Paweł Lisicki: Saryusz-Wolski, czyli morderczy cios PiS
Choć z każdym dniem rośnie fala krytyki tak samego Saryusza-Wolskiego, jak i rządu, w dalszym ciągu twierdzę, że to posunięcie było "morderczym ciosem". Tak, był to cios morderczo skuteczny, polityczne zagranie godne Talleyranda, coś całkiem innego, niż to do czego wcześniej przyzwyczaił Polaków PiS. Nie tromtadracja, nie krzykliwy hurraoptymizm, ale na zimno skalkulowane posunięcie, które najprawdopodobniej przyniesie oczekiwane przez rządzących skutki.
07.03.2017 | aktual.: 07.03.2017 18:21
Ci, którzy od miesięcy powtarzają bez ustanku, że wszystkie posunięcia PiS-u co się tyczy polityki zagranicznej są pasmem klęsk, błędów i porażek, od kilku dni muszą doświadczać poważnego załamania. Od kilku dni, czyli od czasu, kiedy to najpierw „Financial Times” ujawnił, że możliwym kandydatem polskiego rządu na szefa Rady Europejskiej będzie Jacek Saryusz-Wolski, a następnie w zeszły piątek informacja ta okazał się prawdziwa.
Nic tak dobrze nie pokazuje słuszności danego posunięcia politycznego jak wściekłość tych, którzy są mu przeciwni. Trudno się zatem dziwić kubłom pomyj z jednej, a strumieniom szyderstw i kpin z drugiej strony, które mają zdezawuować, ośmieszyć i pogrążyć kandydaturę Saryusza-Wolskiego. I tak, według Radosława Sikorskiego, byłego szefa polskiej dyplomacji, Saryusz-Wolski „prędzej wygra Eurowizję niż zostanie wybrany na szefa Rady Europejskiej”. Jego zgłoszenie przez rząd to zachowanie godne bachora, „który wrzeszczy w kącie”, a ostatnie działania PiS-u to gwóźdź do trumny polskiej pozycji w Europie – uważa Sikorski. Nie mniej wyraziści są inni przeciwnicy tej kandydatury. „Wyciągnięty z pisowskiego kapelusza Saryusz-Wolski trafi na śmietnik historii” – grzmi Adam Szostkiewicz z „Polityki” i wieści, że „zagranie z Saryuszem-Wolskim, rozbijackim polskim kontrkandydatem Tuska, pogłębi w Unii negatywny wizerunek Polski pod rządami Jarosława Kaczyńskiego”.
Zastanawiam się tylko, jak można pogłębić coś, co według tych publicystów już dawno osiągnęło dno i poziom zera absolutnego. Cóż, jak zawsze w przypadku kiedy słowo służy emocjom, ofiarą staje się logika. Jak zwykle w sztuce opluwania i nienawiści wszystkich przebija jednak niezawodny Stefan Niesiołowski, który stwierdza, że „Saryusz-Wolski to gnida”, a „Kaczyński to mściwy tytan z Żoliborza”. Z dnia na dzień Saryusz-Wolski przestał być tym, za kogo do tej pory uchodził – kompetentnym, znającym się na rzeczy, niezależnym i racjonalnym politykiem europejskim, a stał się zdrajcą i instrumentem w rękach diabolicznego Kaczyńskiego. Tak na wszelki wypadek warto zatem przypomnieć tym wszystkim, którzy z taką łatwością rzucają w niego błotem, że w 1991 roku był on pierwszym pełnomocnikiem ds. integracji europejskiej i zajmował się tym przez kolejnych pięć lat, że był sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej, mianowanym przez premiera Jerzego Buzka, że wreszcie od 2007 roku był szefem komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego a także wiceszefem Europejskiej Partii Ludowej, największej frakcji politycznej w PE. Czy to naprawdę nie ma znaczenia? Mam wrażenie, że jeśli chodzi o sprawy europejskie, znajomość realiów politycznych, ukrytych mechanizmów działania Unii, żaden inny Polak nie ma porównywalnego z Saryuszem-Wolskim doświadczenia.
Właśnie dlatego to, że zgodził się wystąpić w roli kandydata, jest już gigantycznym sukcesem PiS. Jak ma się bowiem ten fakt do opowieści przeciwników rządu, zgodnie z którymi Polska pod rządami Kaczyńskiego chce opuścić Unię, szerzy się w niej eurosceptycyzm, populizm, ksenofobia i wrogość do obcych? Jak to możliwe, że ów rzekomo zaściankowy, nacjonalistyczny i nieudolny PiS wysuwa na kandydata najbardziej obznajomionego w sprawach europejskiej polityka opozycyjnej wobec rządu partii? I jak mają się te opowieści antyrządowych propagandystów, malujących Polskę w barwach apokaliptycznych, do tego, że jeden z najbardziej prominentnych polityków PO w Parlamencie Europejskim oskarżył swoją własną partię (już byłą) o donoszenia na Polskę? Uderzenie PiS-u nie miałoby takiego znaczenia i nie byłoby tak dotkliwe, gdyby rząd wysunął jako kandydata swojego własnego polityka – właśnie to, że został nim Saryusz-Wolski nagle odebrało atakom na polską demokrację wiarygodność. To jak przekłucie napompowanego do granic możliwości balona, z którego nagle uszło powietrze.
I wszystko to jest słuszne nawet w przypadku, gdyby co bardziej prawdopodobne Donald Tusk pozostał szefem Rady Europejskiej na drugą kadencję. Wysuwając kandydaturę Saryusz-Wolskiego, polski rząd nie tylko jednak zakwestionował czarny obraz polskiej demokracji, nie tylko też zręcznie wybrnął z niewygodnej sytuacji, w której musiałby zawetować wybór Tuska, ale też, dokładnie inaczej niż chcą tego liczni komentatorzy pokazał siłę. Nawet jeśli sama decyzja o braku poparcia dla Tuska w części mogła być podyktowana osobistymi animozjami Jarosława Kaczyńskiego, to nie ma wątpliwości, że Tusk nie zrobił nic, żeby próbować niechętne wobec siebie stanowisko rządu zmienić. Przypomnę, że jeszcze przed rokiem o jego kandydaturze pozytywnie pisał Ryszard Czarnecki, również wypowiedzi prezesa PiS długo nie były jednoznaczne. Jednak Tusk, czy to ufając w swoją pozycję, czy to wierząc w słabość poparcia dla rządu w Polsce, zdecydował się na starcie. Miast tonować nastroje i przeciwdziałać fali krytyki Polski, raczej przyczyniał się do budowania osobliwego obrazu kraju niemal autorytarnego – rzeczywiście, jego przemowa 16 grudnia 2016 roku we Wrocławiu jest tego dobrym przykładem. Jak szanujący się rząd pozwoli na to, żeby jego kandydat prowadził przeciw niemu wrogą akcję polityczną? Polityka to domena konieczności i siły, gdzie nadstawianie drugiego policzka jest dowodem słabości. Polski rząd nie miał innego wyboru, jak odrzucić poparcie Tuska, to, że zrobił to wysuwając Saryusza-Wolskiego tylko buduje jego pozycję.
Jest jeszcze jeden ważny element tej układanki. Wysunięcie Saryusza-Wolskiego przez Polskę pokazuje, w jak dziwny, tajemniczy i niejasny sposób wybiera się przewodniczącego Rady Europejskiej. Szczerze mówiąc bardziej przypomina to tajne głosowanie rodzin mafijnych, niż efekt jakkolwiek bądź rozumianego procesu demokratycznego. Nie ma żadnej kampanii wyborczej, żadnego programu, żadnych postulatów; wszystko odbywa się w kuluarach, za zasłonami, w cieniu i ciemności. Ktoś kogoś zgłasza, ktoś przeciw temu oponuje lub nie – kandydaci nigdy nie występują przeciw sobie, a o wielu z nich, o tym, że ktoś był kandydatem, opinia publiczna nigdy się nie dowie! Zgłaszając otwarcie Saryusza-Wolskiego, polski rząd na pewno może zyskać sympatię tej części europejskiej opinii publicznej w różnych krajach, która ma już serdecznie dosyć braku przejrzystości i rządów samozwańczych, niedemokratycznych biurokratów. Tak, z każdego punktu widzenia, był to morderczy cios.
Paweł Lisicki dla WP Opinie