Lekarze na wojnie z ministrem. Wytykają bezsens jego strategii na piątą falę
Miało być zwiększenie opieki pozaszpitalnej, a jest dezorganizacja pracy przychodni oraz odciąganie lekarzy od pacjentów niecovidowych. Tak wygląda krajobraz po wprowadzeniu obowiązkowych badań zakażonych pacjentów powyżej 60. roku życia, które są realizowane przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. - Tak się dzieje, gdy do medycyny wstawia się biurokrację - ocenił w rozmowie z WP dr Tomasz Zieliński, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego.
03.02.2022 | aktual.: 03.02.2022 08:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jednym z nowych środków walki z piątą falą epidemii koronawirusa mają być obligatoryjne badania dla zakażonych pacjentów powyżej 60. roku życia. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej mają badać tych pacjentów w ciągu 48 godzin od otrzymania pozytywnego wyniku testu. Ze względu na izolację pacjentów chodzi głównie o wizyty domowe. Premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski 21 stycznia mówili, że chcą w ten sposób zintensyfikować opiekę pozaszpitalną.
Poradnie muszą rano zweryfikować, którzy z ich pacjentów powyżej 60. roku życia otrzymali pozytywny wynik testu, żeby umówić się z nimi na badanie. Jeżeli pacjent może samodzielnie przyjechać samochodem do poradni, należy zorganizować specjalne pomieszczenie, by nie miał on styczności z innymi oczekującymi pacjentami.
W przypadku wizyt domowych - poradnia i jej pacjenci tracą lekarza na pół dnia. Na takie wizyty należy założyć skafander ochronny, co również jest czasochłonne.
Pomoc może docierać nie tam, gdzie jest najbardziej potrzebna
W praktyce oznacza to jednak problemy w organizacji pracy lekarzy POZ oraz w przyjmowaniu pacjentów niecovidowych. Dr Wojciech Perekitko - członek prezydium Okręgowej Rady Lekarskiej w Zielonej Górze - mówi nam, że we wtorek zbadanie dwojga podwójnie zaszczepionych pacjentów powyżej 60. roku życia, zajęło mu godzinę. Nie wymagali oni pomocy lekarza, a w tym czasie pomocy nie otrzymali pacjenci, którym była ona potrzebna.
- To naprawdę nie jest właściwa droga, by Ministerstwo Zdrowia wchodziło w buty towarzystw naukowych i wydawało w drodze rozporządzenia zalecenia medyczne lekarzom. To mija się z celem. Jako lekarz z 27-letnim stażem - który pracował na pogotowiu, na oddziale kardiologicznym, a od 20 lat prowadzę własną praktykę - wiem, że dynamika procesów w opiece nad pacjentami się zmienia - skomentował lekarz.
Medyk zwraca uwagę, że pomysł obowiązkowych badań dla zakażonych pacjentów powyżej 60. roku życia krytycznie oceniły towarzystwa i rady lekarskie.
- Nijak to się ma do tego, co ukazało się w rozporządzeniu z 21 stycznia. U części pacjentów wywołuje śródmiąższowe zapalenie płuc, które ujawnia się dopiero po kilku dniach od zakażenia. Osłuchiwanie każdego pacjenta do 48 godzin po wyniku testu, to marnowanie zasobów lekarskich, który w Polsce mamy ograniczony. Takie osłuchanie nie zapobiegnie powikłaniom, bo COVID-19 przebiega inaczej, niż mówił minister zdrowia - stwierdził dr Perekitko.
- Wczoraj miałem trójkę pacjentów, którzy byli przestraszeni samym telefonem z poradni, bo czują się dobrze i są zaszczepieni. U wielu pacjentów Omikron przebiega łagodnie - ocenił.
Dr Perekitko krytykuje też narrację Ministerstwa Zdrowia o nadużywaniu teleporad przez lekarzy. Wskazuje, że NFZ może walczyć z ich nadużywaniem innymi sposobami. Jego zdaniem teleporady sprawdzają się zwłaszcza w małych ośrodkach, w których starsze osoby często nie mają samochodów, a dzięki teleporadzie lekarz może omówić z pacjentem wyniki badań lub zmienić dawki leków. Zwraca uwagę, że większość poradni jest otwarta na pacjentów.
Lekarz: Absurd biurokratyczny
Wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego dr Tomasz Zieliński z wiejskiej przychodni w województwie lubelskim mówi o absurdzie biurokratycznym.
- Są pacjenci, którzy są młodsi i wymagają badania, a są dużo starsi, którzy nie wymagają. Medycyna nie może opierać się na dawaniu sztywnych granic, bo dochodzimy do absurdu. Może być tak, że przez to nie przyjmiemy pacjenta, który naprawdę będzie potrzebował pomocy, bo nie będzie dla niego miejsca, a czas nie jest z gumy - skomentował dr Tomasz Zieliński w rozmowie z Wirtualną Polską.
Lekarz wskazuje, że część pacjentów obawia się badań domowych ze względu na możliwość trafienia później do szpitala. 48 godzin to często zbyt krótki czas, by wirus rozwinął się u pacjenta, który testując się nie miał jeszcze objawów. Pacjenci powyżej 60. roku życia są też grupą dość dobrze wyszczepioną w porównaniu np. z ludźmi poniżej 30. roku życia.
Zobacz także: Polska liderem walki z pandemią? Komentarz do słów rzeczniczki PiS
Oprócz tego wizyty domowe u zakażonych pacjentów, którzy nie mają objawów COVID-19, mogą doprowadzić do zdziesiątkowania personelu. Obecnie połowa pracowników dra Zielińskiego jest w izolacji z powodu zakażenia.
- Mając ograniczone zasoby musimy racjonalnie nimi zarządzać, a nie zlecać zadania, które są zbędne. Nie można w tym czasie zrobić bardziej potrzebnych zadań - stwierdził.
- Wizyty domowe mają sens wtedy, gdy pacjent nie może do nas dotrzeć i wymaga pomocy, a nie gdy sanepid zabroni mu wyjścia z domu. Tak się dzieje, gdy do medycyny wstawia się biurokrację. Medycyna powinna opierać się na ocenie człowieka. Pacjent w 46. godzinie może nie wymagać pomocy, a może jej wymagać w 54. Potem może już nie być czasu by zbadać pacjenta - podkreślił.
Ministerstwo odpowiada lekarzowi
Dr Zieliński skrytykował te wytyczne na Twitterze po wtorkowym głosowaniu nad ustawą covidową, która przewidywała wysokie odszkodowania dla pracowników, którzy zarażą się od nieprzetestowanych kolegów z pracy. Ministerstwo Zdrowia zareagowało na jego wpis.
"Panie Doktorze, gdyby był nieskrępowany dostęp do POZ a śmiertelność covidowa nie dotyczyła w 90 proc. osób 60 plus to moglibyśmy toczyć dysputy. Czasu jednak na to nie ma" - czytamy w odpowiedzi resortu zdrowia.
- Po tamtej stronie musi być bardzo nerwowo. To widać w sposobie odpowiedzi. Sam jestem członkiem zespołu przy ministrze ds. zmian w POZ. Jeżeli piszą mi, że to nie czas na dysputy, to przepraszam bardzo, ale po co w takim razie mnie powołano i jestem w tym zespole już 7. miesiąc? - pyta dr Zieliński.
"Decyzje administracyjne, które utrudniają pracę"
Prezes Porozumienia Zielonogórskiego Jacek Krajewski krytykował w rozmowie z WP pomysł takich badań krótko po ogłoszeniu go przez premiera i ministra zdrowia. Po kilku dniach nadal ocenia negatywnie tę decyzję i nazywa to ograniczaniem dostępu do świadczeń dla pacjentów niecovidowych.
- W naszej pracy kierujemy wysiłek tam, gdzie wymaga tego stan kliniczny. Gdy administracyjnie narzuca się nam badanie pacjentów, którzy nie wymagają badań, jest to medycznie nie uzasadnione - ocenił.
- W POZ obsługujemy ogromną rzeszę pacjentów, którzy nie są infekcyjni. To wychwytywanie niestabilności i kierowanie na wyższy poziom systemu opieki zdrowotnej. COVID-19 wywrócił to do góry nogami. Mamy więcej pacjentów infekcyjnych, ale nauczyliśmy sobie z tym radzić. Przychodzą jednak decyzje administracyjne, które utrudniają nam organizacje pracy - dodał.
W Narodowym Funduszu Zdrowia usłyszeliśmy, że na dane dot. korzystania z takich badań może być jeszcze zbyt wcześnie.
Ministerstwo Zdrowia nie odniosło się bezpośrednio do zarzutów stawianych przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Resort podał, że pacjent w izolacji domowej wymaga stałego monitorowania. Tłumaczy też, że regulacje miały doprecyzować procedury, których nadrzędnym celem jest większe bezpieczeństwo pacjentów w okresie pandemii.
"Standard nie wymusza zatem każdorazowej wizyty domowej, pozostawiając decyzję o przeprowadzeniu badania fizykalnego danemu lekarzowi POZ. Należy pamiętać o tym, że u osób zakażonych, które mają choroby współistniejące, przewlekłe, przebieg COVID-19 może też mieć cięższy charakter" - podaje resort. Jednak lekarze zwracają uwagę, że badania w ciągu 48 godzin dotyczą wszystkich zakażonych z tej grupy wiekowej niezależnie od objawów czy wielochorobowości.