Rozpoczęty właśnie rok będzie zdecydowanie najtrudniejszy dla PiS od czasu objęcia władzy. Obóz rządzący jest mocno osłabiony potężnymi kryzysami, jakie uderzyły w nas w ostatnich latach. Pandemia COVID-19, światowa zapaść gospodarcza, wojna w Ukrainie i związany z nią kryzys energetyczny - wszystkie te wydarzenia sprawiają, że kampania wyborcza w Polsce będzie toczyć się w szczególnych, nieznanych dotychczas warunkach. Nieoczekiwane zwroty akcji już się zaczęły. Z ogromnymi pieniędzmi w tle.
Z jednej strony PiS ma za sobą atut w postaci nieograniczonej wręcz władzy. Z drugiej - ponad połowa społeczeństwa deklaruje zmęczenie obecną ekipą rządzącą. Nepotyzm, wykorzystywanie spółek Skarbu Państwa do partyjnych gier i budowy osobistych majątków, permanentne spory z unijnymi instytucjami, konflikty w rządzie i upokarzanie premiera przez jego ministrów - wszystko to powoduje irytację znacznej części wyborców.
Politycy partii rządzącej zdają sobie z tego sprawę. W nieoficjalnych rozmowach nie ukrywają, że rok 2023 zdecyduje o być albo nie być obecnej ekipy.
Przedstawiciele PiS wchodzą w nowy rok z wielkim niepokojem, ale też - mimo wszystko - nadzieją, że uda się im utrzymać u władzy trzecią kadencję.
Kierownictwo partii rządzącej robi wiele, by osiągnąć ten cel. Jak pisaliśmy jesienią w Wirtualnej Polsce, władze PiS były przerażone niepokojącymi sygnałami dotyczącymi budżetu Polski na kolejny rok. Dlatego Jarosław Kaczyński zdecydował się dokonać wolty w sprawie Krajowego Planu Odbudowy i nakazał zawarcie kompromisu z Komisją Europejską.
Z drugiej strony PiS stara się "zabezpieczyć tyły", dlatego ma zamiar przeforsować zmiany w Kodeksie wyborczym, które zwiększą frekwencję wyborczą wśród seniorów oraz mieszkańców małych miejscowości i wsi, co ma dać ekipie rządzącej bonus przy wyborczych urnach.
Problem w tym, że nawet najbardziej oddany PiS elektorat odczuwa na własnej skórze niebotyczny wzrost cen energii, drożyznę w sklepach oraz wciąż fatalną sytuację w systemie ochrony zdrowia. Wyborcy partii rządzącej widzą też, że ich formacja przestaje być skuteczna na polu europejskim i nie jest w stanie załatwić ogromnych unijnych pieniędzy, które wzmocniłyby gospodarkę i rozpędziły inwestycje w tych najtrudniejszych od dekad czasach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS buduje imperium. "Będą mieli gdzie się ewakuować"
Za to wszystko obywatele mogą wystawić rządowi w 2023 roku kosztowny i bolesny rachunek. Czy PiS będzie w stanie go zapłacić?
Eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, nie są co do tego przekonani. Pewności nie mają także sami politycy formacji Jarosława Kaczyńskiego.
Zaklinanie rzeczywistości
Prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego nie ma wątpliwości: - Jeśli PiS "nie dowiezie" miliardów z UE, może pożegnać się z marzeniami o władzy po kolejnych wyborach.
Socjolog przekonuje, że środki w ramach Krajowego Planu Odbudowy pozwolą partii rządzącej "podtrzymać te marzenia". - Jeśli te środki do Polski nie napłyną, obóz władzy czeka zapaść – uważa ekspert. Prof. Flis dodaje, że wielką bolączką PiS jest niepewność tego, co wydarzy się w 2023 roku.
