Pierwsze tygodnie rządów premiera Tuska: rozgrywanie rywali i odsuwanie problemów [OPINIA]

Pierwsze tygodnie po powrocie do władzy Donalda Tuska pokazują jak w soczewce, że w wymiarze politycznej taktyki i zręczności w rozgrywaniu, nawet mocno okopanych rywali lider Platformy nie ma dziś sobie równych - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Sławomir Sowiński.

Premier Donald Tusk
Premier Donald Tusk
Źródło zdjęć: © PAP
Sławomir Sowiński

04.02.2024 | aktual.: 05.02.2024 07:31

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Trudno jednak w pierwszych krokach jego kolejnego już gabinetu dostrzec szczególną ochotę do zmierzenia się z wyzwaniami zasadniczymi dla Polski i koalicji rządzącej.

Sztukmistrz z Sopotu

Pisanie o politycznej zręczności premiera Tuska zakrawa właściwie na banał. Łatwo bowiem dostrzec sprawność, z jaką potrafi on neutralizować – także w PO – potencjalnych konkurentów, finezja, z którą prowokował i prowokuje polityków PiS do zachowań irracjonalnych, jego doskonały społeczny słuch wychwytujący zawczasu zmianę politycznego klimatu czy zwinność w wychodzeniu z różnych politycznych wiraży. Do tego dochodzi jeszcze erudycja i szczególny niepodrabialny styl premiera, który czaruje wyborców, rozmówców i dziennikarzy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Z tego też zapewne powodu bardzo trudne polityczne boisko, na które w grudniu wyszedł Donald Tusk ze swą drużyną, już po kilku tygodniach przypomina krajobraz po bitwie. Polityczne pogubienie PiS-u, zepchnięcie Pałacu Prezydenckiego do defensywy, wymowne milczenie polityków Trzeciej Drogi, żyrujących ostry styl gry, jaki narzucił nowy premier czy zdumienie ogrywanej Lewicy to tylko niektóre rysy tego obrazu skuteczności premiera Tuska.

Do tego dochodzi coraz sprawniejsze malowanie dość ponurego obrazu państwa wykorzystywanego po roku 2015 przez Zjednoczoną Prawicę, rytuał wtorkowych wystąpień premiera definiujących bieżącą agendę czy przeforsowanie budżetu z zapowiadanymi w wyborach podwyżkami dla sfery budżetowej.

Odsuwane problemy

Pomimo jednak tych taktycznych sukcesów, pomimo uśmiechu premiera "dowożącego" rodzicom koniec prac domowych czy pomimo kwaśnych min jego rywali trudno na razie dostrzec w działaniach nowego rządu kroki bardziej strategiczne, wychodzące naprzeciw wyzwań zasadniczych.

Jakimś wyjątkiem jest tu być może porządkowanie relacji z Ukrainą i Brukselą. Generalnie jednak nie bardzo wiadomo ciągle, czy i jak rządząca koalicja zamierza wyprowadzać Polskę z pogłębiającego się chaosu ustrojowego, jak rozwiązany zostanie kryzys na rynku mieszkań, który przyczynia się do zapaści demograficznej, co z urealnieniem cen energii i – szerzej – co z całym ładem energetycznym Polski, jaki będzie los wielkich strategicznych inwestycji z czasów PiS z CPK na czele, co dalej z kulejącą służbą zdrowia, a co z publicznymi mediami.

Odsuwanie w czasie na ogół kosztownych politycznie decyzji w tych sprawach można oczywiście tłumaczyć politycznym kalendarzem i rozpoczynaniem się dwóch kolejnych wyborczych kampanii. Źródło problemu zdaje się jednak tkwić gdzie indziej.

Wybierając dość konfrontacyjny model koabitacji z Pałacem Prezydenckim i licząc na jego błędy czy polityczne zmarginalizowanie, premier Tusk i jego gabinet nie bardzo tym samym mogą – i nie bardzo chyba jak na razie chcą – inicjować poważne projekty naprawy państwa, w finale których znaleźć się musi przecież akceptacja ze strony prezydenta Andrzeja Dudy. Traktując Pałac Prezydencki dość protekcjonalnie czy momentami nonszalancko i punktując wszystkie jego realne i wyobrażone błędy, trudno przecież jednocześnie zapraszać go do poważnej współpracy.

Póki co pozostają zatem polityczne igrzyska, polityka na granicy prawa, ćwiczona już przez PiS po roku 2015, odsuwanie reform na później i skrywanie przejawów współpracy rządu z Pałacem Prezydenckim, które na szczęście tu i tam, zwłaszcza w obszarze bezpieczeństwa, mają miejsce.

Rok, którego absolutnie nie mamy

Powie ktoś, że do wyborów prezydenckich, które teoretycznie sytuację tę mogą jakoś zmienić, zostało tylko kilkanaście miesięcy, które w tym zawieszeniu i zamieszaniu jakoś przecież przetrwamy. Rzecz jednak w tym, że na stratę tego roku Polska absolutnie pozwolić sobie nie może.

Odnotujmy. GUS zaraportował właśnie największe po II wojnie światowej załamanie polskiej demografii. W roku 2023 urodziły się w Polsce zaledwie 272 tysiące dzieci, czyli aż o 33 tysiące mniej niż rok wcześniej. Z kolei wzrost PKB – w cieniu kampanii parlamentarnej – spadł w roku ubiegłym do zaledwie 0,2 procent. W obliczu zaś agresji Putina: państwa bałtyckie zdecydowały się budować sieć 600 bunkrów na granicy z Rosją, Skandynawia rozwija powszechne przeszkolenie wojskowe, a w Niemczech poważnie się o tym dyskutuje.

Rok 2024 to zatem dla Polski nie czas na wojnę wewnętrzną, ale ostatni być może moment na wielki wspólny projekt na rzecz bezpieczeństwa, demografii i skoku cywilizacyjnego. Projekt, którego nie udźwignie państwo podzielone czy wyczekujące kolejnych wyborów.

Coraz lepiej rozumieją to wyborcy. Za sprawą sondaży być może zrozumieją to także – zwłaszcza rządzący – politycy.

Dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński*

*Prof. Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, specjalizuje się w badaniach nad polityką i religią oraz współczesnymi procesami politycznymi. Autor książki "Boskie, cesarskie, publiczne. Debata o legitymizacji Kościoła katolickiego w Polsce w sferze publicznej w latach 1989-2010".

Źródło artykułu:WP Opinie
donald tuskrządkoalicja
Wybrane dla Ciebie