PiS zasypie Tuska obietnicami. "Bomba? To jest desperacja rządu. Szykują się na klęskę"
- Nie musimy się przed PiS tłumaczyć. Ich ataki na nas wynikają z bezradności i strachu przed klęską w wyborach. My idziemy własną drogą - mówi Wirtualnej Polsce wiceprzewodnicząca PO Izabela Leszczyna. Była wiceminister finansów odpowiada na ostatnie działania partii rządzącej, która wyciąga "straszaki" na Donalda Tuska i szykuje nowe "prezenty" dla wyborców. - Chcą podwójnie podwyższać płacę minimalną i robić z tego sukces? Przecież to konsekwencja ich polityki, która doprowadziła do gigantycznej inflacji - twierdzi wiceszefowa Platformy.
PiS szykuje nową "bombę" na wybory - takie nieoficjalne informacje płyną prosto z rządu. Tym razem inflacja nie ma być przeszkodą - ma być wręcz pretekstem, by podwyższyć pensje nawet 3 milionom obywateli.
Mowa o najnowszych doniesieniach portal Money.pl, który poinformował, że rząd planuje ogłosić w wakacje podwójny wzrost najniższej pensji na 2024 rok ze względu na inflację - znacznie przekraczającą 5 proc. - Będziemy chcieli zrekompensować Polakom wzrost cen za ten rok, więc podwyżka powinna oscylować w okolicach 13-15 proc., ale może być jeszcze wyższa - twierdzą informatorzy portalu.
Scenariusz ten oznacza, że obietnicę wyższych pensji - tuż przed wyborami parlamentarnymi - otrzymają najmniej zamożni obywatele, z których większość stanowią wyborcy PiS albo ci, którzy mogliby oddać głos na partię Jarosława Kaczyńskiego. Kluczem więc - jak zwykle - byłaby mobilizacja wyborców. A na tym formacji rządzącej zależy szczególnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy na politykach opozycji te obietnice robią wrażenie? Niekoniecznie. Przynajmniej tak wynika z naszej rozmowy z Izabelą Leszczyną, wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej, byłą wiceminister finansów w rządzie PO-PSL. - To, że być może trzeba będzie podwójnie podnieść płacę minimalną, wynika z faktu, że tak wskazuje ustawa, bo PiS doprowadziło do tak wysokiej inflacji. Inflacji, która znacznie powyżej 5 proc. zostanie z nami na długo. I kto wie, czy z tego powodu, niezależnie kto będzie rządził, i w 2025 roku nie będziemy musieli podnieść płacy minimalnej - mówi posłanka PO.
Jak podkreśla nasza rozmówczyni, analogicznie w Polsce waloryzuje się emerytury. - Jeśli rząd chce z tego zrobić swój "sukces", to widać, że jedyne, czym się kieruje, to propaganda i zakłamywanie rzeczywistości - uważa była wiceminister finansów.
Leszczyna twierdzi jednocześnie, że jedynym pomysłem rządu PiS na wybory nie są strukturalne reformy najważniejszych obszarów państwa, tylko rozdawanie gotówki. - Takie proste dosypywanie pieniędzy do portfeli w momencie wciąż galopującej inflacji, jest oznaką bezradności rządu. W ten sposób rząd wywiesza białą flagę. Nie tędy droga do serc wyborców - mówi.
- Polacy są mądrzy i wiedzą, że najważniejsze jest dziś upowszechnienie i zwiększenie dostępu do usług publicznych. Żeby Polacy mieli dobrą opiekę w szpitalach, dostęp do ochrony zdrowia, szkoły, w których nie brakuje nauczycieli i w których ci nauczyciele godnie zarabiają - wylicza wiceprzewodnicząca PO.
Jak przypominał w środę portal Money.pl, prezes Jarosław Kaczyński już wiele miesięcy temu zapowiadał, że do końca 2023 roku Polacy będą zarabiać co najmniej 4 tys. zł brutto. Ta obietnica opóźni się jednak o rok. Jest niemal pewne, że najniższa płaca przebije pułap zapowiadany przez szefa partii rządzącej dopiero w 2024 r. Rząd ma zadbać o to, żeby "opieka o najmniej zarabiających" stała się jednym z tematów na nadchodzącą kampanię wyborczą.
Warto przypomnieć, że rząd podwyższył płacę minimalną w styczniu do 3490 zł, a od lipca - do 3600 zł brutto. Zdaniem urzędników podwyżka dotyczy 3 mln Polaków. Jak usłyszał nieoficjalnie portal Money.pl od osób z kręgów rządowych, pod koniec wakacji, kiedy rząd będzie dopinał budżet na 2024 r., czeka nas podobny zabieg.
Czy to prawda? Nikt oficjalnie z rządu nie chce potwierdzić tych doniesień. Nie potwierdza ich także szef sejmowej komisji finansów Andrzej Kosztowniak z PiS.
Niemniej partia rządząca - jak przekonują nas politycy z rządu - nie będzie mogła pozwolić sobie na nowe programy społeczne. Kolejna podwyżka płacy minimalnej mogłaby być zatem rozwiązaniem optymalnym.
To jednak nie jedyne pomysły rządu PiS na walkę o władzę. Arsenał kampanijnej broni przeciwko opozycji jest pokaźny.
Propaganda i kakofonia
PiS od kilku tygodni konsekwentnie realizuje plan "uwikłania" Donalda Tuska w dyskusje o podwyższeniu wieku emerytalnego czy rzekomych planach opozycji na wprowadzenie euro w Polsce.
Formacja rządząca tematy, które wykorzystuje do uderzenia w szefa PO i jego partię, wybiera precyzyjnie - na podstawie badań opinii społecznej. - Większość Polaków opowiada się przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego i wprowadzeniu unijnej waluty. Naturalnie więc te dwie sprawy staną się kluczowymi tematami kampanii wyborczej - podkreślają analitycy z obozu rządzącego.
Rzecznik PiS Rafał Bochenek mówi podobnie: - To są bardzo ważne tematy, mające olbrzymi wpływ na codzienne życie Polaków. Dyskutować dziś o tych sprawach to nasz obowiązek.
Politycy PiS co rusz organizują konferencje prasowe na ten temat i przekonują, że Tusk u władzy to "praca do śmierci" i "eurodrożyzna".
Te propagandowe hasła - jak twierdzą ludzie zajmujący się sondażami, ale też sami przedstawiciele rządu - skutecznie oddziałują na elektorat prawicy. I mobilizują zwolenników PiS do pójścia do wyborów. - To klasyczne "straszaki", które zawsze przynosiły rezultaty - komentują nasi rozmówcy.
Proste? Proste. Przewidywalne? A jakże. Wydawałoby się więc, że politycy opozycji powinni być na te stare melodie świetnie przygotowani i mieć w zanadrzu swój własny, autorski i wypróbowany repertuar. Tymczasem czołowi politycy PO - zamiast jednoznacznie deklarować swoje poglądy i plany - mieszają nuty i zapominają, na jakich powinni grać instrumentach.
W efekcie mamy polityczną kakofonię.
- Brak spójnej komunikacji był od zawsze zmorą Platformy. Gdy zaczynają się pytania o program i poglądy, ludzie wysyłani do mediów mówią za każdym razem co innego. Nie ma wspólnego przekazu, dopóki Tusk go nie zarządzi - zauważają doradcy bliscy opozycji.
Z drugiej zaś strony ci sami ludzie zwracają uwagę na paradoks: to przecież obóz rządzący jest podzielony - jak nigdy, i to w tak fundamentalnej sprawie, jak polityka wobec UE i temat KPO. A mimo to - nie bez pomocy sprzyjających mediów - PiS potrafi tak odwrócić narrację, by uwagę przerzucić na opozycję. I to ją rozliczać z "niekonsekwencji" i "braku wiarygodności".
- Szkopuł w tym, że opozycja w tym pomaga. I sama się podkłada - słyszymy od jednego z naszych rozmówców.
Wisienka na torcie
Na początku roku - w czasie, gdy Donald Tusk zrobił sobie przerwę od aktywności medialnej - PiS "wrzuciło" na agendę temat podwyższenia wieku emerytalnego. Siermiężny pomysł okazał się skuteczny, bo sprawę podchwyciły media - nie tylko rządowe - i zaczęły pytać o tę kwestię polityków PO.
Podczas nieobecności szefa Platformy w szeregach jego partii zapanował komunikacyjny chaos. Przykład?
"Jestem przekonana, że (decyzja o podwyższeniu wieku emerytalnego) to była dobra decyzja, bo ludzie powinni dłużej pracować. Zresztą ludzie chcą dłużej pracować" - mówiła podczas jednego z wywiadów wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Zastrzegła jednak, że ludzie powinni mieć wybór i że podniesienie wieku emerytalnego bez konsultacji z Polakami było "błędem", za który PO "zapłaciła cenę".
Mimo tego zastrzeżenia - wszak politycy PO, z Tuskiem na czele, wielokrotnie przyznawali się w tej sprawie do pomyłki i obiecywali nigdy nie wydłużać ustawowo czasu pracy - propaganda medialno-rządowa zrobiła swoje. I ścięła wystawioną przez Kidawę-Błońską polityczną piłkę: "Platforma chce wrócić do wyższego wieku emerytalnego!".
PiS czekało na kolejne okazje, by uderzyć w swojego największego rywala. Wykorzystało wypowiedź Grzegorza Schetyny, który stwierdził, że "wiek emerytalny nie został [w czasach rządów PO-PSL] podwyższony", a "rozmowa o nim i tak będzie, bo to jest coś oczywistego, co wróci". Były szef PO zaznaczył jednak przy tym, że temat wraca dziś w kampanii wyborczej "w sposób agresywny i zmanipulowany przez PiS".
PiS-u to nie zniechęcało. Wręcz przeciwnie.
Wisienką na torcie była wypowiedź ekonomisty dr. Bogusława Grabowskiego - byłego członka Rady Gospodarczej przy premierze Tusku - który stwierdził, że wszystkie państwowe (zbrojeniowe, paliwowe, energetyczne itd.) firmy należy sprywatyzować, wiek emerytalny podnieść, a 500+ skasować. "Nowy guru ekonomiczny opozycji, a rozwiązania stare: likwidować, prywatyzować, wydłużać czas pracy" - skwitował wywód Grabowskiego premier Mateusz Morawiecki (który, o ironio, dekadę temu zasiadał w gronie doradców Donalda Tuska razem z Grabowskim właśnie).
Do tych wszystkich wypowiedzi - po ponad dwóch tygodniach ostrzału ze strony PiS - zmuszony był odnieść się wreszcie sam lider PO. Podczas spotkania z dziennikarzami 11 stycznia w Senacie odciął się od wypowiedzi kontrowersyjnego ekonomisty. Tusk podkreślił, że poglądy dr. Grabowskiego są jego "prywatnymi poglądami", a największa partia opozycyjna nie zamierza wracać do sprawy wieku emerytalnego.
Słowa lidera Platformy nie zniechęciły PiS do kontynuowania propagandowego uderzenia. Premier Mateusz Morawiecki w tym tygodniu postanowił narzucić nowy temat. Zaczął przekonywać Polaków, że rządy PO i Szymona Hołowni to droga do wprowadzenia euro w Polsce.
Spotem w Platformę
Szef rządu zamieścił w środę na Facebooku wpis: "Jakie zamiary wobec Polski mają politycy, którzy chcieliby dla Polaków podobnego scenariusza jak ten, z jakim dzisiaj zmaga się Chorwacja?".
I opublikował spot, w którym Donald Tusk - lata temu - przyznał, że jest zwolennikiem wejścia Polski do strefy euro, "jakby z definicji niezależnie od sytuacji gospodarczej", oraz że "prędzej czy później będziemy w strefie euro".
W tym samym nagraniu lider Polski 2050 Szymon Hołownia mówi, że "wprowadzenie euro dzisiaj jest polską racją stanu" oraz że "w naszym interesie jest dzisiaj przyjęcie wspólnej waluty".
W spocie PiS pojawiła się także wiceszefowa PO Izabela Leszczyna - przymierzana na stanowisko minister finansów - która podkreśliła w archiwalnym wywiadzie, że jeśli władze przejmie opozycja i zrobi porządek z budżetem państwa, to "finanse publiczne będą gotowe do wejścia do strefy euro".
Leszczyna dla WP: my nie musimy się przed PiS tłumaczyć
Wiceprzewodniczącą Platformy zapytaliśmy o te kampanijne ruchy PiS, nasilające się w ostatnich tygodniach. Nasza rozmówczyni przekonuje, że to objaw desperacji. - PiS jest przerażony wizją przegranych wyborów i wszystko podporządkowuje propagandzie - mówi Wirtualnej Polsce Izabela Leszczyna.
Jak dodaje posłanka, "Platforma robi swoje i idzie własną drogą". - Nie zgadzam się z twierdzeniami, że PiS rzekomo "stawia nas pod ścianą" i "zmusza do tłumaczeń". My nie musimy się przed PiS tłumaczyć. Zrozumieliśmy, że podniesienie wieku emerytalnego jest niemożliwe i że Polacy tego nie zaakceptowali. Dziś mamy inne propozycje, by zachęcić ludzi do dłuższej pracy i aktywności zawodowej - tłumaczy Leszczyna.
Jak twierdzi wiceszefowa PO i była wiceminister finansów w rządzie PO-PSL, ataki PiS na lidera Platformy świadczą o tym, "jak bardzo Kaczyński boi się Donalda Tuska". - Politycy PiS próbują wyciągać wypowiedzi wyrwane z kontekstu albo przypisywać nam słowa ekonomistów, którzy nie są z nami związani. Pan dr Grabowski ma z nami tyle wspólnego, co Mateusz Morawiecki, bo panowie przecież zasiadali w tej samej radzie gospodarczej przy premierze - przypomina Leszczyna. Jak twierdzi posłanka: - Myślę, że ani Grabowskiego, ani Morawieckiego, ostatecznie premier Tusk nie słuchał.
Wiceprzewodnicząca Platformy uważa, że wyciąganie spraw sprzed 10 lat jest przejawem braku pomysłów PiS. - Kto dzisiaj mówi o przyjęciu wspólnej waluty unijnej? Przecież my, nawet jako kraj, nie spełniamy kryteriów wejścia do strefy euro! Oczywistym jest, że twierdzenia PiS są wyłącznie propagandą, którą ma powtarzać telewizja rządowa - przekonuje Izabela Leszczyna.
Była wiceminister finansów przyznaje, że dziś prawdziwym wyzwaniem jest niż demograficzny, brak rąk do pracy oraz przerażająco niska jakość usług publicznych, do czego - jej zdaniem - doprowadziły obecne rządy.
Tylko czy te trudne i niewygodne dla każdej władzy tematy - jakże ważne dla przyszłych pokoleń - okażą się decydującymi w kampanii? Doświadczenia polityczne w Polsce pokazują, że niekoniecznie.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski