Korupcja i prywatyzacja państwa albo o dostrzeganiu drzazgi i belki [OPINIA]
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" - to ewangeliczne pytanie można - bez najmniejszej złośliwości - zadać prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który jasno pokazuje, że dostrzega korupcję u swoich przeciwników, ale zawłaszczania państwa u swojej formacji już nie - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
25.01.2024 | aktual.: 25.01.2024 18:17
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ze smutkiem słuchałem oświadczenia Andrzeja Dudy na temat ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Prezydent - po raz kolejny - pokazał, że albo kompletnie nie zrozumiał, za co skazani zostali obaj panowie (a to oznacza, że nie zna podstaw klasycznej moralności, na którą chętnie się powołuje), albo uznaje się wyłącznie za przedstawiciela jednej opcji i w związku z tym uważa, że powinien bronić jej nawet za cenę prawdy, uczciwości i wierności fundamentom moralności i prawa.
Zobacz także
Cel nie uświęca środków
Przesada? Niestety nie. I wystarczy uważnie wsłuchać się w słowa Andrzeja Dudy, by to dostrzec.
- Korupcja na szczytach władzy przeraziła bardzo wiele elit, które prawdopodobnie miały z korupcją sporo wspólnego i czerpały z niej korzyści. Skutkiem były sprawy karne wytoczone tym, którzy walczyli z korupcją, w sposób bezwzględny, ale skuteczny. W 2015 roku po wielu latach procesu zostali skazani. Ja wówczas zostałem wybrany na prezydenta, nie mogłem się z tym wyrokiem pogodzić, uważałem, że to coś nieprawdopodobnie niszczącego polskie państwo. Nie zgodziłem się na to i natychmiast wydałem akt ułaskawienia na podstawie artykułu 139 Konstytucji - mówił prezydent, uzasadniając swoją decyzję.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nikt poważny nie zamierza polemizować z faktem, że korupcja była i jest poważnym problemem. Nie sposób nie dostrzec, że dotykała ona i dotyka rozmaite środowiska, i że walka z nią jest istotnym zadaniem państwa. Jest także faktem, że PiS (ale i PO) wygrały swoje pierwsze wybory z SLD właśnie pod hasłem zdecydowanej walki z tym nadużyciem. CBA - na czele którego stanął Mariusz Kamiński - zostało powołane także głosami Platformy Obywatelskiej (kilku się wówczas wstrzymało od głosu).
Kłopot z działaniami Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika był tylko taki - i to jest istota zarzutu wobec nich, i wobec działającej pod ich kierunkiem CBA - że do walki z korupcją wykorzystywali działania nie tylko niemoralne, ale i bezprawne.
Fałszowanie dokumentów, organizowanie prowokacji wobec przeciwników politycznych jest działaniem tak samo bezprawnym i złym, jak korupcja. Wypędzanie diabła szatanem przynosi efekty odwrotne od zamierzonych, bo rodzi kolejne zło. I tak było w tym przypadku.
Misja oczyszczania poza moralnością
Ale to niejedyny powód swoistej "ślepoty" prezydenta. Jak się zdaje Andrzej Duda za głęboko uwewnętrznił przekonanie, że "misją" Prawa i Sprawiedliwości jest walka o oczyszczenie państwa z nadużyć, korupcji. W samej tej misji nie ma oczywiście nic złego, ale jak się zdaje - i to jest już problem - zarówno prezydent, jak i w większym stopniu - jego środowisko polityczne uznało, że można utożsamić przeciwników politycznych z przestrzenią korupcji.
Platforma Obywatelska, a wcześniej Samoobrona czy LPR stały się upostaciowieniem korupcji i systemowego zła dręczącego państwo polskie (wystarczy posłuchać kolejnych wypowiedzi polityków PiS, żeby to dostrzec), a to oznaczało, że można wobec nich użyć wszelkich środków (także tych niemoralnych czy bezprawnych), byle tylko uniemożliwić im powrót do władzy. Ich władza bowiem - w tej narracji i w tym myśleniu - oznaczała właśnie zgodę na korupcję. I tak walka z nadużyciami finansowymi nagle przekształcała się w walkę z przeciwnikami politycznymi.
Ten element widać już w sprawie Andrzeja Leppera, za którą Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali skazani. Jeszcze mocniej doszedł on do głosu w czasie dwóch ostatnich kadencji władzy PiS, gdy obaj panowie byli już ministrami. To właśnie wtedy uznali, że nielegalne podsłuchy i inne - wiele wskazuje na to, że bezprawne - środki walki z korupcją mogą także posłużyć jako trwały model odsunięcia ówczesnej opozycji od władzy.
