Katastrofalny pożar w Zielonej Górze. Apele do rządu: Żyjemy jak pod bombą
Po pożarze w Zielonej Górze samorządy, w których znajdują się podobne "bomby śmieciowe", proszą rząd o pieniądze na ich rozbrojenie. - Walczę, ale biję głową w mur, rządzący ciągle lawirują - mówi WP Jerzy Bańka, wójt gminy Cewice, który w każdej chwili spodziewa się podobnego pożaru.
Gminy nie mają pieniędzy na usuwanie odpadów niebezpiecznych - alarmowała 16 maja Najwyższa Izba Kontroli. Po kontroli wskazała na mapie miejsca, gdzie samorządów nie stać na sprzątniecie składowisk. Jeden z takich punktów stał się już nieaktualny. To Zielona Góra, gdzie w tumanach czarnego dymu i pióropuszach ognia dwa dni paliło się nielegalne składowisko chemikaliów.
"W Zielonej Górze pozostawały nieusunięte odpady zalegające tam od 2015 r. Na dzień zakończenia kontroli nie było wyłonionego wykonawcy usługi ich usunięcia, pomimo przeprowadzonych pięciu postępowań, gdyż koszty oferowanych usług (ok. 30,9 mln zł) znacznie przewyższały kwotę przewidzianą w budżecie miasta" - stwierdzili inspektorzy NIK.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki być może jeszcze nie wie, że po pożarze wszystko pójdzie według ćwiczonego już w Polsce schematu. Na razie różni urzędnicy zapewniają w mediach, że wszystko się załatwi, sprzątnie, pomoże. Jednak gdy tylko pogorzelisko ostygnie, miasto zostanie samo z problemem. Przekonały się już o tym władze Sosnowca - tu drugi "spalony punkt" na wspomnianej mapie NIK.
- Rekultywacja terenu po pożarze Radochy to koszt nawet na ponad 140 mln zł. Nie dysponujemy takimi środkami. Bezskutecznie zwracaliśmy się i zwracamy o pomoc do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Ministerstwa Środowiska - mówi WP Rafał Łysy, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Sosnowcu.
Podkreśla, że podmiot, który zorganizował wysypisko, nie ma majątku, rzekomi właściciele to figuranci z pustymi kieszeniami. Tymczasem na spalonym składowisku trzeba wybrać zatrutą ziemię na głębokość kilku metrów.
"Żyjemy jak pod bombą". Wulkan odpadów na Pomorzu
Są samorządy, w których obrazki katastrofy z Zielonej Góry napawają strachem. Też mają składowiska, które mogą zapłonąć. - Nie chcemy tego przechodzić. Żyjemy tu jak pod bombą. Ja już w pobliże tych odpadów doprowadziłem kanałem wodę, żeby było łatwiej gasić - denerwuje się Jerzy Bańka, wójt gminy Cewice (woj. pomorskie).
Zmaga się z nielegalnym składowiskiem 36 tys. ton odpadów tekstylnych w miejscu Kamieniec. Jak opisuje, jest "to właściwie wulkan, w którym zachodzi proces gnilny i dochodzi do samozapłonu". W ostatnim roku pożary wybuchały już 20 razy, ale udawało się je gasić. "Wulkan" może obudzić się w każdej chwili.
14 lipca wójt pojechał do Warszawy na spotkanie z wiceministrem klimatu Jackiem Ozdobą. Prosił o pomoc finansową. - Oszacowaliśmy, że na utylizację całego składowiska potrzeba około 33 mln zł. Gmina nie jest w stanie udźwignąć takiego zadania. To połowa naszego rocznego budżetu, nawet nie wchodzi to w rachubę - opowiada Wirtualnej Polsce.
Wiceminister Ozdoba zapewnił o swojej pomocy. Ma zwrócić się "niezwłocznie do Prezesa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Pana Przemysława Ligenzy z prośbą o przedstawienie harmonogramu finansowania powyższego zadania z programu priorytetowego - Usuwanie porzuconych odpadów" - to cytat z informacji podsumowującej spotkanie.
Wójt czeka na realne efekty. Na razie jego zdaniem rządzący lawirują.
W identycznych tarapatach jest mała gmina Radzanowo (woj. mazowieckie, powiat płocki). Jej wójt Piotr Jakubowski mówi WP, że nie jest w stanie wygospodarować 3 mln zł, jakie byłyby potrzebne na utylizację porzuconego składowiska chemikaliów (pozostałości farb i lakierów).
- Musiałbym zrezygnować z remontów dróg i nie przeznaczać pieniędzy np. na żłobek czy przedszkole. Kiedy piszę do urzędów odpowiedzialnych za ochronę środowiska, dostaję odpowiedzi z zarzutami, jakbym to ja właściwie nie upilnował terenu gminy. W rzeczywistości nie pozwalaliśmy na takie składowisko - relacjonuje wójt Jakubowski.
Tak zazwyczaj płonie "wulkan" w Kamieńcu, gmina Cewice.
Anna Moskwa zrzuca winę na samorządy
Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa, odnosząc się do pożaru w Zielonej Górze, stwierdziła, że "w pierwszej kolejności za swój teren i jego uprzątnięcie odpowiedzialny jest samorząd". Powołała się na fakt, że wcześniej "decyzję wydawał samorząd", "przez kolejne lata pobierał podatki z tej działalności".
W poniedziałek politycy kłócili się o to, która władza PiS czy PO, pozwalała na importowanie odpadów do kraju.
Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli w raporcie o usuwaniu nielegalnie składowanych odpadów wskazuje jasno: "wraz z przypisaniem wójtom, burmistrzom i prezydentom miast określonych zadań w tym zakresie (usuwanie składowisk porzuconych śmieci - red.) nie zapewniono im adekwatnego udziału w dochodach publicznych".
W związku z wynikami kontroli NIK zwróciła się do ministra klimatu i środowiska o wypracowanie rozwiązań finansowych, prawnych i organizacyjnych niezbędnych do zapewnienia niezwłocznego i skutecznego eliminowania zagrożeń dla życia lub zdrowia ludzi albo środowiska, powodowanych przez nielegalnie deponowane odpady niebezpieczne.
NIK wskazała we wnioskach, że Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wdrożył wprawdzie programy finansowego wsparcia (np. program Usuwanie porzuconych odpadów), jednak ustanowione w nich zasady nie gwarantowały uzyskania pełnego finansowania kosztów usunięcia porzuconych odpadów niebezpiecznych.
Od 18 grudnia 2020 r. Fundusz nie ogłaszał naborów wniosków o dofinansowanie usuwania porzuconych odpadów, bo czekał na rekomendacje ministra klimatu i środowiska w zakresie uwarunkowań dla dalszego finansowania przedsięwzięć dotyczących porzuconych odpadów.
Według danych GUS w Polsce liczna nielegalnych wysypisk sięga 2246 (dane z 2022 roku). Dzikie wysypiska są definiowane jako "miejsca nieprzeznaczone do składowania odpadów, na których porzucane są odpady komunalne". Pierwsza trójka najbardziej zaśmieconych w ten sposób regionów to: woj. śląskie (554 wysypiska), woj. łódzkie (256) oraz woj. dolnośląskie (252).
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski