I już tylko to - zostawiając na boku, że część z polityków PSL i Polski 2050 jest przeciw aborcji - sprawia, że zwolennicy liberalizacji nie powinni liczyć na grupowe "nawrócenie" tej części sceny politycznej i zagłosowanie przez nich za liberalizacją.
Jeśli więc lewica i KO chcą rzeczywistej zmiany, to bardziej roztropne jest (zapewne po odrzuceniu przez Sejm liberalizacji) zagłosowanie za przywróceniem kompromisu sprzed wyroku TK z 2020 roku, a potem za referendum.
Jeśli rzeczywiście dokonała się zmiana społeczne o szacowanej przez polityków bardziej progresywnej skali, to głosowanie obywateli powinno (choć wcale nie musi) dać im mandat do zmiany prawa. Ale… i w tej sprawie na drodze do zmian stoi z jednej strony Trybunał (wciąż działający), a z drugiej prezydent. To wszystko oznacza zaś, że szybkich zmian może nie być.
Szansa dla Kościoła i obrońców życia
I to jest istotna szansa dla Kościoła i obrońców życia. Układ polityczny dał im (nam) kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt miesięcy na rozpoczęcie (w końcu) działań. I nie chodzi o to, by na ulice wysłać jeszcze więcej furgonetek z obrazkami rozerwanych płodów (co robi część ze środowisk pro life), ani o jeszcze głośniejsze przypominanie, co na ten temat mówił Jan Paweł II (co zrobił ostatnio arcybiskup Stanisław Gądecki).
Obie te metody już się nie sprawdzają. Dla młodych Polek i Polaków (a to oni w tej sprawie radykalnie zmienili statystyki) papież z Polski nie jest już autorytetem, a jego słowa nie mają rozstrzygającego znaczenia. Agresywne i brutalne obrazki zaś nie tylko wywołują traumy, nie tylko przedstawiają obraz aborcji, której w zasadzie w Polsce się nie przeprowadza, ale też wywołują raczej skutek odwrotny od zamierzonego.
Co zatem trzeba zrobić? Po pierwsze przedstawić w końcu pełny, profesjonalnie przygotowany projekt pomocy opiekunom osób z niepełnosprawnością, po drugie profesjonalny i ogarniany przez państwo program pomocy kobietom w sytuacji kryzysowej.
Istotnym elementem nowego podejścia do obrony życia powinno być także wejście w dialog na temat edukacji seksualnej, która - choć nie eliminuje aborcji - jest istotnym elementem ochrony młodych przed nadużyciami seksualnymi, a także przed niektórymi z niechcianych ciąż. Istotne jest także, by zrezygnować z języka religijnego w argumentacji. Sprzeciw wobec aborcji nie musi wynikać z kwestii religijnych, a sprowadzenie go do tej kwestii (przez samych obrońców życia) oznacza, że im szybciej laicyzuje się społeczeństwo, tym szybciej zmienia się podejście do tych kwestii. I wreszcie zmienić trzeba język. Jego eskalowanie uniemożliwia rozmowę i dotarcie do nieprzekonanych.
Zwolennicy obrony życia powinni także zrozumieć, że zakazy prawne są coraz mniej skuteczne. Ogromna większość aborcji, które się obecnie przeprowadza, to aborcje chemiczne, a do ich przeprowadzenia wystarczą odpowiednie środki farmakologiczne. Wolny handel i przepływ ludzi sprawia, że nikt nie jest w stanie tego kontrolować. Jeśli więc chce się przeciwdziałać aborcji, to od zakazów prawnych (coraz trudniej egzekwowanych) istotniejsze staje się przekonywanie, debata, umiejętne ukazanie argumentacji. Konieczne jest także umiejętne "granie" różnicami politycznymi między rozmaitymi graczami. Sprzeciw wobec aborcji (a przynajmniej wobec nieograniczonego dostępu do niej) nie może być tylko sprawą skrajnej prawicy.
Czy da się zatrzymać zmiany?
Czy to wszystko jest możliwe? Czy da się zatrzymać widoczny trend społeczny? To nie jest proste. Kościół i obrońcy życia od dziesięcioleci żyli w przekonaniu, że w tej sprawie niewiele trzeba robić. Kompromis wydawał się niezmienny, w miejsce pogłębionych analiz i propozycji prawnych ograniczano się do akcji zbierania podpisów na rzecz dalszego zaostrzania prawa, a powiązanie obrony życia z PiS było potężnym błędem. To wszystko sprawia, że wiele wskazuje na to, że tę kwestię - w nieco tylko dłuższej perspektywie - Kościół i obrońcy życia przegrają. Czy na zawsze? Tego wcale nie byłbym przesadnie pewny. Ale to temat na zupełnie inny tekst.
Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".