Walka z korupcją i rozkradaniem państwa utożsamiła się w ich głowach z walką z przeciwnikami, a jako że przyjmowali oni zasadę, że cel uświęca środki, to mogli pozwolić sobie w trakcie owej walki naprawdę na wiele. Misja usprawiedliwiała wszystko, a siłom światłości wolno było więcej.
Zobacz także
Korupcja versus prywatyzacja państwa
Głębokie przekonanie o misji, jaką ma do spełnienia PiS, usprawiedliwiało także inne działania. Jeśli partia ta - a dokładnie takie zadania sobie stawiała - miała uczynić Polskę ponownie wielką, a także odebrać ją elitom i zwrócić prawdziwym Polakom, to usprawiedliwione stawało się zawłaszczanie państwa. PiS zakładał, że to on reprezentuje prawdziwą Polskę, jego zwolennicy są prawdziwymi Polakami i w związku z tym wykorzystywanie państwa do wzmacniania jednej strony sceny politycznej stawało się wzmacnianiem polskości.
Media publiczne nie mogły prezentować innych, bo to oznaczałoby oddawanie Polski "kaście" i osłabianie tych, którzy mieli z nią walczyć. Budowanie sieci fundacji, fundacyjek, stowarzyszeń, przez które przepuszczano państwową kasę, miało zbudować "niezależne społeczeństwo" i sprawić, że nawet po wygranych przez "tamtych" wyborach "strona patriotyczna" miała zachować swoje wpływy i działać. To temu służyły programy "willa plus" czy wielomilionowe przelewy na konta wybranych instytucji. Interes swojej strony i moralna argumentacja usprawiedliwiały tego rodzaju nadużycia.
Czytaj również: Wąsik i Kamiński na wolności. "Ludzie zobaczyli, że nic nie chroni przed odpowiedzialnością. To przełom"
Kłopot polega tylko na tym, że - identycznie tak samo, jak w poprzednich sprawach - cel nie uświęca środków, a misja nie sprawia, że wolno więcej. Budżet państwa ma służyć wszystkim tak samo, rozdysponowanie środków musi być nie tylko transparentne, ale i dostępne dla instytucji o różnych wrażliwościach, a media publiczne mają być dostępne dla wszystkich. Inne działanie oznacza w istocie nie budowanie państwa sprawiedliwszego, ale jego zawłaszczanie przez jedną z partii. I to jest zjawisko przynajmniej tak samo niebezpieczne, jak korupcja, a może nawet niebezpieczniejsze.
Dlaczego? Bo korupcji nie da się systemowo usprawiedliwić moralnie, a tego rodzaju zawłaszczanie, upartyjnianie państwa już takiemu usprawiedliwieniu podlega. Ale jest to niebezpieczne, bo buduje państwo, w którym brakuje rudymentarnych zasad sprawiedliwości, przejrzystości i pluralizmu, a do tego dzieli obywateli i instytucje obywatelskie na te właściwe i niewłaściwe. Korupcja jest przy tym działaniem na o wiele mniejszą skalę, niż to, jakie zaproponował sam PiS.
Zobacz także
Ewangeliczne pytanie do prezydenta
I to właśnie dlatego prezydentowi można zadać fundamentalne, przywołane na początku tego tekstu, ewangeliczne pytanie: dlaczego widzi on drzazgę korupcji w oczach swoich przeciwników, a nie widzi belki zawłaszczenia państwa u swoich?
Dlaczego uznaje, że można i należy bronić ludzi, którzy - o co w zasadzie nie ma sporu - nadużyli władzy, by pogrążyć swoich przeciwników politycznych pod pozorem walki z korupcją, a jednocześnie nie jest w stanie jasno odciąć się od własnej strony, która przez lata odbierała sporej części Polaków dostęp do pluralistycznych mediów publicznych czy do środków z budżetu?
I wreszcie warto zadać prezydentowi pytanie, czy ma on świadomość, że jeśli prawo do fabrykowania dokumentów, czy budowania prowokacji wobec przeciwników politycznych miała jego własna formacja, to również jej przeciwnicy powinni mieć pełne prawo, by w ten sam sposób traktować PiS. Jeśli przez lata z pieniędzy budżetowych finansowano głównie dzieła bliskie PiS, to czymś absolutnie dopuszczalnym jest to, by teraz finansować z nich wyłącznie instytucje czy działania bliskie ideowo obecnej koalicji…
Nie, ja tak nie sądzę, bo to by była tylko powtórka z rozrywki. Wskazuję jedynie, jakie są konsekwencje zawarte w słowach i działaniach prezydenta.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".