Poobijany Morawiecki. Ze sporu z Izraelem wychodzi słaby jak nigdy© .

Poobijany Morawiecki. Ze sporu z Izraelem wychodzi słaby jak nigdy

25 lutego 2018

Premier miał być twarzą wzrostu gospodarczego. Hitem eksportowym PIS. Światowym ambasadorem sukcesu prawicowego rządu. Wszystko poszło nie tak - piszą Kamil Sikora i Grzegorz Łakomski.

"Jak może się odbudować" - zastanawia się głośno jego doradca. Jedno słowo w Monachium i brak kilku prostych gestów podczas konferencji w stolicy Bawarii zrujnowały starannie pielęgnowany wizerunek Mateusza Morawieckiego. Partia zyskała. W sondażach przekracza 50%. Ale on stracił. Nie on napisał ustawę o IPN, nie jest też żadnym antysemitą. Na swoje nieszczęście i w konsekwencji własnego błędu stał się na Zachodzie twarzą antysemickiej Polski. To był najgorszy tydzień w karierze Morawieckiego. Wychodzi z niego potężnie poobijany. A jego rywal do fotela szefa PiS po Jarosławie Kaczyńskim wzmocniony.

Wszystko zaczyna się 19 stycznia. TVN24 pokazuje pierwsze fragmenty reportażu o polskich neonazistach ze stowarzyszenia "Duma i Nowoczesność" świętujących urodziny Adolfa Hitlera. Dzień później to główny temat w mediach. Opozycja jednomyślnie zarzuca PIS wspieranie faszyzujących ruchów nacjonalistycznych.

Premier Morawiecki na Twitterze potępia incydent pod Wodzisławiem Śląskim: "Propagowanie faszyzmu lub innych totalitaryzmów jest nie tylko niezgodne z polskim prawem. Jest przede wszystkim deptaniem pamięci naszych przodków i ich bohaterskiego wysiłku walki o Polskę sprawiedliwą i wolną od nienawiści. Nie ma przyzwolenia na tego typu zachowania i symbole". Ale nie cały PiS mówi w tym samym tonie. Bo szef MSWiA co prawda zapowiada w Sejmie politykę "zero tolerancji", ale przede wszystkim relatywizuje zachowanie polskich miłośników Hitlera. Joachim Brudziński uważa, że zajmowanie się przez media skandalicznymi urodzinami jest objawem histerii. To oczywiście nie wpływa na spadek zainteresowania sprawą i postawą PiS wobec narodowców.

Kilka dni później leśna impreza nazistów odchodzi w niepamięć. 25 stycznia Sejm niespodziewanie przyjmuje czekającą w sejmowej zamrażarce nowelizację ustawy o IPN. Rozmawialiśmy z politykami zaangażowanymi w prace nad ustawą. Zarówno parlamentarzyści z PiS, jak i z opozycji byli zaskoczeni, gdy zobaczyli nowelizację w porządku obrad. Największe kontrowersje w nowych przepisach budzi zapis o karaniu więzieniem za przypisywanie narodowi polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej. Pojawiają się głosy, że oznacza to wyrok np. za określenie "polskie obozy śmierci" czy nawet prace naukowe o przypadkach polskich szmalcowników wydających Żydów niemieckim okupantom.

Czy PiS chciał uciąć dyskusję o neonazistach? Dzisiaj nikt się do tego nie przyzna. Ale jeśli tak, to nieduży problem zastąpiono gigantycznym.

Morawiecki obrywa po raz pierwszy

Na nowelizację błyskawicznie reagują zagraniczne media: "New York Times" nazywa ją "głupią, niebezpieczną i obraźliwą", a "Washington Post" tytułuje wstępniak "Polskie obozy śmierci". W niedzielę po głosowaniu do Mateusza Morawieckiego dzwoni oburzony premier Izraela Beniamin Netanjahu.

A PiS - co dla partii charakterystyczne - nie cofa się o krok. "Co do zasady, nawet w najgłupszej sprawie Nowogrodzka upiera się przy swoim, by nie pokazać słabości"- mówi nasz rozmówca z otoczenia PIS. Dlatego Senat przyjmuje ustawę bez poprawek. Marszałek Karczewski wypowiada słynne zdanie, że o poprawkach do ustawy będziemy rozmawiać po jej przyjęciu. Jarosław Kaczyński obwieszcza, że Andrzej Duda podpisze ustawę. Krótka wypowiedź na sejmowym korytarzu i wywiad dla "Do Rzeczy" to jedyna aktywność prezesa PiS w sporze o ustawę. Milczy też Andrzej Duda. Rzeczywiście szybko składa podpis. Nadmierną aktywnością nie grzeszy szef MSZ. Jacek Czaputowicz pokazuje, że jest ministrem technicznym, a nie politykiem o niezależnej pozycji.

Dlatego to Mateusz Morawiecki bierze na siebie dyplomatyczne rozwiązanie sporu. Punktem zwrotnym mógł być piątek 16 i sobota 17 lutego. Premier jedzie najpierw do Berlina, na pierwsze od wielu miesięcy polsko - niemieckie spotkanie na szczycie.

Dzień później jest na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium - dorocznym spotkaniu światowych przywódców.

Nie ma wątpliwości, że będzie musiał odnieść się do ustawy o IPN. Podczas otwartego panelu dyskusyjnego Ron Bergman, izraelski dziennikarz współpracujący z "The New York Timesem" w ostry, emocjonalny sposób pyta o konsekwencje tych przepisów, opowiadając o udziale Polaków w zamordowaniu jego rodziny. - Czy jeśli opowiem tę historię w Polsce będę traktowany jako kryminalista? - pyta. Na sali brawa. Siedzący obok Morawieckiego kanclerz Austrii Sebastian Kurz sprawia wrażenie, jakby odczuł ulgę (że to nie on musi się mierzyć się z pytaniem) pomieszaną ze strachem (że jednak też może zostać wywołany do odpowiedzi). To paradoks sytuacji. Austriacy brali udział w Holocauście tak jak Niemcy, w wielu austriackich kościołach wiszą tablice pamiątkowe żołnierzy Wermachtu. Ale to polski premier tłumaczy się z II wojny światowej.

- Jest to niezmiernie ważne, aby zrozumieć, że oczywiście nie będzie to karane, nie będzie to postrzegane jako działalność przestępcza, jeśli ktoś powie, że byli polscy sprawcy Holokaustu. Tak jak byli żydowscy sprawcy, tak jak byli rosyjscy sprawcy, czy ukraińscy - nie tylko niemieccy - odpowiada polski premier.
Użycie przez premiera określenia "perpetrators", czyli "sprawcy", zostaje fatalnie odebrane już na sali. Realizator transmisji pokazuje Rona Bergmana, który z niedowierzaniem kręci głową. A to dopiero początek: Beniamin Netanjahu kolejny raz dzwoni do Morawieckiego z pretensjami, Polska znowu pojawi się na czołówkach: "New York Times" ocenia, że "Morawieckiemu nie wyszła obrona ustawy", a BBC stwierdza, że "premier pokazał niezdolność do zrozumienia historii".

Prezes, prymus, zawsze z przodu

- Po wypowiedzi Morawieckiego kruchy lód, po którym stąpała polska dyplomacja, załamał się. Nie tylko pod wpływem jego słów, ale i nieprzychylnych komentarzy wynikających z braku dobrej woli - mówi Wirtualnej Polsce polityk PiS. Morawiecki miał załagodzić konflikt. Jedno słowo, co do którego nadal trwają dyskusje interpretacyjne, zniweczyło na to szanse.
Otoczenie Morawieckiego ma świadomość, że temperatura konfliktu narasta.

- Już w trakcie pobytu w Monachium, zaraz po pytaniu izraelskiego dziennikarza, sprawa zaczęła żyć własnym życiem. Otoczenie premiera zajęło się pracą nad komunikatem, który zresztą szybko pojawił się na stronie KPRM - mówi Wirtualnej Polsce Dariusz Pawłoś, attache prasowy Ambasady w Berlinie.

Szybko to pojęcie względne. Prace nad komunikatem zakończyły się w środku nocy. Światła w Kancelarii Premiera zgasły kilka godzin przed świtem. W oświadczeniu rzeczniczka rządu tłumaczy, że głos premiera "w najmniejszym nawet stopniu nie służył negowaniu Holokaustu ani obciążaniu Żydowskich Ofiar jakąkolwiek odpowiedzialnością za niemieckie ludobójstwo".

Ale to już było tylko gaszenie pożaru z Monachium. Pożaru, który nie musiał wybuchnąć. Morawiecki odpowiadał po angielsku, nie korzystał z tłumacza. Nie uciął pytania, choć było nie na temat. - Być może mógł nie odnosić się do zarzutów Bergmana, ale proszę sobie wyobrazić, jaka byłaby na to reakcja. Dziennikarz opowiada o rodzinie, ta opowieść wywołuje poruszenie na sali, a premier go zbywa - awantura byłaby równie duża. Po prostu z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia - ocenia Igor Janke, prezes Instytutu Wolności, partner firmy Bridge, były dziennikarz.

Tomasz Lis komentuje to inaczej. Na antenie TOK FM podkreśla brak empatii premiera wynikający z braku doświadczenia politycznego. Morawiecki nigdy nie prowadził "w terenie" kampanii wyborczej. Nie spotykał się z "prawdziwymi" ludźmi i ich tragediami. Gdyby kiedyś na trasie wyborczej spotkał Pana Paprykarza, byłby lepiej przygotowany do konfrontacji w Monachium. A tak poległ.

Jest jeszcze jedno wytłumaczenie. Morawiecki po prostu nie widzi innej możliwości niż odpowiedzieć od A do Z. Jest prymusem, ponadprzeciętnie inteligentnym. Przez lata prowadził olbrzymi bank. Mógł przyzwyczaić się do tego, że prezes ma zawsze rację. Pewny znajomości angielskiego, a także wiedzy historyka, zamierza kompleksowo rozwiać wątpliwości. Ale w Monachium tylko je mnoży.

Kto naraził premiera?

Sporo do życzenia pozostawia merytoryczne przygotowanie wizyty w Niemczech i poziom prowadzenia polityki zagranicznej w Kancelarii Premiera. Tezy przed wyjazdem do Berlina i Monachium przygotowuje polska ambasada, ale zajmuje się głównie techniczną stroną wizyty.

Ambasador Andrzej Przyłębski i jego współpracownicy są w Monachium, ale brakuje i rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej, i szefa gabinetu Marka Suskiego (oboje byli w piątek w Berlinie). - Nie pojawił się nikt z Centrum Informacyjnego Rządu odpowiadającego za wizerunek premiera. Był tylko operator i specjalista od mediów społecznościowych. Brakowało też doradców, poza młodym Michałem Łukaszem Kamińskim i ministrem Konradem Szymańskim - wskazuje nasz rozmówca z KPRM.

To szerszy problem. Po Beacie Szydło została pustynia - poprzednia szefowa rządu nie prowadziła aktywnej polityki zagranicznej. Oczywiście jeździła, gdzie musiała pojechać, ale resztę zostawiała MSZ i Nowogrodzkiej. Przez dwa lata właściwie nie udzielała wywiadów zagranicznej prasie.

Morawieckiemu nie udało się jeszcze zbudować kontaktów ani zespołu doradców. W jego Kancelarii doradcą ds. międzynarodowych wciąż jest senator Anna Maria Anders, która regularnie lata do USA i Wielkiej Brytanii, ale o jej aktywności w innych częściach świata trudno coś powiedzieć. Dzisiaj otoczenie Morawieckiego to dwie grupy: młodzi doradcy, którzy przyszli za nim z Ministerstwa Rozwoju, i nadzorcy z Nowogrodzkiej jak Marek Suski i Michał Dworczyk.

W podobnym stanie jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Przez ostatnie dwa lata priorytetem nie była skuteczność, tylko wymiana kadr. Mamy więc dyplomatów bez zbudowanych lokalnych kontaktów, nie udzielających się w lokalnych mediach, nie mających autorytetu. Część placówek istnieje tylko dla formalności. Ambasadorów nikt nie rozlicza z efektów. Według wewnętrznego raportu MSZ do którego dotarła "Gazeta Wyborcza" polscy dyplomaci niewiele robią w pracy.

Nawet gdyby w Niemczech wyglądało to inaczej, Morawiecki być może i tak zaliczyłby wpadkę. Sam bowiem nie lubi doradców. Czyta wszystko co mu przygotowano, ale słucha tylko siebie. Jest jako Zosia Samosia.

Morawiecki obrywa po raz drugi

Być może gdyby premier słuchał doradców, zrezygnowałby ze składania kwiatów pod pomnikiem Brygady Świętokrzyskiej NSZ - zbuntowanej jednostki Armii Krajowej, oskarżanej o kolaborowanie z nazistami. Premier pojechał tam krótko po powrocie z Monachium. Zmęczony, po wielu spotkaniach. Czy miał chwilę zastanowić się nad miejscem wizyty? Trudno powiedzieć.

W tej kryzysowej chwili wizerunkowi Morawieckiego dużo lepiej służyłaby wizyta w znajdującym się także w pobliżu Monachium byłym obozie koncentracyjnym w Dachau. Nikt z otoczenia premiera nie wpadł na ten pomysł. Premiera broni attache prasowy berlińskiej ambasady Dariusz Pawłoś. "Złożenie wieńców przed pomnikiem Brygady, która w marszu na Zachód uwolniła dużą grupę więźniarek KL Flossenbürg, w tym również Żydówki, nie jest niczym zdrożnym, nie powinno rzutować na stosunki polsko-izraelskie" - mówi. To co najmniej zła ocena sytuacji. W tym konkretnym dniu Mateusz Morawiecki wybrał najgorsze możliwe miejsce.

Czasem premier naraża się sam

W Monachium premier odpowiadał samodzielnie, bez tłumacza, a w dodatku bez przygotowanej na kartce wypowiedzi albo chociaż jej szkicu. Bo Mateusz Morawiecki, podobnie jak jego polityczny idol Jarosław Kaczyński, mówi z głowy. Nie przygotowuje sobie wystąpień, by je odczytywać albo odtwarzać z pamięci. Ma szkic i główne tezy, ale rzadko trzyma się ich ściśle.

Słabością Morawieckiego jest brak doświadczenia politycznego, czy też - jak mówi część naszych rozmówców - deficyt empatii. To jeden z niewielu elementów, w których Beata Szydło go przewyższa. Była premier ma na koncie dwie kampanie ogólnopolskie z 2015 roku, nie mówiąc o dekadzie własnych kampanii lokalnych. Morawiecki do polityki wszedł po wyborach, rzadko spotykał się z wyborcami już jako minister.

Poseł PiS, z którym rozmawiamy, zauważa, że Morawiecki jako bankowiec mógł mówić wszystko na posiedzeniach zarządu. Teraz jego słowa mają inną wagę i są poddawane ocenie z punktu widzenia emocji. - Premierowi brakuje ludzi szybkiego reagowania, którzy mają do niego dostęp i mogą zwrócić uwagę na błędy. O to, by mieć w swoim otoczeniu Marka Suskiego, sam zabiegał. To był dobry ruch, ale tylko z punktu widzenia pozycji w PiS. W sprawach międzynarodowych to nie pomoże. Zostaje MSZ i PFN – podkreśla.

Monachijską wpadkę Morawieckiego można porównać do słynnego "trzeba się było ubezpieczać" premiera Włodziemierza Cimoszewicza. W sferze faktów i zdrowego rozsądku miał rację: trzeba się ubezpieczać. Ale w 1997 r., gdy kraj walczył z powodzią tysiąclecia, te słowa odebrano jako dowód buty, a Cimoszewicza oskarżono o brak ludzkich odruchów. Także dlatego, że prawie nikt nie zwrócił uwagi na drugą część zdania, czyli zapewnienie, że rząd pomoże poszkodowanym.

Podobny los spotyka dziś Morawieckiego. - Po polsku to zabrzmiało inaczej niż po angielsku. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zdajemy sobie sprawę, że musimy ważyć każde słowo. Oczywiście to stwierdzenie zostało wyrwane z kontekstu, a premier później tłumaczył swoje intencje, ale w komunikacji to ma dużo mniejszą siłę oddziaływania. Dodajmy też, że to nie była normalna reakcja Izraela, to była hiperreakcja. Teraz jak na dłoni widać, że mamy inną wrażliwość niż druga strona i musimy bardziej zwracać na to uwagę - komentuje Igor Janke.

Ale Morawiecki, tak jak i całe Prawo i Sprawiedliwość, jest pod ścianą. Bo elektoratowi twardy kurs wobec Izraela się podoba. - Morawiecki powiedział, co myśli. Większość Polaków tak myśli. Mamy to potwierdzone w badaniach. Taka jest też prawda. Plus tej sytuacji polega na tym, że spadły maski i wiemy, kto jak myśli po stronie żydowskiej. Widać, ile jest nienawiści wobec Polaków - przekonuje jeden z ministrów.

Według polityka kryzys pokazuje fiasko 30 lat relacji polsko-izraelskich, bo "zgadzanie się na wszystko nie budzi szacunku po drugiej stronie". - Dlaczego rozmawialiśmy tylko o Holokauście, a nie 3 milionach Polaków, chrześcijan, którzy zginęli w II wojnie? O marginesie, który mordował Żydów, cały czas mówi, a o żydowskich kolaborantach się nie wspomina. Może trzeba wykorzystać tę sytuację, by zacząć mówić prawdę – przekonuje minister.

A mieli pomagać

Wielkim nieobecnym w dyskusji o historii II wojny światowej jest Polska Fundacja Narodowa, powołana za rządów Beaty Szydło, zasilona dotychczas ponad 200 milionami z państwowych spółek na walkę o dobre imię Polski za granicą. Nasz rozmówca z PiS przyznaje, że rząd nie radzi sobie z kryzysem, a odpowiedź PFN jest mało zdecydowana. - Reakcja świata to bomba. A najgorszy grzech to opieszałość. Mówi się u nas o zmianie władz fundacji. Bo trzeba ją usprawnić. Mają potężny budżet. Wicepremier Gliński ma dyskomfort, bo Świrski (Maciej, prezes PFN - przyp. WP) to jego przyjaciel – ocenia polityk.

Piotr Gliński broni Fundacji także w publicznych wypowiedziach. Natomiast Mateusz Morawiecki boi się, że przy próbie odwołania władz PFN może się okazać, że to były "premier techniczny" ma większy posłuch u Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego akceptuje status quo. To rzuca cień na opinie o niezachwianej wierze prezesa PiS w Morawieckiego. I pogłębia obraz człowieka poturbowanego przez realpolitik.

Fatalny tydzień Morawieckiego świetnie wykorzystał Zbigniew Ziobro. Mimo że to w jego ministerstwie powstała ustawa o IPN, Ziobro zszedł z linii strzału. W ostatni piątek ukazał się jego wywiad dla PAP. Minister sprawiedliwości przyznaje w nim, że także Polacy mordowali Żydów. Mówi też: "Nie będzie kar dla świadków historii, naukowców czy dziennikarzy".

Według informacji WP z izraelskiego MSZ wywiad został bardzo dobrze przyjęty w Jerozolimie. - To jest duży krok naprzód, wyczekiwany u nas. Otwiera szanse na spotkanie na wyższym szczeblu - mówi nam nasze źródło.

Po najgorszym tygodniu w karierze Mateusz Morawiecki musi poskładać się na nowo. Jego rywale są mocniejsi niż byli. W PiS nie brakuje tych, którzy będą chcieli przekonać Jarosława Kaczyńskiego, że premier to nie złote dziecko PiS, ale tombak.

Kamil Sikora, Grzegorz Łakomski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (3358)