Marcin Makowski: "Idy fakturowe". Katastrofę Kijowskiego można było przewidzieć
Pisanie dzisiaj o kłopotach Mateusza Kijowskiego to jak kopanie leżącego. Z tą jedną różnicą, że położył się na życzenie, wcześniej przewracając się o własne nogi. Co gorsze, ciągnie za sobą cały ruch obywatelski, który mu zaufał. Tymczasem o niejasnych powiązaniach finansowych lidera KOD wiadomo było od dawna. W końcu czara goryczy się przelała i ktoś z wewnątrz organizacji zadał cios. A później posypały się następne. I to takie, po których portugalska eskapada Ryszarda Petru wygląda jak niewinne faux pas.
05.01.2017 | aktual.: 05.01.2017 17:14
Idy fakturowe
Pozycja lidera Komitetu Obrony Demokracji wygląda dzisiaj jak sytuacja Cezara w czasie idów marcowych. Jeszcze formalnie pełni władzę, jeszcze sporo grono zwolenników mu ufa, ale w sercu własnego środowiska narodził się bunt. A Brutus KOD-u już wyciągnął sztylet. To znaczy faktury. Ujawnienie stawek za „pracę informatyka” i dokumentów, które opiewają na kwotę ponad 91 tys. zł. dla uważnych obserwatorów nie mogło być jednak zaskoczeniem. To po prostu efektowne zdetonowanie beczki prochu, na której Kijowski siedział właściwie od początku swojej publicznej działalności. Zaległości w spłacie alimentów, enigmatyczna historia zatrudnienia, twierdzenie, że na Komitecie niczego nie zarabia a utrzymuje go obecna małżonka. Jak widać zebrało się już tego za wiele. - Błędem było pewnie połączenie ról lidera i usługodawcy dla KOD - eufemistycznie stwierdził z resztą sam zainteresowany po wybuchu afery fakturowej .
Niestety to nie błąd, ale katastrofa, która może kosztować Mateusza Kijowskiego utratę stanowiska w ruchu, którego był frontmanem. Zarząd już zapowiedział audyt przepływów finansowych, a Radomir Szumełda stwierdził w oświadczeniu, że "jego zaufanie do lidera zostało nadszarpnięte". Tymczasem Kijowski z presją która na niego spadła zupełnie sobie nie radzi. Gdy w telewizji WP Kamila Biedrzycka-Osica pytała, dlaczego ludzie mają jeszcze ufać w jego szczere intencje, Kijowski z bezradnością w głosie odparł: - Nie wiem, to nie pytanie do mnie. Może dlatego, że niczego nie ukrywam? - dodając chwilę później, że - Sprawa jest niewątpliwie niezręczna -. Owszem jest. Szczególnie, że sam statut KOD w paragrafie 70 pkt. 4 głosi, co następuje: „Zabrania się zakupu towarów lub usług od podmiotów, w których uczestniczą członkowie Stowarzyszenia, członkowie jej organów oraz pracownicy oraz ich osób bliskich, na zasadach innych niż w stosunku do osób trzecich lub po cenach wyższych niż rynkowe”. Nie wiem u kogo wymodlił taką opozycję Jarosław Kaczyński, ale nowy rok zaczyna się dla PiS-u jak we śnie. Najpierw Nowoczesna, a teraz KOD strzelają sobie wizerunkowo w oba kolana.
Beczka prochu w końcu wybucha
Problem finansów Mateusza Kijowskiego to jednak kwestia bardziej zawiła niż przeszacowane faktury, które wystawiał Komitetowi Społecznemu KOD jako współwłaściciel spółki MKM Studio, której większościowym udziałowcem jest jego obecna małżonka. Właściwie cała jego kariera, pomimo deklarowania braku dochodów, które mógłby zająć komornik na poczet zaległych alimentów, układa się w mozaikę współprezesowania i tuszowania prawdziwych obrotów. Wystarczy prześledzić KRS Kijowskiego, aby nie mieć co do tych przypuszczeń wątpliwości. Stowarzyszenie „Stop gwałtom” - prezes. PZU Centrum Operacji S.A. - były członek rady nadzorczej. PZU - CL Agent Transferowy S. A.- były członek rady nadzorczej. „Nowa Szkoła" sp. z o. o. - członek zarządu. To prywatna szkoła i przedszkole na przedmieściach Warszawy. Biznespartner S. A. - były prezes zarządu, w radzie nadzorczej zasiadał m.in. Marek Kobiałka, zamieszany w infoaferę. Do tego praca informatyka w PZPN. Oto jak w wielkim skrócie wygląda status prawny i zawodowy bezrobotnego "na utrzymaniu żony", który z praktycznie nieznanego nikomu działacza społecznego, w ponad miesiąc urósł na ikonę opozycji.
