Miesiące miodowe koalicji dobiegają końca? [OPINIA]
Wybory samorządowe przyniosły wiele niespodzianek dla partii tworzących rząd. Nie dla wszystkich są to informacje dobre. Od kilku tygodni emocje w kolacji biorą górę i był też pierwszy kryzys. Kością niezgody stała się - zgodnie z przewidywaniami - aborcja. Teraz rząd czeka kolejny trudny czas - pisze dla Wirtualnej Polski dr Barbara Brodzińska-Mirowska.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wybory samorządowe mają swoje specyfikę. Mimo to wyniki, zwłaszcza do sejmików, są dla KO zdecydowanie poniżej oczekiwań. Demobilizacja części elektoratu to ważny sygnał dla partii Donalda Tuska. Cokolwiek miał na myśli premier, mówiąc o przyspieszeniu, musi ono nastąpić, ponieważ wybory do Parlamentu Europejskiego już za pasem. I będą miały dla KO oraz samego Tuska duże znaczenie - oddadzą realne, ogólnopolskie, społeczne emocje zdecydowanie bardziej niż wybory samorządowe.
Póki co premier musi sobie poradzić z emocjami wśród mniejszych koalicjantów. Przez najbliższe miesiące partie koalicyjne będą funkcjonować w trybie wyborczym. Oznacza to wspólne rządy i równoległą walkę o głosy wyborców. Mniejsze podmioty, czyli Trzecia Droga i Lewica, będą chciały (i musiały) odróżniać się od KO. To prawdziwy sprawdzian zdolności politycznych i komunikacyjnych koalicjantów. Póki co proces ten nie idzie najlepiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nerwy na 14. rocznicy katastrofy smoleńskiej. Nagranie z incydentu przed pomnikiem
Wybory samorządowe przypieczętowały słabą pozycję polityczną Lewicy i próbuje to wykorzystać Trzecia Droga. Tusk trzymał do tej pory dystans wobec pozostałych koalicjantów, wchodzących ze sobą w konflikt, ale po cichu nim zarządzał. Dlatego postulaty Trzeciej Drogi, aby proporcjonalnie do wyników nieco "odchudzić" rząd z przedstawicieli Lewicy, Tusk odłożył na lato. Kiedy będą już znane wyniki do Parlamentu Europejskiego, rekonstrukcję rządu będzie można przeprowadzić łatwiej.
Zapłacą wszyscy, a najmniejsi najwięcej
Wybory samorządowe to źródło kilku kluczowych informacji dla całego rządu, ale także dla każdej partii z osobna. Główny wniosek jest taki, że ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje rząd Tuska, to eskalacja konfliktu wewnętrznego. Im szybciej zrozumieją to Trzecia Droga i Lewica, tym lepiej. Jeśli konflikty wewnętrzne i walka o swoje wezmą górę - zapłacą wszyscy, a najmniejsi najwięcej.
To będzie trudny czas zwłaszcza dla Lewicy. Sygnał jest czytelny: jaki sens ma głosowanie na tę opcję, skoro większa koleżanka realizuje albo ma w agendzie sporo postulatów ważnych dla środowiska lewicowego?
Jeśli wyborca lewicowy ma mieć choćby małe poczucie, że jego partia jest sprawcza i ma wpływ, Lewica musi w rządzie być i dobrze z nim współpracować. Nawet mając w tyle głowy długoterminowe ryzyko, jakim jest przejęcie elektoratu lewicowego przez KO. Ten przepływ był już widoczny w wyborach do sejmików. W wyborach do PE, do którego - zgodnie z zapowiedziami - partie mają iść osobno, będzie Lewicy pewnie nieco łatwiej, ale to nie zmienia faktu, że czekają ich poważne wewnętrzne wyzwania.
Oczywiście, pozostaje pytanie, co z radykalnym lewicowym skrzydłem, czyli Partią Razem. Póki co, sama pozbawiła się realnego wpływu politycznego, ale potrafi namieszać w odbiorze rządu.
Koalicyjne brudy
Pewne jest zatem, że Tusk bez skrupułów będzie dążył do marginalizacji radykalizmów, zarówno z prawej i lewej strony. Szczególnie, że im więcej zderzeń na linii radykalna lewica vs. radykalna prawica - zwłaszcza światopoglądowych - tym większe szanse na wzmacnianie populistów prawicowych.
Zasadniczo mechanizm utrzymania władzy jest jasny. Partiom rządzącym nie opłacają się kłótnie i waśnie, zwłaszcza w stylu zaprezentowanym niedawno w sprawie aborcji. Im mocniejsza będzie pozycja prawicowych populistów, tym większa mobilizacja po stronie koalicji rządzącej, aby rząd utrzymać w zgodzie. Ceną jest powrót do władzy PiS.
Właśnie dlatego wynik wyborów samorządowych to w pewnym sensie niezła wiadomość dla Tuska. Łatwiej będzie mu zarządzać emocjami koalicjantów w obliczu wciąż dużego ryzyka powrotu populistów i utraty władzy. Nowe otwarcie tego rządu będzie możliwe po 2025 roku. A partie rządzące wykorzystają to tylko wtedy, kiedy dotrwają do tego momentu, bez poważniejszych obrażeń w relacjach wewnętrznych.
Rządy Zjednoczonej Prawicy zasadniczo dla dobra interesu publicznego nie powinny być dla nowej ekipy źródłem inspiracji, ale dwie lekcje warto z tych ośmiu lat wyciągnąć. Pierwsza jest taka, że warto realizować obietnice i skrupulatnie o nich informować oraz komunikować to wyborcom. Druga mówi, że koalicyjne brudy lepiej prać w zaciszu i zbyt mocno ich nie eksponować. Zwłaszcza w nieładnym stylu.
Dla Wirtualnej Polski Barbara Brodzińska-Mirowska*
* Autorka wykłada w Katedrze Komunikacji, Mediów i Dziennikarstwa UMK w Toruniu, jest autorką Podcast460.
Czytaj również: "Kaczyński odetchnął z ulgą". Mastalerek komentuje wynik wyborów