Marcin Makowski: Nie oswajajcie ekstremizmu. Dziennikarz nie jest od tego, żeby stać murem za partią
W mediach jest tylko jedna gorsza rzecz od dziennikarza przekonanego o tym, że ma monopol na prawdę. To dziennikarz, który chce na nią nawracać, a wszystkich, którzy idą swoją drogą poucza i uważa za heretyków. Na ten rodzaj prozelityzmu zdobyli się niedawno Bartosz Wieliński, Renata Kim, Przemysław Szubartowicz i Marcin Wojciechowski, którzy niczym z ambony w liście otwartym pogrozili palcem całemu środowisku. Sądzę, że warto wysłać im odpowiedź.
14.04.2017 | aktual.: 14.04.2017 15:42
Droga Pani Renato, Panowie Bartoszu, Przemysławie, Marcinie. Niedawno, jak rozumiem pełni wzburzenia i obaw nad czarnymi chmurami zbierającymi się nad państwem polskim oraz naszym zawodem, postanowiliście napisać"list otwarty do dziennikarzy i publicystów".Otwierające go zdanie zamiast listu, przypomina jednak kazanie. "Prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży. Rolą dziennikarza i publicysty jest podawanie prawdy społeczeństwu" - ogłaszacie wszem i wobec, jak rozumiem, uważając się za wyrocznię i jedynego dysponenta owej prawdy. Ks. Józef Tischner wymienił kiedyś jej trzy rodzaje i mam dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że chodzi o tę trzecią, choć nie w nią celowaliście. Cóż, zdarza się. Po przeczytaniu Waszego listu nie mam natomiast wątpliwości, że do jego spuentowania najlepiej pasuje inny, również religijny passus: "Ubrał się diabeł w ornat i na mszę ogonem dzwoni".
To po prostu niesamowite, że ze wszystkich dziennikarzy i publicystów akurat Wy, jedne z najbardziej zafiksowanych na swojej narracji osób w branży, postanowiliście mówić całemu środowisku, jak powinno pisać i co myśleć. "Tu nie chodzi o poglądy. Posiadanie różnych poglądów przez różnych ludzi jest czymś oczywistym i bezdyskusyjnym. Chodzi o to, że wspólnym mianownikiem dla lewicowców, liberałów, konserwatystów, chadeków powinny być zasady demokratycznego państwa prawa" - twierdzicie. Tymczasem jeśli Wasz list znalazł jakiś wspólny mianownik to tylko ten, że wykpili go i skrytykowali niemal wszyscy. Tak jak chcieliście - od lewa do prawa. Od przedstawicieli Polsatu, przez "Fakt", po "Rzeczpospolitą". Wiecie dlaczego? Z bardzo banalnego, ale być może niewidocznego z pozycji balona, na które wyniosło Was wasze ego powodu. Nikt nie lubi być pouczany, szczególnie przez ludzi, którzy w swojej karierze dawali dziesiątki przykładów balansowania na granicy partyjnej propagandy. Dla ułatwienia, przykład ze sportu: wyobrażacie sobie Mike’a Tysona piszącego memorandum do bokserów, w którym zarzuca im brak ducha fair-play? Trudno być autorytetem moralnym mając wcześniej kawałek ucha przeciwnika w ustach. Albo gębę pełną frazesów.
