Makowski: Sześć lat PiS‑u. I końca (póki co) nie widać [OPINIA]
We wtorek mija sześć lat od zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło. Choć druga kadencja Coraz Mniej Zjednoczonej Prawicy przebiega w cieniu podziałów oraz finansowych i geopolitycznych kryzysów, PiS jest nadal daleki od utraty władzy. Jak działa ten mechanizm?
Gdyby Jarosław Kaczyński dostawał złotówkę za każdy "koniec PiS-u" ogłaszany przez polityków i dziennikarzy, nie musiałby szukać kredytów na budowę Srebrna Tower. Niewygodna dla wielu mądrych głów prawda o Prawie i Sprawiedliwości polega bowiem na tym, że choć kryzysów, błędów i fatalnej legislacji ten rząd ma na koncie bez liku, równocześnie posiada nieobecną do tej pory w polskiej polityce zdolność powracania do pionu.
Niczym wańka-wstańka - mimo permanentnego huśtania na boki - w tajemniczy sposób trzymająca pozycję sondażowego lidera od jesieni 2015 roku. Powodów takiego stanu rzeczy jest przynajmniej kilka. Można udawać, że się ich nie widzi, ale jeśli chce się przejąć władzę, nie można nie próbować ich zrozumieć. Lekceważenie realnych przyczyn wyborczych sukcesów PiS-u jest gotowym scenariuszem na kolejne porażki opozycji.
Elektorat twardszy od betonu
Pierwszym, być może najważniejszym, atutem Kaczyńskiego jest struktura elektoratu Zjednoczonej Prawicy. Niejednokrotnie wyszydzana przez część środowiska liberalnego jako wiejska, seniorska i małomiasteczkowa, stanowi równocześnie siłę napędową nieporównywalną z żadną inną formacją opozycji.
Kolejne prowadzone przez lata badania opinii publicznej potwierdzają nienaruszone u podstaw cechy charakterystyczne "modelowego wyborcy" PiS-u. Bardzo silne przywiązanie do partii, niechęć do zmiany preferencji, poczucie braku alternatywy po "prawej stronie", funkcjonowanie poza wielkomiejskimi bańkami informacyjnymi, wdzięczność za reformy społeczne (500+ i obniżenie wieku emerytalnego) oraz największe na scenie partyjnej możliwości mobilizacji.
Przez większość czasu Jarosław Kaczyński nie walczy bowiem ani o pozyskanie elektoratu środka, ani o przekonanie wahających się wyborców opozycji, ale o zbudowanie poczucia zagrożenia poprzez możliwą utratę "zdobyczy socjalnych". PiS ze szklanym sufitem w okolicach 40 proc. poparcia jest w stanie działać poza logiką konkurencji, która bije się często o ten sam elektorat, co potwierdzają choćby wyraźne przepływy poparcia między Koalicją Obywatelską a Polską 2050.
Brak alternatyw
Ponieważ wyborca PiS nie ma realnej alternatywy wobec swojej formacji, to w sposób zaskakująco powtarzalny wraca do niej mimo kolejnych kryzysów i świadomości popełnianych przez polityków błędów. Nawet protesty Strajku Kobiet po decyzji Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającej prawo aborcyjne nie były katalizatorem trwałych spadków sondażowych. Dziwi to tym bardziej, że zdecydowana większość respondentów - w zależności od badań od 60 do 80 proc. - negatywnie oceniała zmianę dotychczasowego status quo.
Rok po masowych demonstracjach na ulice polskich miast wyszła już tylko garstka protestujących. Radykalizacja głównej linii przekazu liderek strajku oraz części opozycji skutecznie zniwelowała oburzenie tej części elektoratu Zjednoczonej Prawicy (zwłaszcza kobiet), której również nie podobał się wyrok TK. Mając do wyboru - tutaj oczywiście upraszczam - "podpalanie kościołów", "aborcję, która jest okej" oraz zamieszki i plucie na policję, czysto pragmatycznie ta grupa pozostała przy tym, co jest bliższe agendzie socjalno-konserwatywnej.
Sam wielokrotnie słyszałem zarówno od polityków PiS-u, jak i wyborców tej partii, że ilekroć kończy im się cierpliwość, cytuję: "włączają TVN albo sięgają po 'Gazetę Wyborczą' i im przechodzi". Poczucie życia w oblężonej twierdzy, "pogardzanej przez salon", który zmierza do zburzenia dotychczasowych wartości i tradycji, to poważny impuls prowadzący do urn wyborczych. Z wiadomym rezultatem. Opozycja często go po prostu nie docenia.
