Kościół traci młodzież. Katecheza w szkołach tego nie zmienia [OPINIA]
To nie spór o katechezę, ale fakt, że odpływają z niej rzesze młodych ludzi, jest obecnie głównym problemem Kościoła. I dopóki większość biskupów, księży i zaangażowanych świeckich sobie tego nie uświadomi, nie rozpocznie się proces przeciwdziałania temu zjawisku - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
03.02.2024 18:02
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Zapowiedzi ograniczenia liczby godzin katechezy (które w wielu miejscach już się - za zgodą biskupów - dokonało), a także umieszczenia jej na pierwszych i ostatnich godzinach (co w większych miastach, gdzie w liceach na katechezę chodzą jednostki, jest koniecznością i też już się dokonało) wywołały, a jakże, reakcję części biskupów.
Lektura ich listów, odezw czy wypowiedzi uświadamiają zaś, że pewna część hierarchów nie jest w stanie trafnie zdiagnozować sytuacji społecznej i religijnej, a to oznacza także, że nie jest w stanie adekwatnie na nią odpowiedzieć.
W miejsce pogłębionej analizy przyczyn błyskawicznej laicyzacji, antyklerykalnych, a nawet antykościelnych nastrojów części elektoratu, a także zmian politycznych otrzymujemy rozpisany na różne głosy chór opinii ahistorycznych i niebędących w stanie zmierzyć się z realnym problemem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jednym z ostatnich, ale i bardzo symptomatycznych przykładów jest list biskupa Jana Piotrowskiego, ordynariusza diecezji kieleckiej, który wezwał do modlitwy w obronie katechezy i przytoczył - w krótkiej, co oznacza także bardzo konkretnej formie - wszystkie niemal zarzuty wobec ograniczenia praw osób wierzących, jakim ma być "walka z katechezą".
I tak czytamy u biskupa Piotrowskiego, że uderzenie w lekcje religii jest uderzeniem w konstytucyjne prawo obywatelskie do wolności sumienia i religii (art. 53.1. Konstytucji RP), a to oznacza powrót do "niechlubnych kart polskiej historii". Biskup więc, w imię owej wolności, a także przypomnienia "bolesnej przeszłości", apeluje do diecezjan o modlitwę i solidarność w świadomości, że "katecheza szkolna jest czymś bardzo potrzebnym w formacji nowych pokoleń Polaków".
Wszystkie elementy tego listu niestety uświadamiają, że biskup Piotrowski, mimo niewątpliwie dobrych intencji, nie jest w stanie postawić adekwatnej diagnozy obecnej sytuacji.
Analogia do czasów komunizmu jest absolutnie chybiona, bo wówczas katechezę ze szkół wycofano, a obecnie próbuje się jedynie ograniczyć liczbę jej godzin (a nie jest to jedyny przedmiot, którego liczbę godzin się ogranicza). Wtedy robiono to w imię narzuconej Polakom ideologii, a dzisiaj spełnia się w ten sposób obietnice wyborcze, których postawienie związane były z nieakceptowalnym przez sporą część społeczeństwa sojuszem tronu i ołtarza.
To, co wtedy narzucali nam Sowieci, teraz jest rzeczywiście efektem wolnych wyborów i skutkiem poważnych błędów Kościoła hierarchicznego, który nie był w stanie i nie chciał postawić tamy wykorzystywaniu wiary przez Prawo i Sprawiedliwość.
I wreszcie po trzecie, biskup Piotrowski zdaje się nie zauważać, że największym zagrożeniem dla katechezy w szkołach nie są rozporządzenia ministry edukacji Barbary Nowackiej, ale odpływ uczniów. Laicyzacja młodzieży, a nie rozporządzenia prawne jest obecnie największym problemem katechetów i Kościoła.
Błędna diagnoza sytuacji, tak to już jest, zazwyczaj prowadzi do błędnych metod jej leczenia. I tak jest także w przypadku zarówno listu biskupa Piotrowskiego, jak i innych oświadczeń hierarchów.
Otóż obecnie nie ma mowy o naruszeniu zasad wolności sumienia i wyznania, bowiem nikt katechezy ze szkół nie wyrzuca, a jedynie - na co w wielu miejscach jest zgoda biskupa - chce ograniczenia liczby jej godzin. Co więcej, nawet ministra edukacji przyznaje, że tam, gdzie będzie wola rodziców i samorządów, dwie godziny mogą zostać.