Ekstremizm uznany za normę
"(…) W obliczu bezprecedensowego łamania konstytucji, które ma miejsce w Polsce od listopada 2015 roku, część polskich dziennikarzy i publicystów cofa się przed nazwaniem tego po imieniu, powołując się na zasadę bezstronności" - oskarżacie całe, nie idące z duchem waszej zajadłej krytyki władzy środowisko. Mało tego, pozwalacie sobie na rzecz o wiele gorszą, wprost dyktujecie co i jak powinniśmy pisać, uważając się za lepszych. "Obserwujemy przypadki przemilczania, niedopytywania, bagatelizowania lub ‘uzupełniania’ informacji o przykłady z przeszłości, często nieadekwatne, które miałyby rzekomo bilansować podaną wiadomość, stworzyć fałszywą symetrię poprzez sugerowanie, że podobne rzeczy już się działy w przeszłości" - wyrzucacie swoim kolegom po fachu, jednocześnie nie zauważając, że odsłaniacie tym argumentem prawdziwe intencje listu. Nie chodzi Wam bowiem o obiektywizm, który waży racje i do argumentu podaje kontrargument. Chodzi o to, że skoro Prawo i Sprawiedliwość niszczy demokrację, to nie może być tak, że obok opisu przedziwnej kariery Bartłomieja Misiewicza, ktoś doda "ale przecież wcześniej nie było inaczej". Co z tego, że nie było, jeśli teraz jest tak źle, że wszelkie siły i moce przerobowe powinny być rzucone na odcinek walki z kaczyzmem? To w istocie nie walka o prawdę, ale czystej wody propaganda. Za Platformy nie atakowało się partii, bo jej alternatywa była gorsza. Po przegranej nie wytyka się grzechów poprzedniej władzy, bo obecne są niepomiernie większe. Nie przychodzi Wam do głowy, że można robić obie rzeczy na raz?
W Waszym liście uważacie drodzy Państwo, że podobne zachowanie nie cechuje obiektywnego dziennikarza, ale jest usprawiedliwieniem dla ludzi słabych, którzy „chcą osłabić moc własnego przekazu po to, by odsunąć od siebie ewentualna oskarżenie o stronniczość lub wspieranie opozycji”. Wam tego z pewnością zarzucić nie można. Tak mocno wyzbyliście się owego lęku przed oskarżeniem o stronniczość, że za rzecz normalną uważacie występowanie w roli agitatorów na manifestacjach politycznych, formalne wspieranie danej partii politycznej i dogmatyczną krytykę rządu. Nie gorszy Was Tomasz Lis wrzeszczący na manifestacji KOD-u, nie oburza Wojciech Czuchnowski, który blokując własnym samochodem kolumny rządowe, nazywa ten pusty gest aktem patriotyzmu. Jan Hartman, który piekli się przy przejeździe Jarosława Kaczyńskiego na grób brata i bratowej na Wawelu to swój gość. Tak mocno pomieszały się Wam porządki, że Wasz ekstremizm zaczęliście uważać za normę, do której każdy powinien doskoczyć. Mateusz Kijowski ma problem z alimentami? Powiedzmy, że gdy mężczyźni idą na wojnę, dzieci muszą cierpieć. Rząd zabiera się za ściganie alimenciarzy? Dodajmy, że to polityczna nagonka na lidera społecznego ruchu sprzeciwu. I tak ad infinitum za każdym razem, gdy fakty świadczą przeciw stojącym po dobrej stronie historii.
Symetryzm? A może po prostu obiektywizm
Piszecie, że „(…) próba symetrycznego rozdawania razów, po równo, niezależnie od tego, jaki jest stan faktyczny, zyskała już miano symetryzmu. Koncept ten opiera się na założeniu, że prawda leży zawsze pośrodku, i nawet jeśli obecne władze daleko przekraczają dopuszczalne standardy, to należy podążać za nimi, aby nie utracić pozycji leżącej w równej odległości pomiędzy stronami konfliktu”. Jedna z pierwszych zasad erystyki głosi, że aby skompromitować jakiś pogląd trzeba go sprowadzić do absurdu albo doprowadzić do skrajności, uznając za jedyną możliwą wersję. Otóż pragnę Was rozczarować. Istnieje cała paleta odcieni szarości, której można używać w odniesieniu do opisu współczesnej polityki.
Można widzieć spór wokół Trybunału Konstytucyjnego jako zawiniony przez PO, ale z premedytacją zaogniony przez PiS. Da się postrzegać reformę wymiaru sprawiedliwości jako ingerencję w bezstronność trzeciej władzy, jednocześnie część z jej zapisów traktując jako pożyteczne w stosunku do środowiska, które po upadku komunizmu skutecznie zabetonowało się przed każdą ewentualnością zmiany status quo. Można również krytykować wadliwe prawo zezwalające swobodną wycinkę drzew z terenów prywatnych, widząc hipokryzję załamującej ręce Hanny Gronkiewicz-Waltz, za prezydentury której w Warszawie wycięto setki tysięcy drzew. Wy, jak rozumiem, wolelibyście widzieć lament nad wiewiórką, której pękło serce ze smutku nad postępowaniem ministra Szyszko. Naprawdę, musicie uwierzyć, że da się pisać o świecie bez doktrynalnego stawania po jednej czy drugiej stronie konfliktu. Choć jak kiedyś redaktor Renata Kim przekonywała mnie na rozmowie w studio TVN, nie żyjemy w rzeczywistości, która wygląda jak stan wojenny. A skoro tak, nie jest nam potrzebna wojenna retoryka, do której zmierzacie i która stała się waszym dziennikarskim lingua franca.
Kto tu kogo poucza?
Za akcent humorystyczny Waszego listu uważam natomiast następujący fragment: "Źle rozumiana zasada bezstronności prowadzi do nieuczciwości intelektualnej, do niepodawania całej prawdy lub wykrzywiania prawdy po to, by wykazać się rzekomą bezstronnością, by zaistnieć na rynku dziennikarskim jako obiektywny, rzetelny, wyważony, daleki od skrajności publicysta". Faktycznie, Wam braku skrajności zarzucić nie można. Macie jej tak wiele, że aż wylewa się ze stron Waszych gazet, tygodników, portali. Gdy na ulicach Londynu terrorysta rozjeżdżał przechodniów, Przemysław Szubartowicz napisał: "Dzisiejszy atak w Londynie to efekt międzynarodowego spisku przeciw Kaczyńskiemu. Miał tyle ważnego do powiedzenia. Głową operacji był Tusk". Jak później tłumaczył, to był taki pastisz narracji PiS-u wobec smoleńska. O to chodzi? Aby minuty po zamachu, gdy konały jeszcze ostatnie ofiary, zamiast wsparcia albo chwili ciszy, rzucać się do brutalnej politycznej połajanki "bo oni tak robią"? Albo jak redaktor Bartosz Wieliński, z żalem i skargą na rząd lecieć do prezesa niemieckiego Związku Wypędzonych, który zachodnie województwa Polski uważa za odebrane niezgodnie z prawem? Każdy wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem?
Piszecie, że stoicie po stronie przyzwoitości i na ironię zakrawa fakt, że "symetryści" pragną Was pouczać i wzywać do zachowania standardów. Czy ktoś z Was przed publikacją ten list w ogóle przeczytał? Nie widzicie nawet cienia ironii w fakcie, że robicie dokładnie to, o co oskarżacie swoich przeciwników? Że usprawiedliwiacie lustrzane odbicie standardów, o które oskarżacie "media prawicowe"? Swój list, tak jak rozpoczęliście, tak też kończycie. W uniesieniu, patosie, niczym kaznodzieje opozycji. "Kto powołując się na źle rozumianą zasadę bezstronności dystansuje się od powinności informowania, a nawet alarmowania społeczeństwa wtedy, gdy to niezbędne, staje się automatycznie współuczestnikiem przez zaniechanie procesu naruszania fundamentów państwa prawa. W przypadkach jednoznacznych należy się zachowywać jednoznacznie". Szkoda, że nie przyszło Wam do głowy, że zamiast jednoznacznie, można się zachowywać po prostu przyzwoicie. Normalnie. W mediach jest tylko jedna gorsza rzecz od dziennikarza przekonanego o tym, że ma monopol na prawdę. To dziennikarz, który chce na nią nawracać, a wszystkich, którzy idą swoją drogą poucza i uważa za heretyków. Usprawiedliwiając własny ekstremizm nie wymagajcie tego od innych. Tylko tyle, albo aż tyle.
Marcin Makowski dla WP Opinii