Nie dziwi zatem, że w końcu ktoś powiedział „sprawdzam”. Jak donoszą informatorzy wewnątrz KOD-u, w ruchu od dawna trwał konflikt, który zaogniła decyzja Kijowskiego o uznaniu zwołanego w grudniu posiedzenia zarządu za nieważny. Działacze mieli również świadomość, że większość prac informatycznych dla KOD-u wykonywali nieopłacani wolontariusze. Jeden z nich nie krył po fakcie zdumienia. - Jako członek założyciel i członek zarządu KOD podjąłem sie koordynacji powstania strony KOD. Oświadczam ze stronę przygotował a potem opiekował sie nią CAŁKOWICIE ZA DARMO mój przyjaciel Jerzy Pogorzelski. Mam nadzieje ze znajda sie prawnicy, którzy pomogą Jurkowi wyegzekwować nalezne mu wynagrodzenie od firmy która wystawiła Faktury za jego prace dla KOD edytowane. Zespół adminów i ochronę głównej grupy KOD też organizowałem ja. Też za darmo, dla idei - napisał na Facebooku Jacek Parol. W kolejnym poście zarzucił liderowi ruchu, że z pierwszych darowizn z puszek zakupił nowego iPhona i laptopa. Skoro postawiony na darmowym Wordpressie portal KOD prowadzono "pro bono", skąd faktury wystawiane co miesiąc na tę samą kwotę 15 tys. 190 zł i 50 gr? Patrząc na nieustanne kłopoty techniczne serwisów oraz realne koszta obsługi podobnych przedsięwzięć, nie trudno wysnuć z całej sprawy wniosek, że bardzo ogólnie opisane usługi które świadczyła spółka MKM tuszowały ich fikcyjność. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że cena za domenę to 250 zł miesięcznie, gdy na wolnym runku kosztuje ona około 100 zł rocznie. Balon, któremu na imię Mateusz Kijowski pęka z tym większym hukiem, że pompowano go usilnie od ponad roku. Towarzystwo Dziennikarskie z Sewerynem Blumsztajnem i Jackiem Żakowskim na czele przyznało liderowi KOD utworzoną na tę okazję „Nagrodę Wolności”. Sam Żakowski na łamach „Superexpressu” zapewniał natomiast w kontekście zaległości alimentacyjnych Kijowskiego, iż - Dzieci muszą cierpieć, gdy mężczyźni idą na wojnę -. Dodajmy do tego obrazu Nagrodę Obywatelską Parlamentu Europejskiego dla Komitetu Obrony Demokracji za „nieustępliwe dążenie do kształtowania postaw demokratycznych”, a będziemy mieć pełny obraz zorbowskiej „pięknej katastrofy”.
Syndrom wyparcia
W całej sprawie warto zwrócić jeszcze uwagę na dwa wątki. Obronę Mateusza Kijowskiego przez betonowy aktyw „antypisu” oraz dziwne zachowanie mediów. Zacznę od tego pierwszego. O ile sam Kijowski zachowuje się jak dziecko we mgle, tłumacząc że przecież nie otrzymywał wynagrodzenia z tytułu pełnionej funkcji, tylko za pracę dla ruchu - ciekawszą strategię komunikacyjną obrał np. stojący murem (i prawdopodobnie finansowany przez KOD) profil facebookowy „Sok z Buraka”. W swoich memach i komunikatach wskazuje, że cała afera fakturowa to w rzeczywistości spisek Prawa i Sprawiedliwości, które chce odciągnąć uwagę od nieprawidłowości podczas głosowania w Sali Kolumnowej. Pomijając fakt, że o historii napisały zarówno liberalne jak i konserwatywne media, a politycy nie mieli z nią nic wspólnego. W alternatywnej rzeczywistości „Soku”, Kijowski to Don Kichot opozycji, który może coś tam pomylił z finansami, ale poświęcił całego siebie w walce o demokrację, a poza tym - Należą mu się pieniądze na życie, na pokrycie kosztów. Po to się przecież zrzucaliśmy, po to były zbiórki w KOD. Aby KOD i KOD-owcy mieli za co działać -.
Podobnie, z wnętrza oblężonej twierdzy, argumentuje płk. Adam Mazguła. - Stało się! KOD został zaatakowany przez większość mediów w sposób bezwzględny i bez prawa do obrony. Mateusz Kijowski podobno wykorzystał naszą pracę społeczną, aby otrzymać wynagrodzenie. Wiem, widzę i słyszę oburzenie i okrzyki zdumionych – napisał na Facebooku. - Ale to nasza sprawa. Sprawa KODu, zarządu, struktur, członków i sympatyków. Nie wrogich nam mediów - twierdzi. Apeluje również, aby nie dać się podzielić „obecnej totalitarnej władzy”, która czeka na każdy błąd jedynych słusznych wojowników o wolność. Tak w dużym skrócie wygląda syndrom wyparcia, który dodatkowo pogrąża wizerunkowo KOD i jego lidera, który gdyby miał odrobinę honoru, zrzekłby się swojej funkcji dobrowolnie.
„Wolne media”
Teraz wisienka na torcie na koniec - kwestia podejścia do całej sprawy mediów. Złośliwy mógłby powiedzieć, że to, o co apeluje opozycja wreszcie się spełniło. „Wolne media” grillują zarówno rząd jak i ich pupilów. Nie ma świętych krów i każdy po równo musi być gotowy na konfrontację z niewygodnymi faktami na swój temat. Niestety w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. Jak donoszą poszczególni dziennikarze, którzy opisywali sprawę w „Rzeczpospolitej” i Onecie, tj. Marcin Dobski i Andrzej Gajcy - faktury Kijowskiego miały być wysłane równocześnie do wielu innych redakcji. Sam Kijowski mówił dzisiaj rano w telewizji WP o kilkunastu. Wszystkie ogólnopolskie i ogromnym zasięgu.
Kto o zdrowych zmysłach wypuściłby takiego newsa z ręki? Dlaczego o sprawie napisały tylko dwie, to już temat na osobną dyskusję. Być może smutniejszą od afery fakturowej Kijowskiego. Dobrze jednak, że ostatecznie historia ujrzała światło dzienne. Nie dla tego, że ten czy inny nielubiany przez prawicę polityk boleśnie się skompromitował, ale dlatego, że Polska zasługuje na autentyczną opozycję. Taką, która nie jest skompromitowana, która nie ma niczego do ukrycia i potrafi z twarzą wychodzić z kryzysów. Do wyborów są jeszcze trzy lata, jeśli musiało w tym przegniłym światku nastąpić jakieś tąpnięcie - dobrze, że teraz. W sejmowych kuluarach krążą plotki o podziale w Nowoczesnej i Platformie Obywatelskiej i utworzeniu nowego klubu parlamentarnego. Czas najwyższy zabrać się zatem za alternatywną wizję Polski na poważnie. Tylko kto weźmie na siebie ten ciężar? Póki co rycerzy na białym koniu nie widać, choć nieśmiało wspomina się o Władysławie Frasyniuku. I żeby nie było tylko pesymistycznie, na koniec akcent kabaretowy. - Nie będę oceniał nikogo na podstawie artykułów prasowych, ale oczekiwałbym od Mateusza Kijowskiego wyjaśnienia spraw i oczyszczenia się z zarzutów - zaapelował na konferencji Ryszard Petru. Ślepy powiedział głuchemu, że widział... Chyba jakoś tak to szło.
Marcin Makowski - dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy". Współpracuje z Wirtualną Polską, TVP3 Kraków oraz Radiem Kraków. Z wykształcenia historyk i filozof. Twórca projektu "II wojna światowa jakiej nie znacie".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.