PiS nie wyrzuci ziobrystów z klubu, ale nie chce się za nich tłumaczyć. "Nie będziemy płakać"

- Nikt za nimi nie będzie płakać - tak jeden z rozmówców z PiS odpowiada na pytanie o polityczną przyszłość Suwerennej Polski. Przedstawiciele formacji Jarosława Kaczyńskiego twierdzą, że afera z Funduszem Sprawiedliwości nie będzie wstrząsem dla PiS, ale może faktycznie zakończyć kariery kilku polityków z partii Zbigniewa Ziobry.

Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro w Sejmie
Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro w Sejmie
Źródło zdjęć: © EASTNEWS | STANISLAW KOWALCZUK
Michał Wróblewski

Mimo iż liderzy Suwerennej Polski przekonują w mediach (to przekaz wyłącznie do "twardych" wyborców), że Donald Tusk chce ich "zniszczyć", bo są "prawdziwą, suwerennościową prawicą", która sprzeciwia się "szkodzącej Polsce" polityce unijnej, bardziej z ich kłopotów może cieszyć się Mateusz Morawiecki i jego środowisko.

Faktem jest, że Suwerenna Polska obecnie - bez rządowego zaplecza, rozbudowanych struktur, przychylnych prokuratorów i sędziów, a przede wszystkim pozbawiona milionów z budżetu Funduszu Sprawiedliwości - nie stanowi większego zagrożenia dla Donalda Tuska. Ziobryści twierdzą jednak, że na pewno mogliby stanowić, gdyby wrócili do władzy - bo wtedy rozliczenia "ekipy Tuska" pójdą tak daleko, że "kamień na kamieniu nie zostanie".

Dlatego - ich zdaniem - "gangsterski reżim Tuska" przeprowadza "operację likwidacji Suwerennej Polski". Chodzi o rozliczenia związane z wydatkowaniem setek milionów złotych z Funduszu Sprawiedliwości w latach 2015-2023.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

PiS próbuje odciąć się od problemów ziobrystów

Jak pisaliśmy w WP, politycy PiS w odpowiedzi na zarzuty byłego dyrektora w departamencie Funduszu Sprawiedliwości Tomasza Mraza, który przedstawił swoje informacje na temat tego, jak Suwerenna Polska miała zarządzać Funduszem Sprawiedliwości, mają odpowiadać: "to zemsta Romana Giertycha", "nieudolna próba odwrócenia uwagi od drożyzny", "próba podzielenia Zjednoczonej Prawicy" i "nagonka na chorego Zbigniewa Ziobrę".

Tak brzmi gotowy przekaz, którzy powtarzali w środę i czwartek przedstawiciele formacji Jarosława Kaczyńskiego.

Niektórzy twierdzili wręcz, że Mraz był "człowiekiem z zewnątrz", który miał "wynosić informacje z ministerstwa" i "dostarczać je drugiej stronie". Kaczyński stwierdził w Sejmie wprost, że były urzędnik resortu jest... "agentem".

Dziś jednak politycy PiS są bardziej wstrzemięźliwi w obronie dawnych kolegów z koalicji. A wręcz w ogóle nie chcą na ten temat rozmawiać.

Jeszcze w czwartek były rzecznik rządu, bliski współpracownik Morawieckiego, Piotr Mueller, mówił: - Fundusz podlegał wyłącznie pod Ministerstwo Sprawiedliwości. Ani Kancelaria Premiera, ani żaden inny podmiot nie miał nad nim bezpośredniego nadzoru. Resorty w pewnych obszarach mają własny zakres kompetencji, podejmowania decyzji i odpowiedzialności.

Jak przyznał polityk, wszelkie wątpliwości "niech rozstrzygają sądy i prokuratura".

To nie była obrona ziobrystów za wszelką cenę. Przeciwnie. To było pokazanie, że wielu w PiS chce się od ziobrystów zdystansować. A najlepiej odciąć.

"Muszą się sami tłumaczyć"

Dla PiS najlepiej byłoby, gdyby mogło w przyszłości rządzić krajem bez ludzi Ziobry. Samodzielną większość - bez Suwerennej Polski - chciałby stworzyć kiedyś (jako ponowny szef rządu) Morawiecki. Dziś jednak to wizje abstrakcyjne, a kluczowe jest to, co tu i teraz.

A stan na teraz jest taki: nikt Suwerennej Polski z klubu PiS wyrzucać nie zamierza, a kiedy wpłyną do Sejmu wnioski o uchylenie immunitetów posłom tej partii (np. Marcinowi Romanowskiemu czy Michałowi Wosiowi), to posłowie PiS mają głosować przeciwko.

Jeśli immunitety zostaną mimo wszystko uchylone, PiS pozostawia wszystko prokuraturze i sądom. Nie będzie kłaść się Rejtanem za jednym czy drugim politykiem Suwerennej Polski.

Jeden z naszych rozmówców z PiS próbuje odwrócić uwagę od ziobrystów i uderza w rząd Tuska. Twierdzi, że dla nowej władzy "akcje" wymierzone w ludzi Ziobry mogą być przed wyborami "bardzo ryzykowne". - Pamiętamy, jak było przed samorządowymi. Weszli Ziobrze i jego ludziom do domów i to naprawdę źle wyglądało, PO przez to straciła. A my zyskaliśmy, bo wyborcy stanęli murem za nami - przekonuje.

Jak słyszymy w PiS, prezes miał na razie zapoznać się jedynie "ogólnie" z medialnymi doniesieniami na temat informacji od byłego dyrektora departamentu Funduszu Sprawiedliwości. Opublikowanych przez media taśm ponoć jeszcze nie słuchał.

Od polityków PiS (nielicznych, bo większość pytanych ignoruje sprawę) słyszymy, że politycy Suwerennej Polski "muszą się sami tłumaczyć" z Funduszu Sprawiedliwości. I że nie mogą ani tego "zrzucać na PiS", ani "się chować".

U ziobrystów nerwowość

Liderzy Suwerennej Polski zapowiadają w mediach, że będą pozywać m.in. Tomasza Mraza i Romana Giertycha. Nie da się jednak ukryć, że w szeregach tej małej formacji jest duża nerwowość.

- To dla nas trudna sytuacja, chcą nas "zabić" - powiedział nam jeden z ziobrystów w czwartek. Słowo "zabić" należy rzecz jasna wziąć w cudzysłów.

Zarzuty Mraza

Mraz na zespole ds. rozliczania PiS stwierdził, że większość konkursów, które były ogłaszane przez Fundusz Sprawiedliwości, przeprowadzano w nierzetelny sposób, zarówno przed objęciem przez niego funkcji dyrektora departamentu Funduszu Sprawiedliwości, jak i po jego odejściu.

- Dokumenty, co do zasady, były przygotowywane w taki sposób, aby nie można było na ich podstawie poznać prawdy o tym, jak to funkcjonowało - oznajmił. Podkreślił też, że Ziobro był "głównym decydentem" przy rozstrzygnięciach konkursowych.

Mraz wskazał, że "wiele inicjatyw, które miałyby na celu przeciwdziałanie przyczynom przestępczości, nie doszło do skutku ze względu na to, że było polecenie, iż to inna organizacja ma zwyciężyć".

- Tutaj państwo z NIK, podczas kontroli Funduszu Sprawiedliwości, wielokrotnie wskazywali na nieprawidłowości, ale nie byli oni w stanie odkryć tak naprawdę tego wszystkiego, co kryło się odrobinę niżej, odrobinę głębiej, co nie było pokazywane, bo dokumenty, co do zasady, były przygotowywane w taki sposób, aby nie można było na ich podstawie poznać prawdy o tym, jak to funkcjonowało - oznajmił.

- Minister Romanowski otrzymywał polecenia od ministra Ziobro, jakie podmioty mają zwyciężyć. To z nim ustalał listę tych podmiotów, informacje, kiedy konkursy mają być ogłoszone. Minister Ziobro sam prowadził rozmowy z podmiotami, które miały zwyciężyć w przyszłych konkursach. I potem na podstawie tego, co ustalił z jakimś przyszłym beneficjentem minister Ziobro, minister Romanowski przekazywał polecenie. Stworzenia konkursu, który pasowałby programem do tego konkretnego beneficjenta - mówił były urzędnik.

Stwierdził, że "wiele razy ministrowie Ziobro i Romanowski informowali podmioty przez siebie preferowane o tym, że konkurs zostanie ogłoszony, jakie będą jego warunki jeszcze przed ogłoszeniem tego konkursu". - Podmioty, na których zależało ministrowi Ziobrze i ministrowi Romanowskiemu otrzymywały pomoc w pisaniu, przygotowywaniu oferty - powiedział.

Nie będzie komisji śledczej

Co ze sprawą stanie się dalej? Jak słyszymy nieoficjalnie, nie będzie komisji śledczej. - Będą zarzuty, procesy i - mam nadzieję, wyroki - przyznaje jeden z polityków KO. To samo mówił w programie "Tłit" Wirtualnej Polski poseł Witold Zembaczyński, członek komisji śledczej ds. Pegasusa. Stwierdził, że Funduszem Sprawiedliwości od miesięcy zajmuje się prokuratura, a powołanie komisji śledczej nie jest w tej sytuacji potrzebne. - Państwo działa - zaznaczył nasz rozmówca.

Jak można usłyszeć nieoficjalnie, prokuratura wkrótce będzie chciała postawić zarzuty niektórym posłom Suwerennej Polski w śledztwie dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości. Śledczy od miesięcy zbierają dowody. Przesłuchali również samego Mraza.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autorów: michal.wroblewski@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (450)