Trybunał czy papierosy mentolowe?
I wcale nie jest tak, że w bardzo wielu sprawach opozycja nie ma argumentów ani racji moralnych. Dekompozycja wymiaru sprawiedliwości, nepotyzm, kryzysy dyplomatyczne, inflacja, niska skuteczność w walce z pandemią - lista porażek PiS-u jest znacznie dłuższa, więc nie trzeba wymyślać tematów z powietrza. Nie można jednak oczekiwać zmian, nieustannie powtarzając te same zaklęcia. - Zarzucają, że za wcześnie straszyliśmy PiS-em. A ja myślę, że może trzeba było straszyć bardziej - powiedziała niedawno w wywiadzie dla "Wyborczej" posłanka Izabela Leszczyna.
A co jeśli zamiast straszenia, czyli grania melodii, która mobilizuje równocześnie elektorat przeciwnika, pokazać pozytywną alternatywę dla jego rządów oraz rozsądniej wybierać pola konfliktów? W kryminale Wojciecha Chmielarza pt.: "Wilkołak", jedna z bohaterek wciągnięta w dyskusję na temat możliwości zakazania sprzedaży papierosów mentolowych mówi, że "w dupie ma Trybunał Konstytucyjny", ale za fajki pojedzie na Żoliborz i - tutaj pada niecenzuralna sugestia wobec Jarosława Kaczyńskiego - zaprotestuje.
Oczywiście nie chodzi o redukowanie realnych problemów z sądami do didaskaliów, ale o znajdowanie w nich ludzkiej twarzy. Nie są nią celebryci, inni sędziowie i adwokaci oraz politycy palący świeczkę w centrum Warszawy, ale właśnie ten wyborca PiS-u z małego miasteczka, którego sprawa będzie się ciągnęła w nieskończoność, a ostatecznie może zostać unieważniona przez sąd wyższej instancji, bo prowadził ją sędzia, co do nominacji którego istnieją wątpliwości prawne. Czy tak trudno pokazać, że błędy Jarosława Kaczyńskiego dosięgają również jego wyborców? Jak widać trudno.
Czy PiS będzie wygrywać wiecznie?
Podobnych powodów relatywnie wysokiego poparcia PiS-u po sześciu latach rządów i widocznego z daleka wypalenia jest oczywiście znacznie więcej. Jak twierdził w rozmowie z WP Józef Orzeł, działacz "Solidarności" oraz współzałożyciel Porozumienia Centrum, "Prawo i Sprawiedliwość przestało być wspólnotą wartości". Coraz częściej zamienia się za to w partię władzy, która nie widzi chwili, w których ich cesarz jest nagi. A nawet jeśli widzi, to Jacek Kurski i Telewizja Publiczna błyskawicznie zatuszują wszelkie niedoskonałości.
Inercja i wewnętrzna dekompozycja PiS-u są dzisiaj jednym z największych atutów opozycji, która czeka na potknięcie Kaczyńskiego, aby poprzez zjednoczenie (to kolejne z powtarzanych zaklęć) przejąć władzę, dokonując głębokiego resetu.
Tylko jak zmobilizować brakującą większość, gdy - idąc za słowami Donalda Tuska - obecny rząd ocenia się jako czyniący czyste zło? Skoro zamiast języka zysków, strat i pragmatyzmu używa się ocen moralnych i wielkich aksjomatów, to trudno się później dziwić, że wyborca Prawa i Sprawiedliwości poczuje się wywołany do tablicy. Czy on jest częścią tego zła? Jakie miejsce w społeczeństwie przygotuje mu opozycja? Czy będzie się musiał wstydzić swoich wyborów, a może ktoś łaskawie zaproponuje mu amnestię?
Sądzę, że wyborów nie da się wygrać w ten sposób. Gdyby PiS miało przegrać tylko przez sumę swoich grzechów, ta porażka już by nastąpiła. Może zamiast tego da się pokazać, że Polska mogłaby być inna i że znajdzie się w niej miejsce również dla tych, którzy w tym rozdaniu przegrali?
Marcin Makowski dla WP Wiadomości