Zamiast więc rozdzierać szaty nad atakiem na wolność religijną, trzeba zająć się budowaniem koalicji politycznej, ale przede wszystkim - wpływem na wiernych, by ci religii i katechezy chcieli. I takie koalicje w wielu miejscach mogą powstać. PSL, Polska 2050, ale też część samorządowców niezależnych, a nawet tych należących do Platformy Obywatelskiej, mogliby się przekonać do współpracy na tym polu, ale skuteczniejszą metodą negocjacji jest przyjęcie zasady, że nie należy obrażać rozmówców - nieadekwatnym porównaniem do komunistów.
Istotnym brakiem diagnozy biskupa Piotrowskiego jest także wyraźnie nieobecna świadomość, że wpływ na debatę nad katechezą ma także klęska ewangelizacyjna Kościoła. Politycy dyskutują nad ograniczeniem religii, bo mogą to zrobić, a mogą, bo po pierwsze coraz mniej młodych na katechezę chodzi (w Warszawie w wielu szkołach średnich to naprawdę są jednostki), a wielu rodziców przyjmuje to z ogromnym spokojem, bo także się laicyzuje. I to jest realny problem Kościoła.
Nieadekwatne - i to ostatni element błędnej diagnozy biskupa Piotrowskiego (i wielu jego kolegów biskupów) jest także uznanie, że Kościół sprawuje jeszcze jakąkolwiek władzę i że w związku z tym może wpływać na rzeczywistość polityczną. Tak już - w wymiarze społecznym - nie jest, a to oznacza, że listy takie, jak ten poświęcony obronie katechezy, przynoszą skutki odwrotne od zamierzonych, bo pokazują bezsiłę Kościoła, a nie jego znaczenie.
Wszytko, co napisałem, nie oznacza, że Kościół nie może i nie powinien zastanowić się nad katechezą w szkołach. Odpowiedzią na kryzys nie jest przy tym jej wycofanie ze szkół (na co nie ma obecnie zakusów, bo to byłoby niezgodne z konstytucją), ale raczej szukanie skuteczniejszych strategii ewangelizacji, dotarcia do młodzieży, jej pozyskania.
Warto sobie i biskupom przypomnieć, że Kościół w Polsce pozyskał sobie młodzież, dał jej ofertę i uformował całe pokolenie w latach 70., gdy katechezy w szkołach nie było, ale za to ks. Franciszek Blachnicki zbudował ruch oazowy, który przeorał polską świadomość, dał Kościołowi tysiące powołań zakonnych i kapłańskich i zreewangelizował młodzież. Brak katechezy szkolnej w niczym tego nie zmienił. I to jest prawdziwe wyzwanie, jakie staje obecnie przed Kościołem. Znaleźć środki i metody dotarcia do współczesnych młodych, pozyskać ich dla wiary.
Istotne jest jednak również to, by mierzyć się z rzeczywistością realną, a nie mitami historycznymi. Współczesny spór na linii część środowisk lewicowych czy liberalnych - Kościół nie jest starciem z państwem totalitarnym, nie ma nic wspólnego z walką z komunizmem, a jest normalną w demokratycznym, pluralistycznym i laicyzującym się państwie rzeczywistością polityczną. Metody rozwiązywania tych sporów, realizacji własnych celów (a Kościół je także ma) muszą być więc adekwatne do sytuacji.
Dialog, rozmowa, przedstawianie racji, a nie ahistoryczne wspominki są kluczowe. Modlitwy oczywiście nigdy za wiele, ale dobrze by było, żeby polscy biskupi spotkali się z ministrą Nowacką, ale też z politykami PSL czy Polski 2050 i przedstawili swoje racje. Warto też, by o tych sprawach rozmawiali na poziomie samorządów, zamiast w dokumentach porównywać Polskę 2024 do ciemnego okresu komunizmu. To pomoże załatwiać sprawę i wychodzić do ludzi, nawet jeśli sprawi, że nie będzie się już miało poczucia walki z komunistyczną przemocą.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".