Sami politycy obozu władzy nie ukrywają zresztą, że rządy w całej Europie są zmuszone reagować na zjawiska od siebie niezależne - takie jak atak Rosji na Ukrainę - i to ogranicza ich wpływ na budowę dobrobytu swoich obywateli. - Dziś wszystkie rządy zdają test na zarządzanie kryzysem. My mamy pecha o tyle, że musimy zmagać się z tym w roku wyborczym. To w wielu obszarach nas nie tyle paraliżuje, ile znacząco ogranicza - mówi nam jeden z czołowych polityków PiS.
Co najbardziej szkodzi rządzącym w czasie kryzysu? Odpowiedź wydaje się oczywista.
- Na plan pierwszy wysuwa się drożyzna. Dlatego rząd musi zrobić wszystko, by przekonać ludzi, iż inflacja w Polsce po pierwszym kwartale tego roku zacznie spadać - przekonuje w rozmowie z Wirtualną Polską dr Andrzej Anusz, politolog i historyk, współzałożyciel Porozumienia Centrum, pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego.
Prof. Anna Materska-Sosnowska z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW zwraca zaś uwagę, że będzie to o tyle trudne, iż rząd "w tłustych czasach zamiast oszczędzać, rozdawał bez ograniczeń". - Polacy w końcu za tę politykę zaczną płacić, co może przełożyć się na notowania PiS, a w konsekwencji - na wynik wyborów - prognozuje politolożka.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że PiS "próbuje obłaskawiać wyborców", przygotowując rozmaite programy osłonowe, ale większość tych programów w roku wyborczym się skończy. - Nie da się w nieskończoność zaklinać rzeczywistości, a PiS zaczyna to robić - przekonuje ekspertka.
Dr Andrzej Anusz dodaje, że jeśli polskie władze "nie rozpędzą gospodarki" w wyniku odblokowania Krajowego Planu Odbudowy, marzenia o trzeciej kadencji mogą lec w gruzach. - Ludziom nie wystarczą zapewnienia, że nie będzie bezrobocia. Ludzie oczekują wyższego poziomu życia, podwyżek w pracy. Jeśli gospodarka będzie hamować, bo rząd zawali sprawę KPO, to oczekiwania wyborców nie zostaną spełnione. A to wprost uderzy we władzę, która zawsze płaci polityczną cenę za spadek jakości życia obywateli – mówi były współpracownik prezesa PiS.
Jarosław Kaczyński jest świadomy tego zagrożenia? - Oczywiście - uważa dr Anusz. - Kaczyński jest gotów do daleko idących posunięć w negocjacjach z Komisją Europejską, byleby odblokować pieniądze na KPO. Wie, że to sprawa rozstrzygająca dla przyszłości jego obozu.
Inaczej twierdzi prof. Anna Materska-Sosnowska: - Fundusze na KPO nie zatrzymają inflacji. To pieniądze znaczone. Dedykowane. Nie zasypią dziury w budżecie. Czy dzięki funduszom z KPO będzie miał pan niższy VAT na produkty? Czy będzie miał pan tańszy gaz czy prąd? Nie. KPO może zostać wykorzystane propagandowo przez rząd, ale efekt działania tego programu może zostać politycznie przez władzę przeceniony - mówi nam politolożka.
KPO albo śmierć
Inaczej widzą to ludzie z obozu władzy. W rozmowach z Wirtualną Polską przez ostatnie tygodnie współpracownicy prezesa PiS, a także ludzie związani z premierem Mateuszem Morawieckim, sami przyznawali, że bez funduszy na KPO nie da się wygrać wyborów. Słowem: KPO albo śmierć.
Zdaniem naszych rozmówców, Jarosław Kaczyński - zdając sobie sprawę z sytuacji finansów państwa, rozmiaru kryzysu gospodarczego na świecie i wagi KPO - był w stanie zrobić coś, o co jeszcze kilka miesięcy mało kto go podejrzewał: radykalny krok w tył w negocjacjach z KE, uznanie przewagi Brukseli i wzięcie na siebie ryzyka wybuchu wielkiego konfliktu z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry.
Politycy PiS przekonują dziś, że ryzyko się opłaciło. - Nasi wyborcy za podjęcie rozmów z UE i przyjęcie kompromisowej postawy nie odwrócili się od nas i nie odwrócą, bo zrozumieli powagę sytuacji. Ufają autorytetowi prezesa i w pełni idą za nim - mówi polityk z otoczenia prezesa Kaczyńskiego.
- Po drugie - dodaje nasz rozmówca - prezes "spacyfikował" ziobrystów na tyle, że jedyne, na co mogą sobie pozwolić, to uderzanie w premiera, ale w żadnym wypadku nie wyjście z koalicji i doprowadzenie do upadku rządu. - Koniec tego rządu to koniec Ziobry. Na zawsze. Jego polityczna przyszłość należy do Jarosława i każda ze stron o tym wie - twierdzi współpracownik prezesa PiS.
Prof. Renata Mieńkowska-Norkiene z Uniwersytetu Warszawskiego przekonuje w rozmowie z Wirtualną Polską, że "nawet jeśli Zbigniew Ziobro wierzga, krzyczy i grozi, to bez PiS-u nie istnieje, bo poparcie dla Solidarnej Polski jest żadne". - Ziobro nie istnieje bez Kaczyńskiego i dlatego będzie stosować do niego różne umizgi, by Solidarna Polska znalazła się na listach PiS. A ja i tak nie mam pewności, że prezes PiS na to przystanie - twierdzi politolożka.
Walka o schedę po Kaczyńskim
Politycy Solidarnej Polski twierdzą oczywiście, że to nieprawda. I że to Zbigniew Ziobro i jego partia są "prawdziwą prawicą", która reprezentuje fundamentalne wartości dla wyborców tej strony sceny politycznej. - Gdyby nie my, znaczna część wyborców odeszłaby od PiS i przeszła do Konfederacji. PiS może nie zdawać sobie sprawy z tego, ilu ludzi prawicy nie akceptuje banksterów u sterów rządu – przekonuje jeden z ziobrystów, nawiązując otwarcie do Mateusza Morawieckiego i jego ludzi.
Takie stawianie sprawy oznacza jedno: walkę na prawicy o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. A w rywalizacji tej wezmą udział zarówno Zbigniew Ziobro, jak i Mateusz Morawiecki. - Dla Morawieckiego to będzie walka fundamentalna. Zrobi wszystko, by PiS wygrało wybory i utrzymało większość, bo to dla niego jedyna szansa, by pozostać premierem. A jeśli Morawiecki premierem pozostanie, to otwiera się dla niego droga do przywództwa w PiS - twierdzi w rozmowie z WP dr Andrzej Anusz.
Przed Morawieckim jednak długa droga. - Batalia o kształt PiS rozpoczęła się. Ziobro z Morawieckim oczywiście od dawna myślą o zajęciu pozycji po Jarosławie Kaczyńskim. Zarówno jeden, jak i drugi chce być następcą prezesa. I ta rywalizacja wpłynie również na kampanię w 2023 roku – mówi WP prof. Sławomir Sowiński z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Mateusz Morawiecki jest dziś bez wątpienia - nie licząc prezydenta - najpopularniejszym politykiem PiS. W kolejnych sondażach premier jest wskazywany przez elektorat partii rządzącej jako najlepszy kandydat nie tylko na szefa rządu, ale nawet na… prezydenta.
Niemniej to Morawiecki obrywa dziś najbardziej - bo to on jest twarzą wszystkich kryzysów, które siłą rzeczy uderzają we władzę.
Czy sobie z tym poradzi? - Moim zdaniem czas Morawieckiego minął. Premier nie będzie żadnym delfinem po Kaczyńskim. Będzie zderzakiem do wymiany. Na stanowisku premiera utrzymuje się tylko dlatego, że jest dziś niewymienialny. Dlaczego? Bo Jarosław Kaczyński nie zaryzykuje dziś budowy większości parlamentarnej na nowo. Wie, że to może się nie udać - mówi prof. Anna Materska-Sosnowska.
W dodatku - co przyznają sami politycy PiS - Kaczyński, decydując się na odsunięcie Morawieckiego, jednocześnie udobruchałby ziobrystów, ale jednocześnie mógłby rozpalić w nich chęć do stawiania nowych żądań. - Morawiecki jest bezpiecznikiem Kaczyńskiego, że ta większość jednak do wyborów przetrwa. Gdyby premier "poleciał", to paradoksalnie zintensyfikowałoby to spory w obozie władzy. Nie sposób byłoby zapanować nad tym bałaganem - twierdzi w rozmowie z WP jeden ze specjalistów od PR bliski PiS.
Związane ręce prezesa
Dla obecnego PiS to poważne zagrożenie. Wewnętrzne konflikty mogą bowiem rozsadzać od środka obóz władzy, a na to Jarosław Kaczyński nie może sobie pozwolić. Tym bardziej w czasie - jak sam powtarza - najważniejszej kampanii wyborczej od 1989 roku.
Prezes PiS jest w bardzo trudnej sytuacji. Nie może zmusić Ziobry i jego ludzi do zaprzestania krytyki premiera za jego politykę wobec UE, a jednocześnie nie może się ministra sprawiedliwości z rządu pozbyć. To oznaczałoby koniec władzy PiS.
- Z jednej strony Kaczyński będzie musiał wziąć na barki ciężar kampanii, z drugiej - także ciężar wewnętrznych konfliktów. Ponadto zapowiedział, że jest to jego ostatnia kadencja w funkcji szefa PiS. Musi zatem zostawić partię przygotowaną. Nie może popełnić błędu Donalda Tuska, który oddał stery Ewie Kopacz, skazując PO na porażkę - mówi prof. Sławomir Sowiński.
Prof. Renata Mieńkowska-Norkiene dodaje, że Kaczyński po raz pierwszy od lat nie będzie "chowany" w kampanii przez PiS. – Taka taktyka już nie działa. Dlaczego? Bo PiS wie, że i tak nie przyciągnie nowych wyborców. Walczy tylko o "swoich", którzy albo powątpiewają, albo nie są dostatecznie zmobilizowani. A zmobilizować wyborców prawicy może tylko Kaczyński - przekonuje politolożka.
Odcinanie kuponów
Nie lada wyzwaniem będzie dla kierownictwa PiS stworzenie list wyborczych. Dr Anusz, były współpracownik Jarosława Kaczyńskiego z czasów Porozumienia Centrum, nie ma wątpliwości, że to sam prezes będzie jednoosobowo pisał lub zatwierdzał listy w poszczególnych okręgach wyborczych.
- Gdyby nie trzymał nad tym twardej ręki, wszyscy by się pozagryzali - przyznają nam nieoficjalni politycy PiS.
Zwłaszcza że w obozie władzy jest świadomość, iż prawdopodobieństwo utrzymania takiej samej liczby posłów jak w obecnej kadencji jest niemal niemożliwe. - Sądzę, że w tej kampanii rywalizacja na listach będzie najostrzejsza w historii. Ale to paradoksalnie może nam pomóc - mówi ważny polityk obozu władzy.
Paradoks? Niekoniecznie. - Jeśli ludzie walczą o byt, to zasuwają. Poświęcają się i gryzą trawę. Gorzej, jeśli pozagryzają się wzajemnie - uważa nasz rozmówca.
Prof. Anna Materska-Sosnowska podkreśla, że już dziś większość parlamentarna PiS "wisi" na posłach, którzy wspierają obóz władzy w głosowaniach sejmowych z powodów czysto koniunkturalnych. - Ideowość tego obozu władzy jest w dużej części udawana, a ludźmi, którzy do tego obozu się włączają, kierują określone interesy - twierdzi politolożka.
W kampanii jedni będą wilkami żądnymi sukcesu, inni - tłustymi kotami, którzy sądzą, że odcinając kupony od sukcesów poprzednich wyborów, "dojadą" do kolejnej kadencji. Ale to może być trudne - nie ukrywają przedstawiciele obozu władzy.
- PiS dopadają żelazne prawa polityki. Po dwóch kadencjach partia, która rządzi, staje się zużyta, wyjałowiona, zmęczona. Wchodzi w stan politycznego regresu - uważa prof. Sławomir Sowiński.
Prof. Anna Materska-Sosnowska dodaje: - Kiedy przestajesz być żądny sukcesu, popełniasz błędy, przyzwyczajasz się do władzy. A ludzie zaczynają być tobą zmęczeni. To poważne zagrożenie dla PiS.
Czy ten sam syndrom, który niegdyś dotknął Platformę Obywatelską, dopadnie w nadchodzącym roku PiS? Niekoniecznie. A na pewno nie w tym samym stopniu. - PiS przez lata zadbało o coś, czego PO nie zrobiła. Stworzyło niezwykle silną, głęboką, trwałą więź z bardzo dużą, około pięciomilionową grupą wyborców. I w tym wypadku mówimy już nie o mobilizacji, ale o swoistej socjalizacji elektoratu. Elektoratu tożsamościowego. Jarosław Kaczyński stworzył taką tożsamościową ofertę dla wyborców, którzy będą twardo stać za PiS i żadne kłopoty tej partii tego nie zmienią - tłumaczy prof. Sowiński.
Z tego też powodu rozliczne afery nie uderzają w PiS tak, jak uderzały w Platformę. Formacja Kaczyńskiego pod tym względem wydaje się być niczym z teflonu.
Jedyny poważny spadek sondażowy, jaki zaliczyła partia rządząca, wiązał się z decyzją Trybunału Konstytucyjnego o zaostrzeniu prawa aborcyjnego po wniosku grupy posłów PiS w tej sprawie. To wówczas PiS na trwałe zeszło z poziomu poparcia 40 proc. Żadna inna afera - a było ich wiele - nie wywołała takiego wstrząsu, jak rozpalające całą Polskę orzeczenie TK.
Czy mimo to politycy obozu władzy mogą mieć nadzieję na przekroczenie magicznej granicy z "czwórką" z przodu?
Zdaniem dr. Anusza nieocenione wsparcie dla PiS może zapewnić… prezydent Andrzej Duda. Ekspert uważa, że głowa państwa nie będzie robić tego nachalnie, ale jego wpływ na wynik obozu władzy może być zauważalny. - Walka będzie rozstrzygać się o te kluczowe 2-3 proc. poparcia. I to właśnie może dla PiS zapewnić prezydent - przekonuje dr Anusz.
Zdecyduje… przypadek?
Prof. Sławomir Sowiński przekonuje, że ostatecznie o losach obozu władzy może w 2023 roku przesądzić… przypadek. - Nie doceniamy tego, jak wielki ma wpływ na politykę. Ta zmienna niezależna od polityków może odegrać decydującą rolę. I to ona może zdecydować o wynikach wyborów w 2023 roku - mówi politolog UKSW.
Prof. Renata Mieńkowska-Norkiene: - My wciąż traktujemy Jarosława Kaczyńskiego jako "wielkiego stratega", który przewiduje kilka ruchów do przodu. To nieprawda. Prawda jest banalna: prezes PiS jest zmęczony, popełnia błędy, jest oszukiwany przez ludzi ze swojego otoczenia. Dlatego odrywa się od rzeczywistości. Kaczyński naprawdę nie ma nad wszystkim kontroli. Ale jeśli opozycja tego nie wykorzysta, to ponownie przegra.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski