PolskaMiG-29 zderzył się w powietrzu z inną maszyną? Dowództwo zdecydowanie zaprzecza

MiG‑29 zderzył się w powietrzu z inną maszyną? Dowództwo zdecydowanie zaprzecza

Ekspert lotnictwa Wojciech Łuczak uważa, że katastrofa MiG-29 mogła być wynikiem zderzenia w powietrzu z inną maszyną. Mają o tym świadczyć uszkodzenia lewego statecznika pionowego. Zaprzecza temu zdecydowanie Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych.

MiG-29 zderzył się w powietrzu z inną maszyną? Dowództwo zdecydowanie zaprzecza
Źródło zdjęć: © glospasleka.pl
Violetta Baran

07.07.2018 | aktual.: 07.07.2018 08:49

"W związku z pojawiającymi się w mediach spekulacjami dotyczącymi katastrofy samolotu Mig-29 informujemy, że pozostałe maszyny 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego uczestniczące w dzienno-nocnych lotach szkoleniowych odbywających się w dniach z 5 na 6 lipca nie uległy uszkodzeniu" - napisano w oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. O co chodzi? O pojawiające się informacje dotyczące zderzenia MiG-29, który rozbił się pod Pasłękiem z inną maszyną biorącą udział w ćwiczeniach.

Do katastrofy myśliwca MiG-29 doszło ok. godz. 2 w nocy we wsi Sakówko pod Pasłękiem (woj. warmińsko-mazurskie). Maszyna należała do pobliskiej bazy lotnictwa taktycznego w Malborku. Pilot katapultował się, ale nie przeżył. Znaleziono go 200 metrów od wraku.

Szef zarządu działań lotniczych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych płk Maciej Trelka wyjaśnił, że pilot wykonywał działania w ramach ćwiczeń dzienno-nocnych - lotów szkolnych, polegającego na przechwyceniu dwóch pojedynczych samolotów.

Z nieoficjalnych informacji rmf24.pl wynika, że przed katastrofą pilot zgłaszał problemy techniczne - nie mógł zapanować nad samolotem. Od dowództwa miał dostać "wyraźne polecenie", aby się katapultować. Próbował jeszcze wyprowadzić maszynę, ale mu się nie udało.

W rozmowie z portalem wyborcza.pl Wojciech Łuczak, ekspert lotnictwa, wydawca magazynów lotniczych i wiceprezes Agencji Lotniczej Altair stwierdził, że bardzo dziwi go to, że pilot nie przeżył. - To dlatego, że fotel, w jaki był wyposażony ten samolot, nie zawodzi. Fotel rakietowy K-36 ratuje życie nawet w absolutnie ekstremalnych sytuacjach, a ta pod Pasłękiem taka nie była. W tym przypadku było to normalne opuszczenie samolotu. Jak wiele innych osób zadaję sobie pytanie „Co tam się naprawdę stało?” - mówił Łuczak.

Ekspert zwraca także uwagę na widoczne na zdjęciach wraku uszkodzenia samolotu, a dokładnie lewego statecznika pionowego. "Został on urwany albo zgnieciony. Niewykluczone zatem, że doszło do zderzenia w powietrzu" - stwierdził Łuczak.

- To, co widzimy na zdjęciach, jest bezdyskusyjne. Wierzchołek lewego statecznika pionowego jest zgnieciony, tak jakby doszło do zderzenia w powietrzu. Wiemy, że loty odbywały się w parze na małej wysokości oraz że ćwiczono tzw. przechwycenie. Odbywały się one w nocy, a pogoda tego dnia była znakomita. Pytanie, co było celem. W powietrze zawsze wychodzi para samolotów, które ze sobą współpracują przy rozwiązywaniu zadania taktycznego. Jeśli przechwytywano „nieprzyjaciela” na małej wysokości, to pytanie, czy celem był drugi samolot z pary, czy może inny? Być może para wspólnie przechwytywała jeden cel. Ostatni wariant jest bardzo prawdopodobny, ponieważ oddaje mniej więcej scenariusz jakieś interwencji powietrznej wobec intruza z północy - tłumaczył w rozmowie z portalem wyborcza.pl Łuczak.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (383)