Majmurek: Zamiast odpowiedzialności za państwo Andrzej Duda wybrał swój twardy elektorat (Opinia)
Andrzej Duda podpisał ustawę dyscyplinującą sędziów, przez opozycję i jej sympatyków nazywaną kagańcową. Nikt chyba nie jest zaskoczony. Każdy kto choć trochę obserwował prezydenta w ostatnich tygodniach, spodziewał się takiego ruchu. Nie po to prezydent jeździł po całej Polsce, nie po to atakował sędziów i Unię Europejską, żeby teraz nagle się wycofać. Dla jego elektoratu byłoby to zupełnie niezrozumiałe.
Czy Duda realizuje w ten sposób jakiś obliczony na dziesięć kroków do przodu wielki plan podporządkowania sądów władzy wykonawczej? Wątpię. Przede wszystkim dlatego, że takiego planu nie wydają się mieć sami Ziobro z Kaczyńskim. W żadnym obszarze obóz rządzący nie wykazywał takiej nadprodukcji prawa, jak przy okazji reformy sądownictwa. Jedna przepychana nocami ustawa następowała po drugiej, nowelizacja goniła nowelizację. Choć od 2015 roku zakres niezawisłości władzy sądowniczej - zwłaszcza Trybunału Konstytucyjnego - znacząco się zmniejszył, to stronie rządowej udało się to osiągnąć raczej reagując na to co się dzieje, niż realizując głęboko przemyślaną strategię.
Podpis w logice kampanii
Taką doraźną reakcją była też ustawa kagańcowa. Rząd zaskoczyła reakcja sądów na orzeczenie TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej i nowej KRS. Gdy sędziowie, postępując zgodnie z wytycznymi europejskiego Trybunału, zaczęli podważać prawomocność kluczowych dla reform PiS instytucji, obóz rządzący przestraszył się i uznał, że potrzebuje ekstra środków, by uciszyć sędziowski bunt. Stąd wyciągnięty z kapelusza poselski projekt trzech młodych polityków Solidarnej Polski - Sebastiana Kalety, Jana Kanthaka i Jacka Ozdoby.
Podpis prezydenta Dudy pod ustawą realizuje za to inny plan: wyborczy. Choć wyborów prezydenckich jeszcze oficjalnie nie ogłoszono, to od kilku tygodni prezydent Duda funkcjonuje w kampanijnym trybie. Widać też pomału jaka będzie jego taktyka w pierwszej turze wyborów. Duda gra tu przede wszystkim o mobilizację własnego twardego elektoratu, oraz o pochłonięcie tych wyborców, którzy dziś deklarują głosowanie na Bosaka albo poważnie to rozważają. Sztab prezydenta założył jak widać, że do lewicowych i liberalnych wyborców Duda, mając za sobą takiej pięć lat, jakie miał, i tak nie dotrze i trzeba postawić na maksymalną mobilizację prawicowego elektoratu: od Konfederacji po Kukiza i część wyborców PSL. Szyderstwa z jakimi liberalna opinia publiczna przyjęła deklaracje prezydenta z poniedziałkowego wywiadu dla "Wprost" o tym, iż "rozważałby podpisanie ustawy o związkach partnerskich", pokazują, że te kalkulacje mogą nie być bez racji.
Zobacz też: Nieobecny Jarosław Kaczyński. "To źle się skończy dla PiS"
Część analityków, np. Antoni Dudek, stawia tezę, iż PiS założyło, że Duda musi wygrać już w pierwszej turze, by w drugiej nie dopuścić do nieprzewidywalnego plebiscytu "za czy przeciw PiS". W tym celu prezydent musi maksymalnie zmobilizować własną bazę i pożreć Bosaka. By to się udało, prezydent nie może uchodzić za „miękkiego” w sprawie "sędziowskiej kasty" - a elektorat z Klubów "Gazety Polskiej" wciąż pamięta mu dwa sądowe weta z 2017 roku.
Niebezpieczny kaganiec
Problem w tym, że to, co racjonalne z punktu widzenia logiki kampanii niekoniecznie musi być racjonalne z punktu widzenia państwa. A prezydent, jako jego najwyższy urzędnik i strażnik konstytucji ponosi odpowiedzialność za całe państwo, nie tylko za własną reelekcję. Ustawa dyscyplinująca jest tymczasem dla państwa katastrofą. Zaburza konstytucyjną równowagę władz, na jakiej opierają się współczesne liberalne demokracje. Daje władzy narzędzia dyscyplinowania sędziów, z których nie może wyniknąć nic dobrego.
Choć najbardziej absurdalnie represyjne przepisy, jakie znajdowały się w projekcie poselskim, wypadły w trakcie procedowania w parlamencie - głównie za sprawą posłów Porozumienia Gowina - ale cały szereg złych przepisów pozostał. Co konkretnie zmienia podpisana przez prezydenta ustawa? Przede wszystkim wzmacnia rolę Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego - tej samej, o której Sąd Najwyższy, wypełniając wyrok TSUE, orzekł niedawno, że nie jest sądem. Dzięki nowej ustawie Izba - obsadzona w całości przez prezydenta, pełna byłych prokuratorów Ziobry - będzie mogła karać sędziów między innymi za "działalność publiczną niedającą się pogodzić z zasadą niezależności sądów", jak i za "działania lub zaniechania mogące utrudnić lub uniemożliwić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości i podważanie zasad funkcjonowania władz RP". Tak niejasno sformułowane zapisy łatwo mogą zmienić się w pałkę na wszystkich tych sędziów, którzy próbują wykonywać swoje obowiązki i realnie kontrolować to, czy władza realizując swój demokratyczny mandat robi to w granicach polskiego i europejskiego prawa.
Symboliczne jest, że Duda podpisał ustawę zaraz po tym, gdy Izba Dyscyplinarna SN zawiesiła sędziego Juszczyszyna, który realizując wyrok TSUE próbował dojść do tego, czy listy poparcia do nowej KRS zostały złożone poprawnie. Występując przed Izbą Dyscyplinarną SN zastępca rzecznika dyscyplinarnego sędziów, Przemysław Radzik, nazwał Juszczyszyna "celebrytą", który "wypowiada wojnę swojemu państwu". Jeśli działanie ustawy będzie w praktyce wyglądać w ten sposób, to w pełni zasłuży sobie ona na nazwę "kagańcowej".
Recepta na konflikt i chaos
Podpisana przez prezydenta ustawa nie rozwiązuje przy tym podstawowego problemu, dla którego została uchwalona: nie wygasza konfliktu w sądownictwie. Uchwała Sądu Najwyższego uznała, że kluczowa dla działania "ustawy kagańcowej" Izba Dyscyplinarna nie jest sądem. Karani przez nią sędziowie nie będą najpewniej uznawać wyroków - jak zapowiedzieli też sędziowie w sprawie Juszczyszyna. Sytuacja, gdy polski system prawny zmierza w kierunku dualizmu równoległych, wzajemnie nie uznających się systemów wymiaru sprawiedliwości, tylko się zaostrzy. Zamiast gasić pożar, Duda dolewa do niego benzyny.
Sędziowie mają dobre powody, by nie uznawać Izby Dyscyplinarnej - uchwała Sądu Najwyższego realizowała wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Można się spodziewać, że także w sprawie "ustawy kagańcowej" wkroczą instytucje europejskie. Ustawa prawie na pewno zostanie skierowana przez Komisję Europejską do TSUE, a ten bardzo szybko - zanim wyda ostateczne postanowienie - może zamrozić obowiązywanie jej najbardziej represyjnych przepisów.
Opozycja straszy, że ustawa to krok ku Polexitowi. Nawet jeśli to przesada, to otwiera ona kolejny front polskiego rządu w sporze z Europą, dostarczając dogodnych argumentów wszystkim tym, którzy uważają, że z Polakami rozmawiać się nie da, a dostęp do unijnych funduszy powinien być powiązany z respektowaniem zasad praworządności.
Podsumowując, podpisując ustawę dyscyplinującą, prezydent otwiera wyłącznie drogę do dalszego konfliktu i chaosu. By dopieścić swój najtwardszy elektorat, zaniedbuje prezydencką odpowiedzialność za dobro wspólne. Czy zaszkodzi mu to w drugiej turze mobilizując nie-pisowskich wyborców? Prezydent pewnie liczy, że nie - do tej pory PiS nie tracił wyborczo na niszczeniu sądownictwa. Jaki nie będzie werdykt wyborców, z punktu obowiązków prezydenta wobec konstytucji i wszystkich Polaków, wtorek to jeden z niższych punktów jego kadencji.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl