PiS szykuje "zmasowaną kampanię". Kaczyńskiemu przeszkodził Tusk
PiS zdało sobie sprawę, że ogłoszone przez Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło dwa pytania referendalne brzmiały nie dość precyzyjnie. Dlatego przeredagowano ich treść. Ta wpadka sztabu wyborczego PiS i kierownictwa partii - odpowiedzialnego za wybór pytań - nie zniechęci jednak rządzących do opierania swojej kampanii właśnie na referendum.
17.08.2023 | aktual.: 17.08.2023 15:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przeciwnie. - Pod względem komunikacyjnym, ogłoszenie pytań referendalnych pomogło nam opanować medialną agendę. Zepchnęliśmy naszą konkurencję do narożnika - twierdzą nasi rozmówcy ze sztabu.
PiS-owi przeszkodził jednak Donald Tusk.
"Największy objazd w historii"
Politycy PiS - jak słyszymy - nie przewidzieli tego, że dyskusję o referendum może przesłonić ogłoszenie list wyborczych do Sejmu i Senatu przez Koalicję Obywatelską. Sztabowcy Zjednoczonej Prawicy nie przywiązują jednak do tego większej wagi. Ba, twierdzą w rozmowie z Wirtualną Polską, że będą wykorzystywać przeciwko PO fakt, iż Donald Tusk zaprosił na listy lidera AgroUnii Michała Kołodziejczaka.
- To dla nas prezent - zarzekają się politycy PiS.
Niemniej to referendum ma być centralnym punktem przekazu PiS w najbliższych tygodniach. Rządzący już przygotowują się do kampanii referendalnej, która - jak słyszymy - ruszy lada dzień.
Szczegóły? Do WP docierają informacje o szykowanej "wielkiej akcji informacyjnej"; kampanii billboardowej i ulotkowej. PiS nastawia się również na "zmasowaną" kampanię w internecie - przede wszystkim w mediach społecznościowych, ale również na portalach internetowych.
- Mikrotargetowanie przekazu, docieranie z konkretnymi pytaniami do konkretnych grup odbiorców - na to się nastawiamy. Nie jest nam to obce, stosowaliśmy to przy poprzednich kampaniach - przyznaje polityk PiS.
- Szykujemy się do największego objazdu kraju w historii polskich kampanii. Po posiedzeniu Sejmu wszyscy ruszamy w teren. O referendum będą mówić wszyscy - twierdzi w rozmowie z WP jeden z współtwórców działań kampanijnych PiS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS zmuszone do zmiany pytań
Najpierw jednak PiS musiało uporządkować zamieszanie w związku z dwoma referendalnymi pytaniami. Jedno z nich ogłosił wicepremier Jarosław Kaczyński, drugie - europoseł Beata Szydło.
Słowem: PiS musiało zmienić treść dwóch pytań. Sztabowcy nazywają to "doprecyzowaniem", bo - jak podkreślają - sens pytań się nie zmienia. - Nie jesteśmy zadowoleni z tego, że trzeba było to przeredagowywać. Ale cóż, trzeba było to ogarnąć. Nie ma to jednak większego znaczenia - mówi nasze źródło.
Pytanie ogłoszone w piątek 11 sierpnia przez prezesa PiS brzmiało: "Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?".
Mówi polityk PiS: - Niestety, zasadne okazały się przewidywania, że nie wszyscy zrozumieją, o co chodzi.
Dlatego PiS to właśnie pytanie doprecyzowało. We wniosku skierowanym do Sejmu pytanie teraz brzmi tak: "Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pytamy polityka PiS: czy ktoś dostał reprymendę za to, że prezes Kaczyński zaprezentował inne pytanie niż te zaprezentowane we wniosku?
Odpowiedź: nie. - Nie traktujemy tego jak wpadkę, w naszym spocie ten skrót mógł pójść w eter, chodziło o przykucie uwagi, oddanie sensu. Rozbudowanie tego pytania i "doszczegółowienie" go nie jest niczym złym - utrzymuje jeden ze sztabowców.
W oficjalnym referendalnym dokumencie zmieniono też pytanie dotyczące emerytur.
Pytanie zaprezentowane przez Beatę Szydło brzmiało: "Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?".
Teraz pytanie brzmi inaczej: "Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?".
Skąd ta zmiana? - Zabrakło symbolicznej liczby "67", która jednoznacznie kojarzy się z Tuskiem - nie ukrywa sztabowiec PiS.
Jeśli wniosek rządu zostanie przyjęty, Sejm skieruje go do Komisji Ustawodawczej, która ma przygotować projekt uchwały o zarządzeniu referendum.
Pierwsze czytanie projektu uchwały odbędzie się w czwartek 17 sierpnia. Sejm podejmuje uchwałę o przeprowadzeniu referendum bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.
Referendum ma być przeprowadzone 15 października razem z wyborami parlamentarnymi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zaskoczyć Trzecią Drogę
Jaki plan na referendum ma PO? Namawiać swoich wyborców, by nie brać w nim udziału. Bagatelizować jego znaczenie. I powtarzać, że jedyne referendum to wybory parlamentarne 15 października.
Jednym z elementów tego planu miało być widowiskowe przedstawienie list wyborczych Koalicji Obywatelskiej. Zatwierdziła je Rada Krajowa PO, na której pojawili się m.in. przyszli kandydaci tej formacji na posłów lub senatorów: Michał Kołodziejczak z AgroUnii, dziennikarz Bogusław Wołoszański, trener Apoloniusz Tajner czy prof. Adam Bodnar.
Z rekomendacji formacji Donalda Tuska - jak ujawniono w środę 15 sierpnia - będą kandydować także byli politycy związani z Lewicą, jak Andrzej Rozenek, Karolina Pawliczak, Hanna Gill-Piątek czy Gabriela Morawska-Stanecka.
Cel tych transferów? Nie tylko zaskoczenie PiS-u, ale także pokaz siły wobec mniejszych partii opozycyjnych. Temu właśnie służyło takie, a nie inne ułożenie list wyborczych Koalicji Obywatelskiej: jeszcze mniejsza przestrzeń dla Trzeciej Drogi, czyli formacji Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni.
- Szef nakreślił podział: wszyscy przeciwko PiS. Zbudował "wielki namiot", pod którym każdy, kto chce odsunąć PiS od władzy, znajdzie swoje miejsce. Gramy skrzydłami, są u nas ludzie od prawa do lewa. I to wielka wartość - mówi nam współpracownik Donalda Tuska.
Jak podkreśla, nie bez znaczenia jest fakt, że "Kołodziejczak z AgroUnią mogą przynieść Koalicji Obywatelskiej głosy zawiedzionych rolników" (niektórzy mówią o liczbach sięgających nawet 400-500 tys. głosów, choć to szacunki niepoparte dziś żadnymi badaniami). Na to właśnie liczy lider Platformy, który podjął spore ryzyko, wciągając Kołodziejczaka na listy. - Trzeba było tak zagrać, zgodnie z zasadą: żaden głos nie może się zmarnować - mówi polityk Platformy.
Listy przykryją referendum?
Nie sposób odmówić Platformie, że prezentacja kandydatów w wyborach rozpaliła polską scenę polityczną. Taki też był zamysł samego Tuska.
Jak słyszymy nieoficjalnie, Koalicja Obywatelska miała również takie założenie: przykryć sejmową debatę nad referendum forsowanym przez PiS i złożoną przez partię Kaczyńskiego uchwałę potępiającą "wszelką ingerencję w proces wyborczy w Polsce". - To się udało - stwierdził w rozmowie z WP jeden z czołowych polityków Platformy.
Donald Tusk wezwał podczas Rady Krajowej do bojkotowania referendum. - Uroczyście je unieważniam - stwierdził.
Jak dodał, "to referendum jest nieważne w najgłębszym i najszerszym tego słowa znaczeniu". Tusk dodał przy tym, że "PiS robi sobie kampanię za państwowe pieniądze" i jest to polityczne "łajdactwo".
- O tym będziemy mówić przez kolejne tygodnie. Nie będziemy grać tak, jak zagra Kaczyński. Musimy być krok przed nim i będziemy - mówi nam jeden z posłów PO.
Kaczyński czeka do końca. Ma dwa cele
Czy w związku z tym PiS przedstawi teraz swoich kandydatów, by odegrać się na Platformie? Nic z tych rzeczy. Jak ustaliliśmy, partia Jarosława Kaczyńskiego zaprezentuje swoje listy wyborcze w ostatniej chwili - tuż przed ich rejestracją.
Po pierwsze: sztab PiS chce skupiać się na promowaniu tematu referendum. - Ma nie być teraz spekulacji o żadnych nazwiskach na listach. Dymisja Adama Niedzielskiego z funkcji ministra zdrowia kończy na kilka tygodni jakiekolwiek spekulacje personalne - zarzeka się jeden z rozmówców zbliżonych do Nowogrodzkiej.
Po drugie: kierownictwo PiS, brakiem jakichkolwiek informacji o listach, chce trzymać potencjalnych kandydatów na parlamentarzystów w niepewności. - Wszyscy mają pracować na maksa i do końca. Nikt nie może być niczego pewien, każdy ma skupić się na harówce w terenie - powtarza nasz informator.
Dopiero kompleksowe podsumowanie sytuacji i analiza szans wyborczych zaowocuje wstępnymi projektami list PiS do Sejmu. - Na razie nikt nic nie wie - powtarzają nam od kilku tygodni prominentni politycy tej partii.
I tak właśnie jest. Pewni miejsc na listach nie mają być nawet członkowie rządu.
Zobacz także
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl