Zandberg, Petru, Giertych i Sterczewski, czyli egzotyczna koalicja anty-PiS [OPINIA]
Na sprzeciwie wobec rządów Prawa i Sprawiedliwości można było robić kampanię wyborczą, ale ciężko będzie robić sensowną politykę. Środowisk, które będą popierały nowy rząd, w zasadzie nic nie łączy. Pytanie brzmi, czy największe indywidualności powstrzymają swoje ambicje.
17.10.2023 20:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Opozycyjne partie przed wyborami wyszły z założenia: wszystkie ręce na pokład. Każdy głos, poparcie każdego wyborcy, może bowiem pomóc w odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy.
Stąd szeroki front na listach samej Koalicji Obywatelskiej. Stąd znana nam od dawna zapowiedź, że większość sejmową nowemu rządowi zapewniać mają z jednej strony Trzecia Droga, a z drugiej - Lewica.
Podatkowy zawrót głowy
Gdy popatrzymy na nazwiska nowych posłów, środowiska, z których się wywodzą, i najzwyczajniej w świecie - poglądy, okazuje się, że na dziś wielu przyszłych bywalców przy Wiejskiej niewiele łączy poza chęcią pokonania Prawa i Sprawiedliwości.
Z jednej strony będziemy bowiem mieli np. Ryszarda Petru, który wielokrotnie mówił, że jest zwolennikiem wprowadzenia liniowego podatku PIT.
Z drugiej - silna będzie reprezentacja Lewicy, która chciałaby jak największej progresji podatkowej, czyli systemu, w którym lepiej zarabiający przekazują państwu odpowiednio wyższy odsetek swoich dochodów.
Na sejmową mównicę będzie wychodził Ryszard Petru oraz Szymon Hołownia, którzy zakrzykną: "koniec z rozdawnictwem".
A potem wyjdzie Adrian Zandberg, który powie to, co mówił już w 2019 roku: "Państwo musi dbać o to, żeby pracownicy zarabiali na tyle godnie, żeby mogli się utrzymać. Świat pana Petru, czyli świat, w którym ludzie zarabiają 3-4 złote na godzinę, i mówi im się, że rynek na tyle ich wycenił, to jest świat, który mam nadzieję już do Polski nie wróci".
Swoje do powiedzenia będzie miał Roman Giertych - polityk nadal konserwatywny i uważający zapewne np. Franciszka Sterczewskiego za chłopaczka w krótkich gaciach.
Ale przecież Franciszek Sterczewski może nie być dłużny - ma solidny mandat obywatelski do tego, aby protestować przeciwko światu według wizji Romana Giertycha.
Gdy rząd i Sejm będą zajmowały się np. prawami zwierząt, głos na pewno będzie chciała zabrać "zielona" Urszula Zielińska. Ale zabierze też Michał Kołodziejczak, który niedawno przecież mówił w kontekście tzw. piątki dla zwierząt: "Już moja głowa w tym, żeby takiego projektu nie było i żeby ludzie z Koalicji Obywatelskiej nie głosowali za takim projektem".
Zobacz także
Słodkie początki
Pierwsze miesiące zapewne będą przedłużonym miesiącem miodowym. Wszyscy będą wiedzieli, że swoje przekonania można wyrażać w prywatnych rozmowach, a niekoniecznie w mediach i z sejmowej mównicy. Złośliwi dziennikarze, tacy jak ja, będą bowiem wyłapywali każdy spór wewnątrz nowego rządowego obozu, każdą wbitą sojusznikowi szpilkę, każdą kłótnię. A partyjni liderzy będą strofowali swoich niesfornych posłów, by nie wynosili sporów na zewnątrz.
Ale dla każdego, kto śledzi politykę od lat, jasne jest również, że kiedyś ten miesiąc miodowy się skończy. Rozpoznawalni politycy, wybierani przez wyborców przecież za swoje poglądy, będą chcieli podkreślać, co uważają w danych kwestiach. Mało kto z wyrazistymi poglądami będzie chciał zginąć w poselskim tłumie.
Tworzące koalicję Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe i Polska 2050 także z każdym kolejnym miesiącem będą chciały podkreślać swoją niezależność od Koalicji Obywatelskiej. Ich liderzy doskonale bowiem wiedzą, że muszą się odróżniać, bo gdy staną się tacy sami, poparcie społeczne dla nich zniknie. Za dużo było już "przystawek" w polskiej polityce, by doświadczeni politycy nie wiedzieli, jak może skończyć się zbytnia uległość.
Powrót parlamentaryzmu
Paradoksalnie, ta sytuacja może być kłopotliwa dla nowych rządzących, ale pożyteczna społecznie.
W ostatnich latach, gdy PiS sprawował władzę, mieliśmy w praktyce ustrój partyjno-gabinetowo-parlamentarny. Czyli najpierw decyzja zapadała w partii. Z niej była kierowana do rządu. A z rządu szła do Sejmu. W Sejmie zaś posłowie bali się zmieniać w rządowych projektach ustaw literówki i poprawiać w oczywiście błędny sposób postawione przecinki bez zgody ministrów.
Sejm był zwyczajną maszynką do głosowania. Z góry było wiadomo, co się wydarzy.
Fakt, że w nowym rozdaniu zapleczem rządowym będą ludzie z zupełnie różnych światów, spowoduje, że rola parlamentu może się zwiększyć.
W codziennej prozie rządzenia dla Donalda Tuska i ekipy, z którą utworzy rząd, to zapewne zła informacja. Aby nie doszło do paraliżu, w którym nie sposób będzie przyjmować nowych ustaw, trzeba będzie się natrudzić na etapie konsultacji międzyresortowych.
Dla Polski, o ile tylko własne wizje świata poszczególnych polityków stanowiących rządowe zaplecze nie przełożą się na wspomniany całkowity paraliż w podejmowaniu jakichkolwiek odważnych decyzji, to może być dobra informacja.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl