"Oddałam córkę w ręce diabła". Wstrząsająca relacja matki podopiecznej ośrodka w Jordanowie

- Fakty, zdjęcia, nagrania mówią same za siebie. Wydaje mi się, że choćby chciały (siostry prezentki - red.), to nie oczyszczą się z zarzutów - mówiła w programie "Newsroom" Wirtualnej Polski Marta Lisak, matka poszkodowanej podopiecznej DPS-u w Jordanowie.

- U sióstr zakonnych Nastka miała być bliżej Boga. A oddałam ją do piekła - mówi Marta
- U sióstr zakonnych Nastka miała być bliżej Boga. A oddałam ją do piekła - mówi Marta
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska | Maciej Stanik
Patrycjusz Wyżga

14.06.2022 | aktual.: 14.06.2022 11:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Gościem programu "Newsroom" Wirtualnej Polski była Marta Lisak, matka poszkodowanej podopiecznej DPS-u w Jordanowie. To ośrodek, w którym miało dochodzić do systemowej przemocy. Doświadczyły jej dzieci oraz niesamodzielni intelektualnie dorośli. Jak ustalili dziennikarze WP, na porządku dziennym było m.in. wiązanie do łóżek, zamykanie w klatce czy bicie mopem.

Marta Lisak przyznała, że powrót do przeszłości i tego, co przeżyła jej córka, był trudny. - Myślę, że warto takie sprawy nagłaśniać. Być może uda się jeszcze kogoś uratować z tego DPS-u - mówiła.

"Nasze dzieci nie kłamią"

Pytana o reakcje, jakie wywołał reportaż dziennikarzy Wirtualnej Polski, Marta Lisak przyznała, że zależało jej na maksymalnym nagłośnieniu sprawy i na kontrolach w ośrodku. - Mam nadzieję, że wszystko potoczy się w dobrym kierunku, że osoby odpowiedzialne za tą katastrofę dzieci zostaną ukarane. I że to już nigdy w życiu się nie powtórzy w żadnej placówce - podkreśliła.

Mama Anastazji odniosła się też do słów przełożonej sióstr prezentek, która stwierdziła, że zgromadzenie padło ofiarą zemsty ze strony byłej pracownicy ośrodka. - Fakty, zdjęcia, nagrania mówią same za siebie. Wydaje mi się, że choćby chciały, to nie oczyszczą się z zarzutów. To jest słowo przeciwko słowu - przyznała.

Już wcześniej Marta Lisak złożyła zawiadomienie do odpowiednich służb. Uruchomiło to kontrole, które jednak niczego nie wykazały. - Wtedy byłam sama przeciwko DPS-owi. Dzisiaj jest nas więcej: są pracownicy, którzy odeszli z pracy, są też inni rodzice. Sprawiedliwości stało się zadość - zaznaczyła.

Kobiecie udało się zabrać córkę z ośrodka, co przyniosło korzyści dla jej zdrowia. - Po rocznym pobycie w domu trafiła do fantastycznej placówki, która zapewnia jej należytą opiekę. Jest tam bardzo kochana i wspierana. Ma przeróżne terapie, zajęcia manualne. Jej zachowanie znacznie się poprawiło. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze do powrotu do zdrowia - opowiadała.

Nie zmienia to faktu, że w życiu matki obecna będzie już zawsze nutka niepewności. - Teraz jestem bardziej wyczulona. Naprawdę czuwam mocno nad tym, co się dzieje z moim dzieckiem. Słucham dokładnie, rozmawiam i mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy - zaznaczyła.

W odpowiedzi na pytanie o to, na co powinni zwrócić uwagę rodzice, których dzieci znajdują się w podobnych ośrodkach, Marta Lisak za kluczowe uznała słuchanie. - To, że nasze dzieci są obciążone przeróżnymi chorobami, nie świadczy, że one kłamią lub zmyślają. Jesteśmy najlepszymi psychologami dla naszych dzieci - podkreśliła. - Każdy niepokojący sygnał weźmy sobie na serio i do serca. Kontrolujmy, sprawdzajmy, utrzymujmy kontakt z naszymi dziećmi - apelowała.

Kobieta wspomniała też rozmowę, do której doszło pod zabraniu córki z Jordanowa. - Zadzwoniła do mnie siostra dyrektor, jak gdyby nic. Była bardzo miła, uśmiechnięta. Pytała, jak sobie córka radzi, jak my sobie radzimy - relacjonowała w odpowiedzi na pytanie o to, czy siostry prezentki próbowały odpowiedzieć na zarzucane im nieprawidłowości.

"Oddałam córkę w ręce diabła"

Marta Lisak opowiedziała również o trudnościach, z którymi zmagają się rodzice zmuszeni powierzyć swoje dziecko podobnym placówkom. - To, że nasze dzieci są w DPS, nie znaczy, że pozbyliśmy się problemu i tych dzieci nie kochamy i nie chcemy. Jest odwrotnie: bardzo je kochamy i to jest nasze głośne wołanie o pomoc. Żeby ktoś nam podał rękę i pomógł - podkreśliła.

Kobieta liczyła, że jej córka najlepszą pomoc otrzyma w ośrodku prowadzonym przez zakonnice. - Kiedy dowiedziałam się o tym, byłam bardzo spokojna. Wydawało mi się, że oddaję swoje dziecko w ręce Boga, że kto inny zapewni jej takie ciepło, miłość i dobroć jak nie siostry zakonne. Niestety okazało się inaczej. Oddałam córkę w ręce diabła - przyznała dodając, że "w takich momentach człowiek naprawdę traci wiarę w Boga".

Na koniec Marta Lisak wyraziła rozczarowanie brakiem reakcji ze strony rzecznika praw dziecka. - To powinna być podstawa, od którego powinno się wszystko zacząć - powiedziała. - Każda tego typu placówka powinna mieć zaostrzone kontrole. Mam nadzieję, że po tej tragedii, która wydarzyła się w Jordanowie, te kontrole zostaną zwiększone. A my wszyscy będziemy bardziej wyczuleni na tego typu placówki i ich funkcjonowanie - mówiła.

Czytaj też:

Komentarze (690)