Marcin Makowski: Komisja Europejska stawia polski rząd pod ścianą. ”A więc wojna”?
Środa 20 grudnia to bardzo zły dzień dla Polski. Nie dla rządu, nie dla PiS-u, nie dla Jarosława Kaczyńskiego. Dla Polski. I jeżeli ktoś się z uruchomiania artykułu 7 Traktatu UE cieszy, jest ślepy. Politycznie, a pośrednio być może finansowo, zapłacimy wszyscy. Dlaczego? Bo bez względu na to jak radykalny kurs w reformie wymiaru sprawiedliwości obrała Zjednoczona Prawica, żądania KE są z kategorii tych niemożliwych do spełnienia. A to oznacza eskalację konfliktu. Pytanie, dokąd nas on zaprowadzi?
20.12.2017 | aktual.: 20.12.2017 15:42
W terminologii lotniczej istnieje pojęcie ”punktu bez powrotu” (”point of no return”). Zakłada ono, że po przekroczeniu krytycznego stadium podróży, niemożliwy jest już powrót do punktu wyjścia. Zabraknie paliwa, powrót może grozić katastrofą, itd. Przed podobnym dylematem stanęła załoga Apollo 13. Po krytycznej awarii lądownika księżycowego, astronauci mogli tylko kontynuować lot, bądź zginąć próbując. Termin ten doskonale oddaje również stan relacji na linii polski rząd - Komisja Europejska. Po uruchomieniu art. 7 Traktatu UE, powrót do status quo jest już niemożliwy. Nawet pomimo sugestii ze strony Fransa Timmermansa i Jean Claude’a Junckera, że Komisja jest nadal otwarta na dialog i zaprasza do rozmowy premiera Mateusza Morawieckiego. Dlatego obawiam się, że w dzisiejszej politycznej rzeczywistości, w przeciwieństwie do misji Apollo, nie będzie happy endu.
Rząd pod ścianą
Skąd ten fatalizm? Jego źródło wypływa bezpośrednio z uzasadnienia decyzji KE. W oficjalnym komunikacie prasowym pt. ”Praworządność: Komisja Europejska staje w obronie niezależności sądów w Polsce”, w paragrafie dotyczącym koniecznych ustępstw ze strony rządu w dziedzinie reformy wymiaru sprawiedliwości, znajdują się bowiem nie tyle luźne sugestie dotyczące kierunku zmian, co konkretna liczba postulatów. Twardych, całkowicie zbieżnych z argumentacją opozycji i niemożliwych do zaakceptowania przez Zjednoczoną Prawicę, która została postawiona pod ścianą z ultimatum: albo odwołacie wszystko, co zrobiliście przez dwa lata, albo sytuacja będzie eskalować.
Komisja Europejska żąda bowiem przede wszystkim zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym, a szczególnie tych zapisów, dotyczących wieku emerytalnego sędziów, skargi nadzwyczajnej oraz swobody prezydenta odnośnie przedłużania kadencji członków SN. Co dalej? Komisja wymaga, aby polski rząd napisał na nowo ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa, z zagwarantowaniem ”wyboru sędziów-członków przez przedstawicieli środowiska sędziowskiego”. Oprócz tego PiS musi wycofać się całkowicie z obecnego kształtu ustaw o ustroju sądów powszechnych, przywrócić ”niezależność i legitymację Trybunału Konstytucyjnego” i opublikować jego wyroki. Na koniec, jak wisienkę na torcie, Komisja wymaga: „powstrzymania się od działań i oświadczeń publicznych, które podważają legitymację wymiaru sprawiedliwości”.
Przerzucanie się winą
"Za uruchomienie art. 7 ponoszą odpowiedzialność politycy PO. To nie jest artykuł, który uderza w PiS, ale może uderzać w Polskę” - twierdzi Beata Mazurek. "Wyłączną odpowiedzialność za ewentualne uruchomienie art. 7 ponosi antyeuropejski rząd PiS i prezydent Andrzej Duda. Ich postępowanie godzi w polską rację stanu. Poniosą za to konsekwencje przed Trybunałem Stanu" - napisał na Twitterze Borys Budka. Bez względu na to, jak będziemy rozkładać polityczną odpowiedzialność, sytuacja, w której znalazła się Polska, przypomina tragedię antyczną. Żaden wybór nie jest dobry, natomiast oba rodzą poważne i trudne do przewidzenia negatywne konsekwencje.
Być może na gruncie krajowym PiS nie odczuje konsekwencji. Przynajmniej na początku, niechęć do europosłów Platformy, którzy lobbowali za zrealizowanym w środę scenariuszem, skonsoliduje część wyborców prawicy. W końcu nie jest tajemnicą, że wielu polityków obozu lewicowo-liberalnego traktuje decyzję Komisji Europejskiej jak zwycięstwo. To oni będą kołem zamachowym narracji rządu, który wskaże na ”współczesną Targowicę”, w kontrze do nieugiętych i walczących o suwerenność polityków prawicy. I po części będą mieli rację - radość z art. 7 to łabędzi śpiew opozycji. Nikt na niej bowiem w dłuższej mierze nie skorzysta.
Najważniejszy sprawdzian Morawieckiego
Dlaczego? Ponieważ rząd jedynie usztywni swoje stanowisko, a jeśli jakiekolwiek konsekwencje finansowe spadną na nasz kraj, będą one dotyczyć wszystkich jego obywateli. Nie tylko zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba to sobie powiedzieć jasno, wkraczamy dzisiaj na bardzo niebezpieczną drogę, bez powrotu. Ciężko powiedzieć, dokąd nas ona zaprowadzi.
W najlepszym z możliwych wariantów skończy się politycznym wymachiwaniem szabelką, bez praktycznej możliwości zmiany kursu polskiego rządu (jednomyślności we wprowadzeniu sankcji w Unii prawie na pewno nie będzie). W najgorszym wariancie natomiast ochłodzeniem relacji z Unią, graniczącym z balansowaniem na granicy Polexitu. Jest jeszcze scenariusz trzeci, choć właściwie z gatunku political-fiction. A co, jeśli Viktor Orban, podobnie jak w przypadku głosowania na Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej, jednak dogada się ze Wspólnotą, w zamian za - na razie hipotetyczne - benefity? Póki co nie ma takich obaw, a sam wicepremier Węgier stwierdził wprost, że: obronimy Polskę przed niesprawiedliwym, pokazowym postępowaniem politycznym".
Osobiście stawiam na wariant pierwszy, ale jeśli polityka czegoś uczy, to na pewno tego, żeby żadnego scenariusza nie traktować jako pewnego. Być może Jarosław Kaczyński, mianując na stanowisko premiera Mateusza Morawieckiego, wyczuwał pismo nosem, i wiedział, że to właśnie przed tą historyczną rolą przyjdzie mu stanąć. Najważniejszy sprawdzian w politycznej karierze właśnie przed nim.
Marcin Makowski dla WP Opinie