Europosłowie wrócą do gry? Poznaliśmy dwie koncepcje list PiS
Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, kierownictwo PiS rozważa dwie koncepcje ułożenia list wyborczych. Obie - jak słyszymy - biorą pod uwagę start w wyborach do Sejmu popularnych europosłów. Wszyscy są w gotowości, choć mogą stawiać warunki.
Możliwy powrót europosłów jest obliczony na jedno: zmaksymalizowanie wyborczego wyniku. Kierownictwo PiS chce wystawić przeciwko kandydatom opozycji najsilniejsze figury. - Decyzji ostatecznej nie ma, ale wariant ten jest wciąż poważnie brany pod uwagę. Chodzi raczej o pojedyncze nazwiska niż "szerszą ławę" - twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Niektórzy czołowi politycy PiS przyklaskują temu pomysłowi. - Bardzo bym chciał, by europosłowie kandydowali do Sejmu. To jest bitwa, wojna, więc wszystkie ręce na pokład - powiedział w czwartek 10 sierpnia w Polskim Radiu 24 senator PiS Stanisław Karczewski.
Poszukiwanie "lokomotyw"
Regionalne struktury PiS przedstawiają władzom partii propozycje kandydatów na wyborcze listy. Wkrótce będą one szczegółowo analizowane przez władze PiS.
Na końcu to Jarosław Kaczyński - co podkreślają wszyscy nasi rozmówcy - zdecyduje jednoosobowo, kto znajdzie się na konkretnej liście i które miejsce na niej zajmie. Chętnych do startu jest wielu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS podniesie kwotę wolną od podatku? Wiceminister zabrał głos
- Nikt przeciwko decyzjom prezesa nie będzie oponował. Jeśli ktoś z list wypadnie albo znajdzie się na dalszym miejscu, i z tego powodu będzie protestować, wypadnie z obozu na lata - przewiduje jeden z naszych rozmówców, bywalec centrali przy Nowogrodzkiej.
Wszyscy potencjalni kandydaci - którzy od miesięcy prowadzą "prekampanię" w poszczególnych regionach - nie wiedzą w istocie, czy znajdą się na listach, czy nie. Pewni swego mogą być jedynie najwierniejsi polityczni towarzysze prezesa, do których Jarosław Kaczyński ma bezwzględne zaufanie i których lojalność jest niepodważalna.
Jak wynika z informacji WP, tworzenie list wyborczych PiS dopiero się rozkręci. I będzie to jeden z najciekawszych przedwyborczych procesów.
Kształt list jest już kuluarowo omawiany przez sztabowców Zjednoczonej Prawicy i ludzi zajmujących się kampanią. Spekulacje o tym, kto i z jakiego miejsca wystartuje w wyborach, zajmuje też wszystkich obecnych i potencjalnych parlamentarzystów PiS. Zainteresowani kandydowaniem są również członkowie rządu, chcący zadebiutować przy Wiejskiej, a także ministrowie z Kancelarii Prezydenta.
Nie oni jednak będą "lokomotywami wyborczymi" obozu władzy.
Politycy postawią warunki? Jest kilka "ale"
Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, kierownictwo PiS rozważa dwie koncepcje ułożenia list wyborczych. Obie - jak słyszymy - biorą pod uwagę start popularnych europosłów.
Pierwsza koncepcja to koncepcja "all stars". Czyli wszystkie największe "gwiazdy" obozu Zjednoczonej Prawicy zostają "jedynkami" na listach wyborczych PiS do Sejmu. Są lokomotywami wyborczymi, które ciągną listę i umożliwiają większej liczbie kandydatów na dalszych miejscach starać się o mandaty poselskie.
Druga koncepcja to znane rozwiązanie z poprzednich kampanii: "duże" nazwiska zarówno na "jedynkach", jak i na dalszych miejscach na listach wyborczych, w ramach formuły "mieszanej". Wszystko dopasowane do potrzeb i specyfiki danego regionu.
Wedle naszych informacji wciąż nie jest rozstrzygnięta sprawa ewentualnego startu popularnych europarlamentarzystów PiS, którzy mieszczą się w obu koncepcjach (choć pasują bardziej do tej pierwszej). Z naszych rozmów wynika, że do kandydowania do Sejmu - przede wszystkim ze względów politycznych, a nie finansowych - nie pali się żaden z nich. I nikogo to w PiS szczególnie nie dziwi.
Jak jednak twierdzą niektórzy nasi rozmówcy zbliżeni do centrali PiS, kto otrzyma "propozycję", ten nie będzie mógł jej odrzucić. Słowem: kto odmówi Kaczyńskiemu startu do Sejmu - a stawka przecież jest olbrzymia - nie ma szans na jego protekcję na dalszych etapach politycznej kariery.
