Na bruk po toksycznym pożarze. Wszyscy pracownicy dostali wypowiedzenia
Załoga fabryki mebli położonej obok hali, w której spłonęły toksyczne chemikalia, w obawie o życie i zdrowie odmówiła pracy. A pracodawca po kilku dniach wręczył wszystkim wypowiedzenia - wynika z informacji Wirtualnej Polski. Prezes firmy mówi wprost: za chwilę po prostu zbankrutuję. Pomocy nie ma.
Feralnej soboty 22 lipca pan Leszek do godziny 12 był w pracy. Wrócił do domu, a około 16 wybuchł pożar w hali położonej zaledwie 30 metrów od jego zakładu. Paliły się składowane tu od wielu lat toksyczne chemikalia. Tuż obok palących się śmieci siedzibę ma niewielka firma - Meblomart.
Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, jej pracownicy właśnie tracą pracę. W zakładzie nie da się pracować, firma nie jest w stanie realizować kontraktów i lada chwila po prostu upadnie.
Już w sobotę - 22 lipca - kierownictwo Meblomartu (firmy, w której pracuje pan Leszek) wysłało pracownikom informację, aby nie przychodzili w poniedziałek do pracy. Nikt wtedy nie spodziewał się, że pracy nie będzie o wiele dłużej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tykające bomby ekologiczne na Mazowszu
Walka z ogniem trwała przez 28 godzin. Pracownicy w firmie pojawili się po pięciu dniach - czyli 27 lipca. Gdy zobaczyli, jak wygląda sytuacja na miejscu, podjęli decyzję o odmowie pracy. Powołali się na jeden z przepisów kodeksu pracy - mówiący o prawie powstrzymania się od wykonywania niebezpiecznej pracy.
Przez kilka dni w fabryce pojawiał się samochód Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, który wykonywał pomiary czystości powietrza na terenie fabryki. Wyniki badań z 28, 29 i 30 lipca pokazały wyraźnie przekroczenia obecności takich związków jak etylobenzen, ksylen i toluen.
"Tendencja jest spadkowa, ale do pracy na 8 godzin dziennie wrócić nie możemy" - przekonuje prezes Meblomartu Mateusz Szypski w oświadczeniu wysłanym do Wirtualnej Polski. I rozkłada ręce. To on właśnie wręczył pracownikom 3-miesięczne wypowiedzenia. Na tym, które dostał pan Leszek, można przeczytać krótkie uzasadnienie:
"W związku z wysokim prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, długotrwałego skażenia powietrza i gruntu chemikaliami zagrażającymi życiu w miejscu wykonywania pracy, a tym samym nadchodzącym upadkiem spółki z powodu braku możliwości dalszego prowadzenia działalności" - czytamy w oświadczeniu dla WP.
Fabryka Meblomart wykonywała meble biurowe na zamówienia z Polski i Niemiec. To mały zakład, zatrudniający około 10 osób. Dla wszystkich wypowiedzenia to jednak ogromny problem, bo pracę chwalili. - Niektórzy pracowali tu od 30 lat. Cała załoga jest zła, bo tracimy dobrą pracę - przekonuje pan Leszek.
Jak wynika z analizy Wirtualnej Polski, firma w ubiegłych latach zarabiała. Ze sprawozdań przekazanych do KRS wynika, że w 2021 i 2022 roku miała na koncie zysk.
Problem z pracą w fabryce potwierdził się już we wtorek 1 sierpnia. Pracownicy - mimo otrzymania wypowiedzeń - pojawili się na miejscu. Jak tłumaczy jeden z nich, było dużo zaległych zamówień, więc chcieli podgonić pracę. Wierzyli, że to wcale nie jest koniec.
- Byliśmy w zakładzie przez dwie godziny, ale nie dało się wysiedzieć. Jest taki smród z tych chemikaliów, że nie można tam pracować. Mieliśmy założone maski. Jeden z kolegów zwymiotował, ja miałem zawroty głowy - relacjonuje WP jeden z pracowników.
Prezes firmy próbuje przenieść produkcję w inne miejsce - do zaprzyjaźnionego zakładu.
"Chcemy, aby nasi klienci otrzymywali meble, a nasi pracownicy mogli kontynuować pracę u nas lub u nowego pracodawcy, zachowując ciągłość dochodów tak ważnych do życia" - deklaruje Szypski.
"Ale być może produkcja na ulicy Przylep-Zakładowa 4 nie będzie możliwa przez kolejne tygodnie, a może miesiące, a tego spółka Meblomart nie wytrzyma" - jeszcze raz wyjaśnia powody wręczenia wypowiedzeń pracownikom.
Sanepid ostrzega
W poniedziałek wojewódzki sanepid wydał ostrzeżenie skierowane do właścicieli przydomowych ogródków w Zielonej Górze, którzy hodują w nich warzywa i owoce. Wojewódzka inspektor sanitarna Dorota Konaszczuk "nie zaleca ich spożywania".
