Drugi krok ku nowej władzy [OPINIA]
Sondażowe wyniki wyborów wskazują, że na nowy rząd poczekamy jeszcze kilka tygodni. Największe szanse na utworzenie gabinetu ma zapowiadana koalicja KO-Lewica-PSL-Polska 2050. Jednak aby do tego doszło, najpierw PiS musi nie doliczyć do 231. A pewne jest, że będzie próbował ze wszystkich sił.
Scenariuszy było bez liku, tymczasem wszystko wskazuje na to, że sprawdzi się ten jeden z częściej obstawianych.
Czyli Prawo i Sprawiedliwość spróbuje utworzyć rząd, nie starczy mu jednak do tego głosów. Wtedy formować nowy gabinet zacznie dotychczasowa opozycja, bez Konfederacji. I matematyka, przynajmniej ta znana nam dzisiaj, wskazuje, że misja się powiedzie.
Jest jedna wątpliwość: czy PiS nie okaże się skuteczniejsze w przejmowaniu posłów, niżeli wszyscy dziś sądzą?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieszane uzczucia w sztabie PiS. Reakcje komitetów po wynikach wyborów
Droga do władzy
Nie chcę zanudzać teorią, ale jej odrobina jest konieczna. Mamy bowiem do czynienia z sytuacją niecodzienną: gdy najbardziej prawdopodobnym wariantem jest taki, w którym najchętniej wybierane przez Polaków ugrupowanie w wyborach nie utworzy nowego rządu.
Zasady powoływania Rady Ministrów określają art. 154 i 155 konstytucji. Są w nich określone tzw. trzy kroki.
W pierwszym - prezydent powierza misję utworzenia nowego rządu dowolnie wybranej przez siebie osobie. Może wskazać Donalda Tuska, może Jarosława Kaczyńskiego, może Mateusza Morawieckiego, a może - oczarowany mądrością mojego komentarza - wybrać mnie.
Zwyczaj był taki, że prezydent desygnuje osobę wybraną przez zwycięskie w wyborach ugrupowanie. Prezydent Andrzej Duda wskazywał w ostatnim czasie, że nie planuje odstępować od tego zwyczaju. I też, zaznaczmy wyraźnie, trudno się w tym doszukiwać niechęci do opozycji czy kombinowania. Ot, konstytucyjne uprawnienie głowy państwa.
Mówiąc więc najprościej: Andrzej Duda wskaże kandydata Prawa i Sprawiedliwości.
Jeśli kogoś interesują terminy, znów musimy wprowadzić odrobinę teorii.
Prezydent musi zwołać pierwsze posiedzenie Sejmu i Senatu najpóźniej na 30. dzień od dnia wyborów.
A wyboru premiera w pierwszym kroku musi dokonać w ciągu 14 dni od dnia pierwszego posiedzenia Sejmu lub przyjęcia dymisji poprzedniej Rady Ministrów.
Ten w ciągu kolejnych dwóch tygodni będzie musiał znaleźć w Sejmie większość. Konstytucja stanowi, że wotum zaufania w pierwszym kroku Sejm uchwala bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.
W praktyce - wybraniec PiS-u będzie potrzebował 231 głosów za rządem kierowanym przez Prawo i Sprawiedliwość. I od dziś, w pewnym uproszczeniu, obecnie jeszcze rządzący mają na zdobycie tego poparcia najwyżej dwa miesiące.
Nawet gdyby miało być tak, że Konfederacja byłaby gotowa dogadać się z PiS-em - głosów będzie za mało.
Prawo i Sprawiedliwość musiałoby przekabacić jeszcze co najmniej kilkunastu posłów z Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi lub Lewicy.
Czyli jednemu obiecać ministerialny fotel, trzem stanowiska wiceministrów, a dwunastu kolejnym, że ich żony, mężowie, bracia i siostry trafią do spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa.
Szansa na powodzenie tej misji wydaje się jednak marna. Nowo wybrani parlamentarzyści dotychczasowej opozycji będą wiedzieli, że wystarczy nie ulec namowom wysłanników PiS-u, a będą mieli w Sejmie większość. A najgorsze, co mogłoby się stać dla wielu, to dać się przekupić PiS-owi, zostać symbolem politycznej judaszerki, a potem i tak nie dostać obiecanej nagrody, bo PiS-owi głosów zabraknie.
Grupa trzymająca władzę
Jeśli PiS-owski premier nie uzyska wotum zaufania, zacznie być realizowany krok drugi.
Czyli sam Sejm, w ciągu 14 dni, może wybrać premiera oraz proponowanych przez niego członków rządu.
Zapowiadana przed wyborami koalicja składająca się z Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Polski 2050 (podaję ostatnie dwie partie rozłącznie, gdyż projekt Trzeciej Drogi został ustanowiony na wybory; nie wiemy jeszcze, czy przetrwa dłużej) powinna dysponować dość bezpiecznym zapasem głosów, by przegłosować powołanie koalicyjnego rządu.
Znów więc uprośćmy: jeśli tylko Tusk, Czarzasty, Hołownia i Kosiniak-Kamysz się dogadają, to będą rządzić Polską.
Wszystko zaś wskazuje na to, że się dogadają. Oczywiście negocjacje będą trudne, bo zapewne z troski o Polskę, bynajmniej nie z chęci zajmowania jak największej liczby stanowisk, liderzy pokłócą się tuzin razy. Ale ostatecznie się porozumieją, tak jak byli w stanie porozumieć się w ostatnich miesiącach kilkukrotnie, choćby przy tworzeniu paktu senackiego.
Wszystko od nowa
Gdyby jednak politycy dotychczasowej opozycji się nie dogadali, konstytucja przewiduje jeszcze krok trzeci.
W nim znów prezydent wskazuje wybraną przez siebie osobę. I ten wskazany przez Andrzeja Dudę premier musi w ciągu dwóch tygodni uzyskać w Sejmie wotum zaufania. Ale wystarczy już "zwykła" większość głosów, a nie bezwzględna. Czyli wystarczy więcej głosów za niż przeciw; głosy wstrzymujące się de facto nie są brane pod uwagę.
Jeśli i to by się nie udało, prezydent musi skrócić kadencję Sejmu i zarządzić nowe wybory.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że nie uda się utworzyć nowego rządu bez Konfederacji.
Konfederacja zresztą grała tą kartą - jej liderzy przekonywali, że bardzo prawdopodobne jest, że na początku 2024 r. czekają nas kolejne wybory.
Dziś już niemal pewne jest to, że nas nie czekają.
Po pierwsze, to kwestia matematyki - gdy mogące się porozumieć ugrupowania będą miały w Sejmie ponad 230 głosów, to wątpliwe jest, by możliwe było niewybranie rządu w żadnym z trzech kroków.
Po drugie, Konfederacja w ostatnich sondażach traciła poparcie, a wynik wyborczy, na razie jeszcze niepewny, bo opierający się na dokładnym sondażu przeprowadzonym po głosowaniu, pokazuje, że rzeczywiście nie ma mowy o tym, by ekipa Mentzena i Bosaka była trzecią siłą w polskim Sejmie. Ba, powinna się cieszyć, że w ogóle weszła do Sejmu.
Konfederacja więc z partii, która chciała wywracać stolik, stała się partią, która we własnym interesie powinna trzymać się kurczowo tego stolika, który ustawili wyborcy. Bo na początku 2024 r. wynik mógłby być jeszcze gorszy, a nie lepszy.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl