Niewiarygodne, o co Rosjanin zapytał Polaka w telewizji
Zrównanie z ziemią Berlina, uderzenie jądrowe na Londyn czy zajęcie Warszawy - to jedne z niewielu absurdalnych gróźb, które padły w ostatnim czasie w rosyjskich programach państwowych mediów. O tym, jak od środka wygląda "medialny przemysł Kremla", opowiedział Wirtualnej Polsce Robert Pszczel. Dyplomata swego czasu brał udział m.in. w audycjach Władimira Sołowjowa.
Propaganda i rosyjskie media od lat uważane są za synonimy. Inwazja Moskwy na Ukrainę wzmocniła tylko intensywność i absurdalność oskarżeń, które każdego dnia produkowane się przez propagandystów Kremla.
Robert Pszczel, były szef Biura Informacyjnego NATO w Moskwie (2010-2015) i ekspert fundacji Pułaskiego, miał okazję z bliska przyglądać się, jak przygotowywane są przekazy dnia, jak powstają najbardziej znane programy oraz jaki jest schemat działania ich twórców. Polak przed laty występował m.in. u największych propagandystów reżimu, jak Sołowjow czy Skabajewa, co jak sam przyznaje, nie było łatwe.
Polak występował u Sołowjowa. "Nie były to przyjemne doznania"
- Zawsze pojawiał się dylemat, choć mniejszy niż u przyjaciół z rosyjskiej opozycji. Dylemat faustowski, bo jak się nie pójdzie, to nie ma się szans na dotarcie do 20 milionów ludzi. Z racji pracy uważałem, że skoro można się przebić z faktami o NATO, to warto to robić. Nie były to przyjemne doznania - podkreślał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Wystąpił w telewizji Putina. Tak wygląda ROSYJSKA PROPAGANDA od środka
- Robiło to na mnie wrażenie. Zasięgałem nawet porad medycznych, jak to wytrzymywać, bo to duży stres. Ale główna sprawa to mieć świadomość, w czym się uczestniczy. Gdybym chodził do programów z poczuciem tego, że mogę zmienić Rosję, to byłbym człowiekiem szalenie naiwnym. Jednak przy rozumieniu, że to jest ciężkie, nie należy być defetystą, że w ogóle do tych Rosjan nie można dotrzeć - mówił dyplomata w programie Wirtualnej Polski "Newsroom".
Pszczel podkreślał, że zaproszenia, które dostawał, nie były przypadkowe. Autorom zależało, żeby w studiu pojawiał się przedstawiciel NATO, a przy okazji Polski, którego można intensywnie atakować. - NATO zawsze było piłką, którą dobrze jest kopnąć. Ale przedstawianie Sojuszu zawsze było pochodną stanu relacji z Zachodem. A Polska była kością w gardle ze względów historycznych. Rosjanie z oficjalnych kręgów nie pozwalali sobie na gruboskórne wycieczki. Jak coś ktoś powiedział, to zaraz był tonowany. Ale to się zmieniło - mówił.
Programy u Sołowjowa. "To jak walka w ringu"
Dyplomata podkreślał, że schemat wszystkich programów jest podobny i przypomina "walkę w ringu". - W studiu jest więcej osób, takich klaszczących, które wiedzą, co mają wykrzykiwać. Goście stoją wokół stołu, gdzie jest zazwyczaj siedem osób. Wszystkie się przekrzykują, sprzeciwiają się, nie dają skończyć - opowiadał.
- Drugą rzeczą jest to, że ci ludzie charakteryzują się niebywale daleko posuniętą hipokryzją - inne rzeczy mówili w programie, a na inne uwagi pozwalali sobie na przykład w przerwie. Był jeden taki agresywny propagandysta, który opowiadał, jak zgniły jest Zachód, natomiast w przerwie pytał mnie, czy nie ma szans na jakieś granty. To norma - relacjonował dyplomata.
Poczęstunek od Żyrinowskiego. "Paszoł won"
Jako przykład hipokryzji Pszczel przytoczył też historię z jednym z najbardziej znanych rosyjskich polityków ostatnich dekad, zmarłym już Władimirem Żyrinowskim. - Mówiąc w cudzysłowie, polubił mnie. Dlatego, że zawsze chciał mieć kogoś, na kogo może się powydzierać - mówił.
- To był 2014 rok, kiedy ściągali do programów tzw. opołczeńców, czyli separatystów, których Rosja wspierała na Donbasie, którzy płakali, że Ukraina jest taka zła. I takiego jednego Żyrinowski hołubił, pokazując na mnie palcem i mówiąc, jak to straszne jest NATO, jak niszczy takich ludzi, a oni tam żyją bez chleba i wody. A potem w przerwie zapraszał na poczęstunek, gdzie temu człowiekowi, którego bronił, mówił, żeby "poszedł sobie won", bo nie był mu potrzebny. To cyniczny świat ludzi dosyć inteligentnych, jak Sołowjow, którzy są zdolni kłamać całym sercem - relacjonował Pszczel.
Dyplomata podkreślał, że propagandowe gwiazdy programów, jak Sołowjow czy Skabajewa, to zaledwie element całej machiny. - O Sołowjowie dużo się mówi, ale tam są rozpisane role. Są ludzie, którzy to prowadzą, są ludzie, którzy piszą scenariusze. Raz na tydzień, sam to widziałem, jest pisemna instrukcja z Kremla, jaki jest główny przekaz dnia czy tygodnia. Widziałem takie prymitywne, dotyczące Ukrainy. No i są ludzie zapraszani, którzy mają być takimi klakierami, udającymi ekspertów. Mają za zadanie obrzydzać. Oni biorą za to naprawdę wielkie pieniądze - podkreślał i dodawał, że w jednym z przypadków, po tym jak dobrze sobie radził z atakiem, Sołowjow ruszył na pomoc jego "oponentowi".
Pracował w Rosji. Twierdzi, że propaganda może tylko zyskiwać na sile
Były szef Biura Informacyjnego NATO przyznał, że choć wraz z wojną działanie "certyfikowanych klaunów" uległo wzmożeniu, sytuacja może się pogarszać.
- Problem polega na tym, że Rosjanie bardzo dobrze sobie radzą z kompletnymi przeciwnościami. Spotkałem ludzi, którzy byli prozachodni, lubili zarabiać pieniądze, mieli komunistyczną legitymację partyjną i do tego wieszali ikony na ścianach. Ale oni ćwiczą to od lat - podkreślał.
- Obawiam się o młodsze pokolenie. To starsze zdaje sobie jeszcze z tego wszystkiego sprawę. Ale młodsze, ze względu na media, szkolnictwo rozumuje, że świat tak wygląda, że bzdury Putina mają swój powód i nie można tego kwestionować. To chore społeczeństwo, jak mówią sami znani mi Rosjanie - podsumował pesymistycznie ekspert Fundacji Pułaskiego.
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski