Im słabszy PiS, tym gorzej dla koalicji [OPINIA]

Słabnący i coraz bardziej radykalny PiS jest niebezpieczny nie tylko dla własnych wyborczych aspiracji, ale także dla spójności i przyszłości rządu. Im słabsza prawica, tym silniejsze tarcia o pozostawiony przez nią elektorat, między poszczególnymi częściami nowej koalicji.

Na zdjęciu premier Donald Tusk
Na zdjęciu premier Donald Tusk
Źródło zdjęć: © East News | Jacek Dominski/REPORTER
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Prawo i Sprawiedliwość słabnie w sondażach, a rosnąca radykalizacja, brak zdecydowania czy choćby konsekwencji odpycha od niego kolejnych wyborców. Wyraźnie widać, że Jarosław Kaczyński nie ma pomysłu na wyjście z kryzysu, a jego partia nie jest przyzwyczajona do samodzielnego podejmowania decyzji. Efektem są rosnące sondażowo partie koalicji i coraz lepiej widoczny spokój ich liderów.

Paradoksalnie jednak to, co na razie wzmacnia nową koalicję, niebawem może stać się przyczyną jej poważnych problemów. I wcale nie chodzi o to, że pozbawiony poważnej opozycji rząd ma tendencję do działań mało odpowiedzialnych i nieprzemyślanych, a z czasem popada (jak PiS w poprzedniej kadencji) w przekonanie o własnej bezalternatywności, ale także o to, że w tak różnorodnej koalicji brak jasnego przeciwnika, szybko może uruchomić tendencje odśrodkowe.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jest to szczególnie groźne w przypadku tej koalicji, której głównym spoiwem wyborczym, i główną siłą był sprzeciw wobec Prawa i Sprawiedliwości. Partię Razem i PSL, a nawet Lewicę i bardziej konserwatywną część Polski 2050 niewiele w istocie łączy, poza właśnie chęcią odsunięcia PiS od władzy. I nie chodzi tylko o kwestie światopoglądowe (choć akurat w kwestii aborcji czy małżeństw jednopłciowych widać to najlepiej), ale także o część z postulatów socjalnych, podejście do edukacji czy służby zdrowia, o prawach zwierząt nie wspominając. I to, im słabszy będzie PiS, tym bardziej będzie wychodzić. Jeśli bowiem zagrożenie odzyskania władzy przez tę partię znika, to nagle okazuje się, że niknie główny powód, dla którego istnieje koalicja.

Spór o agendę światopoglądową

Wraz ze spadającym poparciem dla PiS, i to jest jeszcze większe wyzwanie, pojawia się na "wyborczym rynku" elektorat, który jakoś trzeba zagospodarować, przejąć i przekonać do własnych poglądów. To ogromna szansa dla Trzeciej Drogi, która - stanowiąc najbardziej na prawo wychyloną część nowej koalicji - może zawalczyć o zmęczoną szaleństwem radykalizmu część elektoratu prawicowego.

Tyle że do tego konieczna jest umiarkowanie konserwatywna wiarygodność, co oznacza mocny opór wobec niektórych z pomysłów Koalicji Obywatelskiej, o Lewicy nie wspominając. Trudno sobie w takiej sytuacji wyobrazić PSL wspierający aborcję na życzenie do dwunastego tygodnia ciąży, a i poparcie dla EllaOne może być w Trzeciej Drodze mniejsze od oczekiwanego. Skutek? Aborcji do dwunastego tygodnia nie będzie, i to bez potrzeby weta prezydenta, a i zapewnienia o antykoncepcji awaryjnej mogą być na wyrost.

Odpowiedzią Lewicy, ale też części Koalicji Obywatelskiej będzie - co też dość przewidywalne - ostry atak na przeciwników postępowej agendy. Elektorat zarówno Koalicji Obywatelskiej jak i Lewicy chce zmian, i nie musi akceptować tego, że do nich nie zachodzi. Ale, i to też jest istotne, część z wyborców Trzeciej Drogi owych zmian nie chce, a jeśli mają pojawić się rozczarowani wyborcy PiS, to szczególnie PSL nie może pozwolić sobie na żadne progresywne "ekscesy".

Obie strony tego sporu są przy tym przekonane, że dotyczy on spraw absolutnie fundamentalnych. Lewica nieustannie przypomina, że kwestia aborcji to kwestia praw człowieka, a bardziej konserwatywni politycy PSL wskazują, że z ich perspektywy w tej sprawie chodzi o fundamentalne prawo do życia. I tak konflikt gotowy. Konflikt, który powstrzymać może tylko ponowne wzmocnienie się PiS.

Wyciąć Lewicę?

Ten spór to oczywiście jest pieśń być może nieodległej, ale jednak przyszłości. Ale już teraz widać, że Donald Tusk postanowił zawalczyć o elektorat progresywny i o wypchnięcie z wyborczej rywalizacji Lewicy.

To właśnie z tej perspektywy można spoglądać na decyzję o tym, że nie będzie koalicyjnej listy lewicy i Koalicji Obywatelskiej. Donald Tusk przesunął KO w lewo, zrezygnował z części nieco bardziej konserwatywnego elektoratu, i musi pozyskać elektorat bardziej progresywny. Tyle że o niego rywalizuje z nim Lewica. A, jako że Tusk nie jest zawodnikiem miękkim, to musi zrobić wszystko, żeby zepchnąć ją do narożnika, przejąć jeszcze pewną grupę rozpoznawalnych polityków, a na koniec resztkę wyborców.

Partia Razem, z jego perspektywy, może zapewne odgrywać rolę Konfederacji po lewej stronie, bo jej politycy bardziej zainteresowani są zachowaniem tożsamości, a w mniejszym stopniu władzą, ale już bardziej mainstreamowa lewica jest dla niego przeszkodą. 

Oczywiście żadnej otwartej wojny nie będzie, bo ugrupowania lewicowe są częścią koalicji i rządu. Bez nich nie da się też prezentować progresywnej agendy wyborczej, a zbyt silny spór może zniechęcić wyborców. Zamiast więc wojny jest pozostawienie Lewicy samej sobie. Zamiast walczyć wprost, Tusk nie daje Lewicy pomocy, zostawia ją samą i pozwala w wyborach samorządowych (trudniejszych dla niej niż dla Koalicji czy nawet dla PSL) doświadczyć własnej słabości. Taka lewica, słabsza, świadoma swojej jeszcze trudniejszej sytuacji staje się łatwiejszym łupem dla Koalicji Obywatelskiej. I trudno się dziwić Tuskowi, że próbuje zrealizować ten projekt. 

Niemożliwa do przywrócenia równowaga

Zachwianą w koalicji rządowej równowagę mógłby przywrócić PiS, gdyby zszedł z drogi coraz szybszej radykalizacji. Nic jednak nie wskazuje na to, by było to możliwe. A skoro tak, to - wiele wskazuje na to - że może nas czekać proces powolnej transformacji polskiej sceny politycznej.

Wbrew nadziejom części analityków nie będzie to jednak ani powstanie jednej formacji umiarkowanej prawicy (PiS trwale betonuje część sceny politycznej, a jego twardzi wyborcy nie znikną), ani całkowita eliminacja lewicy i przejęcie jej elektoratu przez Koalicję Obywatelską. Bardziej prawdopodobna jest sytuacja, w której o głosy prawicy walczyć będzie PSL i część Polski 2050, a PiS będzie na tyle silny, że będzie to wymagać trwałego uwiarygadnianie się tych formacji w oczach elektoratu, a to wymagać będzie ostrego sprzeciwu wobec części z postulatów lewicy.

Koalicja Obywatelska zaś, jeśli ma być wiarygodna dla lewicowego elektoratu i rzeczywiście przejmować wyborców progresywnych mainstreamowej lewicy, to musi silnie stawiać te problemy, przejmować język i kolejną część z postulatów lewicowych a to oznacza - znowu - wzmocnienia różnic z Trzecią Drogą. Wszystko to razem, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, nadchodzące tuż po wyborach samorządowych, wybory do europarlamentu i prezydenckie, może wystawić spójność koalicji na poważną próbę. A im słabszy będzie PiS, tym próba będzie większa.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*

*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (397)