Morawiecki z Brukseli wraca z tarczą. Ale będzie musiał jej jeszcze wielokrotnie użyć
Po pierwszych 100 dniach premier Morawiecki jest mocno poobijany. Ale otrzepał kurz, starł krew i rusza do ofensywy. Zaczął w Brukseli, z której wraca z tarczą. Ale do całkowitego zamknięcia sporu jeszcze daleko.
23.03.2018 | aktual.: 23.03.2018 20:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po dwóch latach PiS przestało iść w zaparte i zgodziło się na drobne ustępstwa w sprawie sądów. Mateusz Morawiecki mógł w Brukseli pokazać, że w przeciwieństwie do poprzedniczki nie powtarza tylko w kółko, że ma rację, ale jest gotowy do negocjacji. Chodzi oczywiście o nowelizacje ustaw, które w czwartek przedstawił Marek Ast z PiS - wiek przechodzenia w stan spoczynku kobiet i mężczyzn zostanie zrównany, a decyzje zamiast ministra sprawiedliwości będzie podejmował prezydent, a nie minister sprawiedliwości. Wydłuży się też nieco procedura odwoływania prezesów i wiceprezesów sądów.
Mały koszt, spory zysk
To nie są wielkie zmiany - tych prezesów i wiceprezesów, których Zbigniew Ziobro chciał odwołać, już odwołano. Z kolei jeśli chodzi o przenoszenie w stan spoczynku, to trudno oczekiwać, by Andrzej Duda prowadził w tej sprawie drastycznie odmienną politykę niż Zbigniew Ziobro. W istocie więc PiS poświęca niewiele. I zapewne dzięki temu Mateuszowi Morawieckiemu udało się do tych zmian przekonać Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę. Minister Sprawiedliwości zapewniał, że popiera zmiany zaproponowane w Sejmie.
Gdyby było inaczej, cały plan Morawieckiego spaliłby na panewce. Ziobro i jego ludzie z łatwością mogliby rozpętać awanturę pt. "Morawiecki chce się ułożyć z Brukselą kosztem reformy sądów". Jednak zmiany są na tyle nieistotne dla całokształtu reformy, że nie zagrożą głównemu celowi PiS. Dzięki temu będzie można przekonać elektorat, że nie tylko zamknęliśmy konflikt z Brukselą, ale zrobiliśmy to właściwie za darmo. Będzie też tym człowiekiem z obozu PiS, któremu udało się dotrzeć do UE z takimi argumentami, aby wreszcie nam odpuścili.
To niewątpliwie wzmocni pozycję Morawieckiego w obozie PiS. Podobnie jak twarda obrona nowelizacji ustawy o IPN, jednak znacznie bardziej kosztowna politycznie niż deal z Komisją Europejską. Poza tym Morawiecki czyści przedpole i zyskuje możliwość działań ofensywnych. A przecież przed UE masa wyzwań, w których rozwiązywaniu Polska może pomóc, co dotychczas było niemożliwe z powodu toczącego się sporu z UE. Trwa już dyskusja o kolejnej perspektywie budżetowej, cały czas toczą się negocjacje dot. kształtu Unii po Brexicie, na szczycie pojawił się też temat Rosji (w kontekście otrucia kolejengo byłego szpiega na terenie Wielkiej Brytanii).
Czas ofensywy
Morawiecki swoje częste (znacznie częstsze niż poprzedniczka) występy w zagranicznych mediach będzie mógł poświęcić nie na tłumaczenie się, tylko na działania ofensywne. Podobnie zresztą z występami na zagranicznych konferencjach, których Beata Szydło unikała - nawet podczas wizyty w Brukseli premier wziął udział w spotkaniu frakcji konserwatystów, poświęconej przyszłości Europy.
Jednak to, że udało się (najprawdopodobniej, oficjalnego zakończenia procedury praworządności nie ma) zamknąć jeden problem, nie oznacza, że nie będzie kolejnych. Dlatego tarcza, z którą Morawiecki wraca z Brukseli, przyda mu się jeszcze nieraz. Oby tym razem do torowania sobie drogi, a nie bronienia się.