PolskaMiotła kadrowa Antoniego Macierewicza zaszkodzi naszym relacjom z NATO. A to nie koniec ruchów tektonicznych w polskich siłach zbrojnych

Miotła kadrowa Antoniego Macierewicza zaszkodzi naszym relacjom z NATO. A to nie koniec ruchów tektonicznych w polskich siłach zbrojnych

Rok 2016 kończy się dla polskich sił zbrojnych kadrowym trzęsieniem ziemi. Stanowiska tracą kluczowi dowódcy, których bardzo ciężko będzie zastąpić ludźmi o równie wysokich kwalifikacjach i doświadczeniu. Odejścia mogą zachwiać relacjami z naszymi sojusznikami w NATO, a to nie koniec ruchów tektonicznych w polskiej armii, bo w przyszłym roku MON szykuje reformę całego systemu dowodzenia.

Miotła kadrowa Antoniego Macierewicza zaszkodzi naszym relacjom z NATO. A to nie koniec ruchów tektonicznych w polskich siłach zbrojnych
Źródło zdjęć: © PAP | Rafał Guz

21.12.2016 | aktual.: 21.12.2016 14:36

W najbliższym czasie stanowiska stracą trzej najważniejsi dowódcy Sił Zbrojnych RP - dowódca generalny gen. Mirosław Różański, szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Gocuł i dowódca operacyjny gen. Marek Tomaszycki, będący jednocześnie kandydatem na naczelnego dowódcę na czas wojny. Dwaj pierwsi rezygnują sami, trzeciemu kończy się kadencja. To apogeum karuzeli kadrowej, jaka od 12 miesięcy rozkręcana jest przez szefa MON-u Antoniego Macierewicza.

Przez ten czas odwołani zostali lub odeszli kluczowi i najbardziej doświadczeni dowódcy najwyższych szczebli. - Odejścia oficerów nie rzutują bezpośrednio na zdolności obronne Polski, natomiast wprowadzają pewien element destabilizacji na poziomie ludzkim i utratę zaufania do tego, co dzieje się w strukturach wojska - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską Marek Świerczyński, ekspert ds. bezpieczeństwa z centrum analitycznego "Polityka Insight".

- Trzeba jednak przyznać, że dotychczasowe nominacje ministra Antoniego Macierewicza na opróżnione stanowiska w zdecydowanej większości były trafnymi wyborami. Trudno powiedzieć, że masowo wyznaczał ludzi niekompetentnych, niedoświadczonych czy nieprzygotowanych. Takie przypadki były pojedyncze - dodaje analityk.

Brakuje generałów

Nie da się jednak ukryć, że Wojsko Polskie ma problem. Wbrew obiegowej i nieprawdziwej opinii, generałów u nas brakuje. Wiele stanowisk, które powinny zostać obsadzone przez oficerów najwyższych stopniem, jak dowództwa brygad czy zarządy w Sztabie Generalnym, piastowane są przez pułkowników.

- My cały czas przeliczamy generałów w naszej stutysięcznej armii na liczbę żołnierzy. Tyle że zapominamy, że w chwili kryzysu i mobilizacji nasze siły zbrojne będą liczyć kilka razy więcej ludzi. Powstanie bardzo wiele stanowisk, które trzeba będzie obsadzić doświadczonymi dowódcami. Dlatego uważam, że już za poprzedniego ministra obrony zeszliśmy poniżej bezpiecznej granicy liczby najwyższych oficerów - mówi WP Mariusz Cielma, redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej" i "Dziennika Zbrojnego".

Sytuację trochę ratują duże listopadowe nominacje generalskie. Wtedy awans z rąk prezydenta otrzymało 15 oficerów. Dzięki temu w armii jest obecnie ok. 80 generałów i admirałów, choć stanowisk, na których oficerowie mają etaty generalskie i admiralskie, jest ok. 120. Należy jednak wziąć pod uwagę, że pewna liczba dowódców piastuje flagowe stanowiska za granicą. Inni znajdują się w rezerwie kadrowej, co zwykle oznacza, że są w niełasce u rządzących i prawdopodobnie wkrótce odejdą ze służby. Realnie więc MON w kraju ma do dyspozycji kilkudziesięciu generałów.

- Największe wątpliwości dotyczą najwyższych rangą dowódców, jak Dowódca Generalny Sił Zbrojnych czy szef Sztabu Generalnego WP. Tutaj pula MON-u jest bardzo ograniczona, bo tak doświadczonych generałów nie jest wielu. Poza tym otwarte pozostaje pytanie, do ilu z nich minister Macierewicz ma zaufanie, bo udowodnił wiele razy, że potrafi demonstrować jego brak. Zwłaszcza wobec wojskowych, którzy mają na koncie długoletnią służbę - wskazuje Świerczyński.

Szybkie awanse

Według ostatniej publikacji "Rzeczpospolitej" MON zapełnia braki kadrowe masowo awansując pułkowników bez doświadczenia dowódczego, którzy kursy generalskie, zazwyczaj trwające wiele miesięcy, zaliczają w maksymalnie krótkim czasie

- Łatwo jest podjąć decyzję o generalskim awansie i dodaniu kolejnej gwiazdki, tylko kłopot jest taki, za tymi gwiazdkami nie idzie automatycznie wiedza, doświadczenie i kompetencje. To żmudna praca, trwająca 30 i więcej lat. Dlatego jeżeli mamy do czynienia z szybkim awansem, powstaje luka pomiędzy tym, co nosi się na naramienniku, a tym, co się ma w głowie. I to jest teraz największe ryzyko. Nie, że Macierewicz nie zapełni tych stanowisk, bo oczywiście to zrobi. Tylko czy zapełni je ludźmi, co do których możemy być absolutnie pewni, że za ich stopniem idą odpowiednie kwalifikacje - mówi analityk "Polityki Insight".

- Generał to nie tylko lampasy, limuzyna i dobry poligonowy catering - dodaje Cielma. - To przede wszystkim menedżer wysokiego stopnia, odpowiednik najwyższych stanowisk w dużych korporacjach. Jego wiedzy, umiejętności i doświadczenia nie da się uzyskać z dnia na dzień. Na niewiele zdadzą nam się nowoczesne uzbrojenie i struktury, jeżeli na czele będą stać osoby, którym nadano przyspieszoną ścieżkę awansu - ocenia.

Choć ten rok kończy się dla sił zbrojnych prawdziwym trzęsieniem ziemi, wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie czekają nas kolejne ruchy tektoniczne. Wszystko przez reformę systemu kierowania i dowodzenia, którą od dawna zapowiada PiS-owskie kierownictwo MON-u. To może dać resortowi obrony do ręki kolejne narzędzie, by zarówno wymienić ludzi, jak i struktury dowódcze.

- Wszystko zależy od tego, jak mocno ten skalpel będzie ciął. Czy to będzie totalne wywrócenie do góry nogami struktury dowodzenia, która jest obecnie, czy reforma ograniczy się przede wszystkim do zmiany nazwy poszczególnych dowództw. Im większa będzie zmiana, tym większej wymiany kadr możemy się spodziewać - prognozuje redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej".

Utrata zaufania sojuszników

Zdaniem ekspertów najmocniej na miotle kadrowej Macierewicza ucierpią nasze relacje ze sprzymierzeńcami. - Na krótką metę najbardziej niepokojące jest zachwianie relacji z partnerami z NATO. Jeżeli na opuszczone stanowiska będą nominowani oficerowie, którzy nie mają zbyt dużych kontaktów z naszymi sojusznikami, głównie Amerykanami, to minie sporo czasu zanim zdobędą ich zaufanie - przewiduje Marek Świerczyński.

- Ten problem może przez niektórych zostać wykorzystany do tego, żeby osłabić miejsce Polski w Sojuszu. Wielu zazdrości nam pozycji, jaką sobie zbudowaliśmy przez ostatnie 10-15 lat, a także nie zgadza się z niektórymi kierunkami naszej polityki, chociażby w kwestii rosyjskiej. Ta gra ciągle się toczy i my też musimy na tym polu wojskowym rywalizować z innymi - podkreśla ekspert.

Podobnego zdania jest Mariusz Cielma. - Odchodzący generałowie mają doskonałe kontakty ze swoimi odpowiednikami w najważniejszych krajach NATO. Często są z nimi na ty. Nasi sojusznicy zdają sobie sprawę, co dzieje się teraz w polskich siłach zbrojnych i to na pewno nie buduje to zaufania między nami. Oczywiście współpraca wojskowa będzie kontynuowana, ale roli bliskich osobistych relacji pomiędzy dowódcami nie da się przecenić - zaznacza.

- Wojsko jest taką strukturą, że potrzebuje stabilności. Myślę, że tak bardzo nie szkodzi mu obcięcie pieniędzy na zakup uzbrojenia i wyposażenia, jak dymisje na najwyższych stanowiskach, które nie mają podstaw merytorycznych. Tym bardziej, że odchodzą ludzie w kwiecie wieku i swoich możliwości. To duża szkoda dla armii - podsumowuje redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej" i "Dziennika Zbrojnego".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1087)