Pieniądze państwowe, czyli solidarne, czyli suwerenne, czyli po prostu jak ukraść miliony [OPINIA]

Sposób wykorzystania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości przez Suwerenną Polskę może być największą aferą polityczno-kryminalną ostatniej dekady. Nie tyle pod względem finansowym, co skrajnie nieprzyzwoitej pazerności.

Od lewej: Jacek Dubois, Tomasz Mraz, Roman Giertych
Od lewej: Jacek Dubois, Tomasz Mraz, Roman Giertych
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Patryk Słowik

To, że z Funduszu Sprawiedliwości politycy Suwerennej (dawniej Solidarnej) Polski zrobili prywatę, wiedzieliśmy od dawna. Zakupy garnków i ekspresów do kawy dla zaprzyjaźnionych kół gospodyń wiejskich, kupno odblasków rozdawanych akurat w okręgach wyborczych polityków Suwerennej Polski, a także ładowanie walizkami pieniędzy w kampanie medialne - było to skrajnie nieprzyzwoite, gdy weźmiemy pod uwagę, że wydawano środki przeznaczone na pomoc ofiarom przestępstw i walkę z przestępczością.

Tyle że pomiędzy "skrajnie nieprzyzwoite" a "bezprawne i skutkujące wyrokiem skazującym" jest spora różnica. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że z pierwszej bazy zbliżyliśmy się do drugiej.

Słowa "koronnego"

Dziś w Sejmie, podczas prac zespołu ds. rozliczeń PiS kierowanego przez posła Koalicji Obywatelskiej Romana Giertycha, przemawiał Tomasz Mraz, były dyrektor Departamentu Funduszu Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Mraz "poszedł na współpracę" - i być może dlatego przemawia w Sejmie, a nie spędza czas w odosobnieniu, jak inna była urzędniczka resortu sprawiedliwości.

- Z tego, co się orientuję, większość konkursów, które były ogłaszane przez Fundusz Sprawiedliwości, były ogłaszane i przeprowadzane w nierzetelny sposób, zarówno przed moim objęciem funkcji dyrektora departamentu Funduszu Sprawiedliwości, jak i po moim odejściu - stwierdził były urzędnik.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dodał, że "wiele inicjatyw, które miałyby na celu przeciwdziałanie przyczynom przestępczości, nie doszło do skutku ze względu na to, że było polecenie, iż to inna organizacja ma zwyciężyć". Wreszcie - chyba przede wszystkim - zaznaczył, że to politycy Suwerennej Polski, ze Zbigniewem Ziobro na czele, decydowali o tym, kto ma wygrać rzekomo niezależne konkursy. A wygrywali - co wiemy z szeregu ustaleń medialnych - ludzie raczej bliżsi środowisku Suwerennej Polski niżeli dalsi. Niekiedy bardzo bliscy.

Ciężar dowodu

W marcu 2019 r. napisałem, że oczywiste dla każdego uczciwie patrzącego na rzeczywistość jest to, że Fundusz Sprawiedliwości - w założeniu środki na pomoc ofiarom przestępstw i przeciwdziałanie przestępczości - stał się funduszem reklamowym pana Ziobry oraz źródłem utrzymania dla jego znajomych i znajomych jego znajomych. Dziś, po poznaniu danych beneficjentów funduszu, które zostały kilka tygodni temu opublikowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości, mamy tego stuprocentową pewność.

Napisałem w 2019 r. jednak także coś, czego dziś nie jestem już tak pewien jak wówczas. Stwierdziłem wtedy bowiem, że "jest to przekręt robiony w mocy prawa - w takim znaczeniu, że prawo dostosowano do merkantylnych potrzeb". Ziobryści tak skonstruowali przepisy, że w zasadzie mogli robić z pieniędzmi z funduszu niemal wszystko. Każdy wydatek dało się "podciągnąć" pod cel funkcjonowania funduszu.

Jeśli jednak prawdą jest to, co powiedział dzisiaj były dyrektor departamentu, oraz zachowały się na to dowody - szczegóły dotyczące tego, czy można było wydawać pieniądze na garnki, ekspresy do kawy lub kampanie reklamowe, stracą na znaczeniu. Ustawianie konkursów, w których przekazywane są publiczne środki, może być bowiem uznane za przestępstwo niezależnie od tego, czy dano pieniądze podmiotowi spełniającemu wymogi formalne, czy też niespełniającemu.

Oczywiście od zeznań byłego urzędnika do skazania polityków droga jeszcze daleka. Ale czy aż tak daleka, jak mogło się to wydawać kilka miesięcy temu? No, nie zakładałbym się, najdelikatniej mówiąc.

Jeśli tylko zachowały się dowody stawianych przez byłego dyrektora twierdzeń, to w sumie pytanie "czy" powinno być zbędne, a w grze pozostać jedynie "kto", "kiedy" i "na ile".

Istota rozliczeń

Nad sprawą Funduszu Sprawiedliwości pracuje specjalnie powołany do tego celu zespół śledczych.

I tu warto powtórzyć pytanie, które pojawiły się chwilę po zatrzymaniu, a następnie tymczasowym aresztowaniu kilku osób, w tym byłej urzędniczki w resorcie sprawiedliwości i jednego z beneficjentów funduszu.

Mianowicie: czy prokuratorzy będą w stanie wykazać, że odpowiedzialność za przekręt ponoszą minister oraz jego zastępcy, a nie ktoś na poziomie naczelnika wydziału bądź w najlepszym razie dyrektora departamentu, kto - nomen omen - jedynie karnie wykonywał polecenia, po których nie pozostały żadne ślady?

Innymi słowy, czy nie skończy się tak, jak to zazwyczaj się kończy, gdy "ręka" zostaje złapana, ale "mózg" pozostaje nieuchwytny. Nie może być przecież tak, że jest przekręt, który wszyscy widzimy, są złapane płotki, a sumy dalej się tuczą.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Opinie
solidarna polskaaferazbigniew ziobro
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1826)