Jak słyszymy, niektórzy - po cichu - kalkulują tak: jeśli kierownictwo PiS złoży "propozycję nie do odrzucenia", to warunek może być jeden: najpierw start do Sejmu, a później powrót do Parlamentu Europejskiego (wybory do PE są wiosną 2024 roku).
Niektórzy europosłowie kalkulują jeszcze tak: ok, zgadzamy się na start do Sejmu, ale tylko z dużego, sprawdzonego okręgu, gdzie można być realnym liderem i przewodzić liście wyborczej. Sejm nie może bowiem być zsyłką. Ani karą.
Polityk PiS mówi tak: - W Brukseli też potrzebujemy silnych, kompetentnych ludzi. Nie możemy nagle wszystkich ściągać do Sejmu. Tu się będą wyłącznie marnować.
Dziś nikt o nazwiskach mówić nie chce. Jak pisaliśmy już na początku tego roku w Wirtualnej Polsce, temat ewentualnego startu europosłów PiS do Sejmu jest w tym środowisku dość drażliwy.
Ale w kuluarach przewija się kilka nazwisk. Mówi się m.in. o powrocie na wybory do Sejmu europosłów Zbigniewa Kuźmiuka, Dominika Tarczyńskiego czy Elżbiety Rafalskiej. Beata Szydło zaprzecza każdym spekulacjom na swój temat (ostatnio pisał o nich portal gazeta.pl), a inni popularni politycy - Joachim Brudziński czy Patryk Jaki - nie zabierają w tej sprawie głosu.
Niemniej wszyscy najpopularniejsi europosłowie są zaangażowani w kampanię PiS. Organizują spotkania z wyborcami, są zaangażowani w prace sztabu, a kampanią kieruje wspomniany Brudziński.
Ale czy to wiąże się z ich potencjalnym kandydowaniem? Niekoniecznie.
Kaczyński locutus, causa finita
Pytany o tę kwestię kilka miesięcy temu w rozmowie z RMF FM poseł PiS Marek Suski stwierdził, że decyzje o tym, czy europosłowie PiS wystartują w wyborach do parlamentu, podejmą odpowiednie gremia polityczne. - To są osoby popularne i wzmocniłby nasze listy. Z czego można wyciągnąć prosty wniosek, że chciałbym, żeby nasi koledzy i koleżanki byli razem z nami w tych wyborach na listach - dodał Suski.
Dziennik "Fakt" zapytał o ten pomysł europosła Ryszarda Czarneckiego. Czy on sam byłby gotów porzucić Brukselę i wzmocnić swoje ugrupowanie, startując w wyborach do polskiego parlamentu?
- Jeżeli prezes każe, to oczywiste. Trawestując powiedzenie ze starożytnego Rzymu: Jarosław Kaczyński locutus, causa finita (Kaczyński przemówił, sprawa zakończona - przyp. red.) - stwierdził europoseł. Jak podkreślił, "ja i każdy z nas w takiej sytuacji w oczywisty sposób podporządkuje się decyzji prezesa Kaczyńskiego".
Nastroje tonował jednak szef klubu parlamentarnego PiS. W jednym z wywiadów zasugerował, że nie ma potrzeby ściągać na alarm europosłów. - Oczywiście o tym rozstrzygnie prezes Jarosław Kaczyński w odpowiednim momencie. Wydaje mi się jednak, że nie będzie potrzeby zrywania ich kadencji w europarlamencie i że będą tam do końca - przyznał Ryszard Terlecki.
Europosłowie nie chcą przestać gromadzić majątku
Powrót do Polski oznaczałby dla europosłów sporą finansową stratę (choć nie jest to główny motyw niechęci do powrotu do Sejmu). W Parlamencie Europejskim każdy z nich zarabia co miesiąc ok. 9 tys. euro brutto (na rękę ok. 7 tys. euro), a więc po przeliczeniu ok. 32 tys. zł netto (według kursu euro z 15 lutego).
A to nie wszystko. Europosłowie otrzymują także dietę dzienną (ponad 300 euro) za każdy dzień pracy w Strasburgu bądź Brukseli, a także ponad 4,5 tys. euro miesięcznie na utrzymanie biura.
Do tego dochodzi emerytura: po ukończeniu 63. roku życia posłom Parlamentu Europejskiego 3,5 proc. wynagrodzenia za każdy pełny rok w PE. Czyli brutto ok. 1,5 tys. zł miesięcznie do emerytury za każdy rok. A na zakończenie kadencji jeszcze odprawa przejściowa - jedno wynagrodzenie za każdy rok spędzony w Brukseli.
Uposażenie posła w Polsce wynosi 12,8 tys. zł brutto. Do tego przysługuje także dieta parlamentarna, a więc pieniądze na pokrycie kosztów związanych z wydatkami poniesionymi w związku z wykonywaniem mandatu na terenie kraju (4 tys. zł brutto) oraz ryczałt na prowadzenie biura poselskiego - 17,2 tys. zł brutto.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl