Marcin Makowski: Nowe szaty PiS‑u. Czy wyborcy uwierzą w "ciepłą wodę w kranie" 2.0?
Zamiast polaryzacji, chaosu komunikacyjnego i wewnątrzpartyjnych wojenek - stabilizacja społeczna i korzystanie z owoców rosnącego PKB. Prawo i Sprawiedliwość kusi wyborców łagodną twarzą i nowymi, europejskimi szatami. To odpowiedź na "syndrom roku 2007". Pytanie brzmi: czy suweren to kupi?
03.12.2018 | aktual.: 03.12.2018 14:53
W okresie przed i bezpośrednio po wyborach samorządowych dużo narzekało się wewnątrz Zjednoczonej Prawicy na piętę achillesową władzy, którą jest komunikacja i brak jedności obozu. Taśmy premiera Mateusza Morawieckiego, widmo pełzającego "Polexitu", a później porażka w większych miastach, afera KNF, cofnięcie się w sprawie Sądu Najwyższego i spór z ambasador USA w obszarze "wolności mediów". Tak wyglądały główne tematy polityczne ostatnich dni i miesięcy. Żaden z nich nie była dla partii Jarosława Kaczyńskiego korzystny.
Polacy chcą po prostu pożyć
Tymczasem sondaże jak pozostawały na progu 40 proc. poparcia, tak ani drgnęły. Politycy prawicy nadal zajmują wysokie pozycje w badaniach zaufania społecznego, Andrzej Duda wygrywa w większości notowań w przypadku starcia w wyborach prezydenckich z Donaldem Tuskiem, pod względem zwiększenia stanu posiadania w sejmikach - PiS może mówić o historycznym sukcesie. Ba, pod względem wzrostu produktu krajowego brutto Polska znajduje się w światowej czołówce. W państwie żyje się również po prostu bezpiecznie - tak w badaniach CBOS-u przeprowadzanych wiosną tego roku zadeklarowało 86 proc. respondentów.
Gdzie leży w takim razie źródło niepokojów, które przetaczają się przez kręgi władzy? W dużym uproszczeniu, chodzi o coraz wyraźniejsze rozminięcie się oczekiwań społecznych z brutalną polityczną rzeczywistością. Jak dowiaduje się Wirtualna Polska, z badań przeprowadzanych na wewnętrzne potrzeby KPRM wynika wprost, że czas na rewolucyjne zmiany, bitwę o sądy, konfliktowanie z Unią i ostry kurs wobec mediów z zagranicznym kapitałem w Polsce powoli dobiega końca. Prof. Waldemar Paruch w rozmowie z "Do Rzeczy" przyznał zresztą otwarcie, że przekaz stabilizacyjny będzie najważniejszym komunikatem wysyłanym przez władzę obywatelom. "(…) Trudno oczekiwać, że rząd będzie tak ofensywny, jak był w pierwszych dwóch latach. Takie podejście jest w dużej mierze odpowiedzią na wyraźny sygnał, wysyłany przez znaczną część społeczeństwa, które jest dziś zadowolone z życia, pełne optymizmu i nie czuje potrzeby dalszych, głębokich zmian" - twierdzi pełnomocnik premiera ds. utworzenia Centrum Analiz Strategicznych w rozmowie z Kamilą Baranowską.
Żadnych rewolucji
"Przypuszczam, że polskie rodziny przy świątecznych stołach będą rozmawiać przede wszystkim o własnym życiu, o swoich dzieciach, radościach i troskach. (…) A jeśli już będą rozmawiać o polityce, to prędzej na przykład porównają sobie sytuację na ulicach Paryża i kilku innych europejskich miast z bezpieczeństwem codziennego życia w Polsce" - stwierdził natomiast w rozmowie z "Rzeczpospolitą" szef KPRM Michał Dworczyk. Dodał przy okazji z ubolewaniem, że rząd nie planuje w tej kadencji zajmowania się tematem dekoncentracji mediów ani sprawą wycieku listu Georgette Mosbacher.
Bezpośrednią konsekwencją uświadomienia sobie politycznego "stanu gry" była zatem sobotnia konwencja premiera Mateusza Morawieckiego, otoczonego publicznością i czołowymi politykami prawicy, podczas której w stylu amerykańskich spotkań "townhall" mówił o metaforze zakończeniu remontu domu. - To jest trochę tak, jak z remontem domu: trzeba najpierw jakieś materiały ściągnąć, pomalować ściany, czasem jest trochę nerwowo, materiały nie przyjdą na czas, sąsiad się zdenerwuje, bo hałasujemy, czasami trzeba umeblować na nowo to mieszkanie. Właśnie to zrobiliśmy - stwierdził premier. Właśnie tak będą wyglądać w cyklu wyborów europejskich i parlamentarnych "nowe szaty PiS-u". Spokój, mała stabilizacja, Polish dream i ogłoszenie końca wojny polsko-polskiej, na tle powiewającej flagi Unii.
Sam spokój to za mało
Choć wydaje się, że zapędzając się na własne życzenie w wiele politycznych zaułków, PiS nie ma obecnie innej drogi niż dryfowanie w kierunku centrum, ale czy powrót do narracji z 2015 zadziała raz jeszcze? Wielu polityków obozu władzy ma co do tego wątpliwości, obawiając się powrotu czegoś, co określają mianem "syndromu roku 2007". Czyli przegranej w wyborach parlamentarnych, pomimo świetnych wskaźników gospodarczych. Można bowiem, jak Platforma Obywatelska w czasie kryzysu 2011 r. "wymyślić się na nowo", ruszyć w Polskę Tuskobusem i odbudować inicjatywę. Do tego potrzeba jednak paliwa, które dzisiaj władzy brakuje. Przekaz Morawieckiego, czyli platformerska "ciepła woda w kranie" 2.0 to jedno, ale bez zaoferowania wyborcom nowego programu aspiracyjnego na miarę 500+, ciężko będzie uzyskać nie tyle wygraną, co samodzielną większość w przyszłym Parlamencie.
A bez niej, i przy zapowiedziach jednoczenia się opozycji, dobre sondaże nie dają nawet dobrego samopoczucia. Gra w przypadku PiS-u toczy się o drugą kadencję - środka nie ma. Dlatego właśnie kolejnym krokiem - poza podsumowaniami poszczególnych ministrów swoich trzyletnich dokonań politycznych - ma być ofensywa programowa. Z kulejącym programem Mieszkanie+, zapowiedzią podwyżek cen prądu i coraz mniej stabilną sytuacją geopolityczną, trudno będzie mówić o tym wszystkim, zdobywając zaufanie większości Polaków. Czy wyborcy raz jeszcze zaufają łagodnej twarzy PiS-u? To pytanie zadają sobie obecnie wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy. Póki co, jednoznacznej odpowiedzi nie ma.
Marcin Makowski dla WP Opinie