Prezydent zawetuje każdą ustawę nowego rządu? [OPINIA]
Na to, że prezydent Andrzej Duda wzniesie się ponad partyjne pochodzenie i uzależnienie, Polacy liczyli nie raz. Prezydent w tej kwestii zazwyczaj zawodził. Czy coraz bardziej niebezpieczna sytuacja międzynarodowa, w której Polska musi się strategicznie pozycjonować oraz pilna potrzeba odblokowania środków europejskich dla Polski spowodują, że tym razem Andrzeja Duda nie zawiedzie? - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Osoby z otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy mówią wyraźnie, że będzie on przeciągał proces powołania rządu tak długo, jak długo umożliwia mu to Konstytucja RP, czyli najpewniej do Bożego Narodzenia - wynika z informacji Wirtualnej Polski.
Można sobie taki scenariusz łatwo wyobrazić.
Najpierw, prezydent RP uparcie będzie trzymać się stanowiska, że powierza misję stworzenia rządu osobie wskazanej przez lidera zwycięskiej partii - czyli PiS. Choć warto zauważyć, że procedura desygnowania premiera na oficjalnej stronie prezydenta RP zawiera wyraźne sformułowanie, że "jest to zazwyczaj osoba wskazana przez większość parlamentarną", a takiej Prawo i Sprawiedliwość nie ma.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Brutalna gra". Jakubiak o misji tworzenia nowego rządu: Kto da więcej, ten wygrywa
Później prezydent będzie spotykać się z przedstawicielami różnych ugrupowań w nowym parlamencie, pozorując swoje pozostawanie ponad podziałami i chęć zorientowania się w planach różnych ugrupowań. Dalej będzie mówić o tym, że nie ma zagrożenia dla bezpieczeństwa, a on ma sytuację pod kontrolą.
Duda kupi czas PiS-owi?
W istocie - przy takim zachowaniu - prezydentowi Andrzejowi Dudzie będzie chodziło tylko o to, by dać czas Zjednoczonej Prawicy na "posprzątanie" ministerstw, wydrenowanie budżetów, które jeszcze da się wydrenować, a także ewentualne pozostawienie "min", na które natkną się ministrowie nowego demokratycznego rządu.
Jednocześnie będzie to zabieranie nowemu rządowi czasu na odblokowanie środków z Krajowego Planu Odbudowy, na usprawnienie systemu koordynacji spraw europejskich w Polsce i zbudowanie na nowo zaufania do Polski w instytucjach unijnych, na zorientowanie się w skali problemów w polskiej armii i natychmiastowe wyrugowanie z niej konfliktów, na zarządzenie kryzysem w relacjach polsko-ukraińskich z uwzględnieniem konieczności znalezienia alternatywy dla embarga na ukraińskie produkty rolne i na wiele innych kwestii.
Co równie istotne, przedłużanie przez Andrzeja Dudę procedury tworzenia rządu pozbawi siły demokratyczne możliwości szybkiego odpolitycznienia telewizji publicznej, wymiany kadr w spółkach skarbu państwa i zależnych od Orlenu mediów lokalnych. A jest to niezbędne, by przywrócić równość w debacie publicznej przed kolejnymi wyborami europarlamentarnymi i samorządowymi.
W powyższym kontekście, szansa na szybkie desygnowanie przez prezydenta kandydata sił demokratycznych na premiera jest nieduża, a w zasadzie bliska zeru.
Prezydent zagra na siebie?
Sam proces powoływania rządu to jednak niejedyne pole, na którym Andrzej Duda może zaszkodzić nowo wybranej władzy w Polsce. Kluczową kwestią jest bowiem, czy koabitując z rządem będzie grał dla PiS czy na siebie. Myślę, że po otrząśnięciu się z szoku porażki Prawa i Sprawiedliwości w wyborach, to obecnie największy dylemat pana prezydenta.
Koabitacja to piękne, obcobrzmiące słowo (z fr. współzamieszkiwanie), wymyślone na określenie wymuszonej współpracy politycznej socjalistycznego prezydenta Francoisa Mitteranda i prawicowego rządu Jacquesa Chiraca we Francji lat osiemdziesiątych.
Panom współpraca wychodziła różnie, ale w kluczowych kwestiach się dogadywali. Przecież najważniejsze było dobro Francji. Dobro kraju udało się uznać za nadrzędne także rządom koabitacyjnym w Polsce z okresu prezydentury Lecha Wałęsy czy Aleksandra Kwaśniewskiego.
Mimo tarć, w każdym z tych przypadków osiągnięto strategiczne cele Polski, jakimi było przeprowadzenie niezbędnych reform w państwie, uchwalenie nowej konstytucji czy członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Mało kto już pamięta, że prezydent Duda przez kilka miesięcy koabitował z rządem PO-PSL, jednak w tym przypadku o współpracy mówić raczej trudno.
Smaczku kwestii tego politycznego "współzamieszkiwania" dodaje wynik badania United Survey (przeprowadzonego przed wyborami prezydenckimi w 2020 r.), kiedy to prawie połowa badanych wskazała, iż prezydent i premier powinni wywodzić się z różnych obozów politycznych.
Wówczas 84 proc. elektoratu Rafała Trzaskowskiego popierało tę tezę. Założyłabym się o wiele, że większość tych osób dziś ma zgoła odmienne zdanie.
A zatem, czy prezydent Andrzej Duda będzie wetował każdą ustawę nowego rządu, bo o weto wobec ustaw głównie chodzi? Dam odpowiedź typową dla naukowców, a zatem: to zależy.
Kto kogo wciągnie w pułapkę?
Po pierwsze, Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro mogą mieć na Andrzeja Dudę "haki", które nie pozwolą mu na jakiekolwiek samodzielne podejmowanie decyzji, co może uniemożliwić jakąkolwiek efektywną współpracę rządu z prezydentem. Czy duże jest prawdopodobieństwo takiego scenariusza? Raczej nie.
Po drugie, brak współpracy prezydenta z rządem może wynikać z braku woli tego drugiego, który może próbować przekonać grupę posłów PiS, by w istotnych kwestiach (jak KPO i bezpieczeństwo), głosowali za odrzuceniem weta prezydenta. Czy ten scenariusz jest możliwy? Jest. Tylko zależy od stanu PiS po przegranych wyborach i wewnętrznych konfliktów w tym ugrupowaniu, ale jest jednak mało prawdopodobny.
Rząd może też w początkowej fazie dokonywać zmian niewymagających ustaw, a te wymagające przedstawiać społeczeństwu tak, by nie tylko nie budziły sprzeciwu, ale też by stawiały prezydenta w złej sytuacji, gdyby je zawetował (np. opieka okołoporodowa połączona z liberalizacją aborcji czy reformy sądownictwa odblokowujące KPO).
A zatem rząd może próbować łapać prezydenta w pułapki. Czy to scenariusz prawdopodobny? Tak, pod warunkiem że prezydent wyraźnie pokaże, że współpracować nie zamierza. I jednocześnie nie, jeśli prezydent wykaże elementarną wolę współpracy na początku. W teorii gier taka strategia - "najpierw współpracuję, ale potem już robię to, co przeciwnik w poprzedniej rundzie" - nosi nazwę "wet za wet" i jest dość skuteczna.
Po trzecie, prezydent może dogadać się z opozycją co do zakresu i możliwości współpracy, ale nie za darmo, oczywiście. Czy ceną może tu być zwolnienie z odpowiedzialności konstytucyjnej lub poparcie w ubieganiu się o jakieś stanowisko w międzynarodowych instytucjach? Może.
Wkrótce kolejne wybory
Czy duże jest prawdopodobieństwo takiego scenariusza? Dość duże, ale wymaga on elementarnego zaufania i ogromnej precyzji w ustaleniach, by żadna ze stron się z nich nie wyłamała. I gotowości prezydenta w przeciwstawieniu się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ta ostatnia kwestia zależy od stanu PiS i samego Kaczyńskiego po wyborach, jego ogólnej kondycji, a także przewidywań prezydenta co do szans PiS w kolejnych wyborach.
Te raczej wskazywałyby na uniezależnienie się prezydenta, ale wiemy przecież, że ktoś, kto złamał kilkunastokrotnie Konstytucję RP, nie musi w pełni rozumieć konsekwencji swoich działań.
Oczywiście w ramach braku współpracy prezydent może też odsyłać ustawy do pseudo-Trybunału Konstytucyjnego. Wiemy już, że społeczeństwo może mieć z takimi zabiegami duży problem, a karą za takie działania prezydenta może być jeszcze niższy wynik PiS w wyborach samorządowych i do europarlamentu. Czyli - w efekcie skutek odwrotny do oczekiwanego.
Czy w PiS, a nade wszystko, w Kancelarii Prezydenta RP są ludzie, którzy to rozumieją? Pozostawię to pytanie otwartym, choć z wypowiedzi doradców Andrzeja Dudy wynika, iż rozumieją to lepiej niż pan prezydent.
Dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene, politolog i socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego