Zamieszanie. Polska rozważa sprzedaż, chociaż ma tylko 12 systemów
Według nieoficjalnych doniesień rozpoczęły się rozmowy ws. sprzedania Ukrainie baterii Morskiej Jednostki Rakietowej. Polska posiada zaledwie 12 systemów tego typu, dlatego informacja wywołała spore zamieszanie.
Serwis Defence24 dowiedział się nieoficjalnie, że rząd prowadzi rozmowy ws. przekazania Ukrainie elementów systemów rakietowych Morskiej Jednostki Rakietowej. Jest to jeden z najnowocześniejszych systemów, jakie posiada polska armia i główny system obrony polskiego wybrzeża.
Pierwszy dywizjon został zamówiony w 2008 r., drugi sześć lat później. Polska stała się pierwszym na świecie użytkownikiem lądowej wersji pocisków NSM (Naval Strike Missile). Dopiero później trafiły m.in. do Korpusu Piechoty Morskiej USA oraz marynarek wojennych Rumunii i Łotwy.
- Norweskie pociski NSM są uznawane za dobrą broń. Trudno wykrywalne przez radary, mogą manewrować w drodze do celu. Są stosowane do atakowania zarówno na powierzchni morza, jak i lądów. Co więcej, na ich bazie powstał wariant JSM (Joint Strike Missile), które mogą być przenoszone przez samoloty F-35, które wkrótce trafią do Polski - mówi Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pociski produkowane przez norweskiego Kongsberga są jednymi z najlepszych na świecie. Mogą niszczyć cele oddalone o ponad 200 km od wyrzutni. Są przy tym trudne do wykrycia ze względu niski profil lotu i właściwości stealth (ang. skradanie się), co znacznie zmniejsza szanse na ich przechwycenie.
Dużym ograniczeniem w przypadku polskiej floty jest brak bezzałogowców, które mogą zwiększyć skuteczny zasięg pocisków. Horyzont radarowy ogranicza ich zasięg do zaledwie 40-50 km w przypadku okrętów i celów lądowych. Jednak ogromną zaletą pocisków jest ich integralny radar, który umożliwia dokładne rozpoznanie celu w przypadku dużego zagęszczenia obiektów.
Jest to o tyle ważne dla Ukraińców, że rosyjska Flota Czarnomorska trzyma się poza maksymalnym zasięgiem pocisków, jednak jej bazy na okupowanym Krymie są jak najbardziej możliwe do osiągnięcia. W tym przypadku NSM ma sporą przewagę w porównaniu do pocisków, którymi dysponują Ukraińcy.
Ukraińskie systemy
Ukraińcy posiadają przede wszystkim rodzime systemy, jak Neptun, który trafił na wyposażenie w 2020 r. po doświadczeniach z walk sprzed sześciu lat. Ukraińcy zrozumieli, że stare systemy ziemia-woda są zawodne. W ekspresowym tempie zakłady FB Łucz, należące do koncernu Ukrobornprom, skonstruowały nowe wyrzutnie samobieżne i pociski przeciwokrętowe.
Zaledwie 3,5 roku po rozpoczęciu prac zaczęły się testy poligonowe. Sześć miesięcy później pocisk, wykorzystując dwuzakresową głowicę samonaprowadzającą z aktywnym radarem, trafił w cel odległy o ponad 100 km. Rok później ukraińska armia zamówiła trzy baterie nowego systemu.
Ponadto Ukraińcy prawdopodobnie zintegrowali bezzałogowe statki powietrzne z systemem rakietowym, pozwalając nadbrzeżnym bateriom "widzieć" dalej. Radar pocisku ma zasięg około 50 km. Zasięg rakiety to około 280 km. Prowadząc obserwację z bezzałogowca, można radykalnie zwiększyć skuteczny zasięg ognia baterii.
Dużym utrudnieniem dla atakowanego celu jest możliwość częstej zmiany kierunku lotu, a przede wszystkim lot poniżej horyzontu radarowego. Neptuny mogą latać na wysokości od 3 do 10 metrów z prędkością 900 km/h. To ich ofiarą padł krążownik "Moskwa".
W drugiej połowie 2022 r. z Zachodu dotarły pierwsze pociski RGM-84L4 Harpoon, których wyrzutnie kontenerowe zamontowano na podwoziu ciężarówek. Słynne pociski mają zasięg ok. 200 km, a w wersji, którą otrzymali Ukraińcy, dzięki połączeniu systemów GPS i bezwładnościowego systemu nawigacyjnego INS, znacznie powiększyły się zdolności niszczenia celów lądowych. Poważnie uszkodziły one pełnomorski holownik "Wasilij Biech", który transportował na Wyspę Węży system przeciwlotniczy i posiłki.
Systemy naprowadzania obu typów rakiet mają jednak trudność z rozpoznaniem celu w przypadku dużego zagęszczenia ech. Tego problemu nie mają NSM i być może właśnie o to chodzi Ukraińcom.
Uderzenie w serce rosyjskiej floty
Po doświadczeniach z zatopieniem krążownika "Moskwa" i dużych stratach, jakie ponieśli w walkach o Wyspę Węży, Rosjanie nie zbliżają się do brzegów. Znacznie utrudnia im to wykorzystanie pocisków Kalibr, którymi ostrzeliwują ukraińskie miasta. Z drugiej strony Ukraińcy nie mogą wyeliminować zagrożenia.
- Pojawiające się informacje dotyczące rozmów w sprawie MJR mogą świadczyć o planach przeprowadzenia poważniejszych działań w rejonie ukraińskiego wybrzeża i Krymu - mówi Link-Lenczowski.
Prawdopodobnie chodzi o główny port rosyjskiej floty na Morzu Czarnym, który znajduje się w Sewastopolu. Jest to w zasadzie na granicy zasięgu NSM. Ukraińcy posiadają co prawda pociski o większym zasięgu, które bez problemu sięgnęłyby portu. Problem stanowi jednak samo trafienie w cel.
O ile okręt na pełnym morzu można rozpoznać bez większego wysiłku, tak w porcie nie jest to proste. Okręty stoją w ciasnej przestrzeni, którą dzielą z jednostkami cywilnymi i stalową infrastrukturą - dźwigami, suwnicami, dokami. Pocisk może mieć problem, aby w szumie się nie pogubić.
Pociski NSM są w stanie wykryć zaprogramowany cel i uderzyć dokładnie w wyznaczone miejsce. Jednym z systemów jest bowiem głowica termiczna, która wyszuka sygnaturę termiczną konkretnie zaprogramowanego okrętu. System ma jeszcze jedną zaletę: jest pasywny. Oznacza to, że nie emituje żadnych sygnałów, które mogłyby zostać przechwycone przez systemy przeciwlotnicze.
Rachunek zysków i strat
Polska posiada w każdym dywizjonie dwie baterie, z których każda liczy trzy wyrzutnie z czterema pociskami. Daje to 12 wyrzutni i 48 pocisków na ciężarówkach. Do tego dochodzą pojazdy załadowcze, wozy dowodzenia, centra łączności i radary. Wedle doniesień na Ukrainę miałaby trafić połowa tego sprzętu.
- W Polsce w ramach MJR zbudowano cały kompleksowy i bardzo mobilny system zdolny do wykrywania i atakowania celów morskich w zasięgu baterii - podkreśla Link-Lenczowski.
- Pozwala on na kontrolę dużego obszaru Bałtyku wzdłuż polskiego wybrzeża, nawet przy braku nowoczesnych okrętów zdolnych strzelać nowoczesnymi pociskami przeciwokrętowymi. Moim zdaniem to jeden z klejnotów koronnych Sił Zbrojnych RP - dodaje ekspert.
Jest to o tyle istotne, że Marynarka Wojenna RP praktycznie nie posiada obecnie zdolności w atakowaniu celów morskich i lądowych. Podczas przejmowania od USA fregat rakietowych Polska - ze względów finansowych - nie kupiła pełnych jednostek ognia dla obu okrętów. W teorii pełna jednostka ognia dla dwóch fregat wynosi 72 pociski przeciwlotnicze SM-1MR i osiem pocisków przeciwokrętowych RGM-84 Harpoon. Z okrętami do Polski trafiło 17 bojowych rakiet SM-1MR, jedna ćwiczebna i dwie Harpoon. To pół jednostki ogniowej jednej fregaty.
Problemy sprawiają również Małe Okręty Rakietowe typu Grom. O ile posiadają rakiety RBS15 w odpowiedniej ilości, tak nie domagają ich maszynownie. W dodatku ich konstrukcja powoduje, że przy wyższych stanach morza są bezużyteczne.
Przekazanie Ukrainie jednego dywizjonu zmniejszyłoby o połowę zdolność do obrony polskiego wybrzeża. Ta i tak jest już do tego stopnia tragiczna, że rząd musiał poprosić NATO, aby wzmocniła ją włoskim niszczycielem rakietowym. Czy systemy MJR są obecnie potrzebne Ukraińcom?
- Ukraina cały czas zmaga się z brakiem wystarczającej ilości nowoczesnego uzbrojenia. Jednak ostatnio główne działania były prowadzone przez wojska lądowe i obronę powietrzną - zauważa Link-Lenczowski.
Podobnego zdania jest Dawid Kamizela, dziennikarz "Nowej Techniki Wojskowej".
- Uważam, że ten system nie jest Ukrainie teraz potrzebny i nie zwiększy szans na jej zwycięstwo. Ukraińcy mają w swoim posiadaniu mieszankę krajowych i zachodnich nadbrzeżnych systemów rakietowych. Systemów, które wnoszą do kalkulacji rosyjskich marynarzy "pierwiastek ryzyka". To wszystko, czego Ukraina obecnie w tej kwestii potrzebuje - podsumowuje ekspert.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Rosyjskie linie pękają? "Dostrzegłem przerażenie"