We wtorek w Zielonej Górze zewnętrzna firma na zlecenie samorządu województwa rozpoczęła też pobieranie próbek wody do badań. Badania prowadzi też sanepid. W czwartek pracownicy stacji pobrali kilkadziesiąt próbek z terenu Przylepu oraz Łężycy.
- Każdy mówi o pomidorach, a tu ludzie tracą pracę - zżyma się pan Leszek.
Mimo trudnej sytuacji, pracownicy rozumieją pracodawcę.
- Jedziemy na tym samym wózku. Z powodu przestoju za trzy tygodnie skończą się środki w firmie, właściciel będzie musiał oddać pieniądze klientom za niewykonane meble i leżymy - dodaje pan Leszek. Wierzy, że jego zdaniem prezesowi chodzi o bezpieczeństwo pracowników. - Powiedział nam, że woli splajtować niż mieć kogoś na sumieniu - opowiada.
"Powodem wypowiedzenia umowy jest groźba niewypłacalności spółki" - oświadcza prezes Meblomartu Mateusz Szypski.
"Nasza firma dostarcza meble do klientów z terminami do 8 dni roboczych w przypadku mebli z magazynu oraz z terminami do 20 dni roboczych w przypadku mebli na zamówienie, czyli produkowanych od zera" - wyjaśnia.
Wojewoda "nie dysponuje informacjami" o pomocy
Spytaliśmy, czy Lubuski Urząd Wojewódzki pomaga w tej chwili przedsiębiorcom działającym w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca pożaru. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy w planach jest w ogóle uruchomienie takiego wsparcia.
Dyrektor Biura Wojewody Lubuskiego Karol Zieleński odpowiedział na pytania Wirtualnej Polski, że ani "strona pracownicza, ani przedsiębiorca" (...) nie zgłaszali się do wojewody lubuskiego "z informacjami ani wnioskami" w tej sprawie.
- Odnośnie do ewentualnego wsparcia finansowego przedsiębiorcy, to Urząd Wojewódzki nie dysponuje informacjami w tym zakresie - dodał Zieleński.
Prezydent Zielonej Góry w rozmowie z WP przyznaje, że doszły do niego głosy niepokoju od przedsiębiorców z Przylepu. - Jeden z nich na spotkaniu w urzędzie rzeczywiście stwierdził, że zbankrutuje - mówi Janusz Kubicki.
Tłumaczy się, że jego zadaniem w tej sytuacji jest zajęcie się tym, co pozostało po pożarze. - Wybieramy firmę, która nam to zutylizuje. Zwróciłem się już o pomoc finansową do rządu i samorządu województwa. W ciągu dwóch tygodni chcielibyśmy, aby prace się rozpoczęły - zapowiada Kubicki.
A kiedy się skończą i kiedy w Przylepie wreszcie będzie bezpiecznie? - Przed pożarem zakładaliśmy, że prace potrwają około dwóch lat. Teraz mamy nadzieję, że uda się szybciej, ale jest wiele niewiadomych, które ode mnie nie zależą - dodaje. Tyle czasu firma meblarska jednak nie ma.
Inspekcja pracy tylko poradzi
W odpowiedzi na pytania WP Barbara Babicz z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Zielonej Górze poinformowała, że inspekcja "nie kontroluje czynników związanych z oddziaływaniem środowiska zewnętrznego (np. pożar poza terenem zakładu, zadymienie, zapylenie, skażenie substancjami)".
- Aktualnie, w związku z sytuacją po pożarze, podjęliśmy działania prewencyjne w zakresie poradnictwa prawnego dla pracodawców i pracowników wykonujących pracę w okolicy, w której wystąpił pożar - informuje Babicz.
Również przedstawiciele sanepidu przekazali nam, że problemy pracowników firm znajdujących się przy pogorzelisku leżą poza kompetencjami tej instytucji. I z tego kierunku pomocy nie będzie.
"Przekroczenia norm" nie odnotowano
W czwartek po południu Urząd Miasta przekazał wyniki badań jakości powietrza wykonanych w okolicy pogorzeliska przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska.
Badania sprawdzały obecność benzenu, etylobenzenu, mp-ksylenu, o-ksylenu oraz toluenu - wszystkie są szkodliwe.
"W pełnodobowym badaniu wykonanym przez mobilny pojazd pomiarowy 30-31 lipca przy pogorzelisku wystąpiły niskie stężenia mierzonych substancji. Podobnie było 31 lipca oraz 1 sierpnia, kiedy pomiary rozpoczęły się przy spalonej hali, a później zostały przeniesione w pobliże siedziby firmy Masterchem" - informuje urząd. "Przekroczenia norm godzinowych" nie odnotowano również w dniach 1-2 sierpnia.
- Podczas pracy oprócz uciążliwego smrodu, w ustach czułem metaliczny posmak - kwituje takie wyniki pracownik Meblomartu. - Wyniki badań powietrza są niby dobre. Nikt nam nie gwarantuje, że tam jest bezpiecznie - odpowiada.
Czytaj także:
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski