Lawirowanie w sprawie aborcji może pogrzebać prezydenckie ambicje Hołowni [OPINIA]

W krótkoterminowej perspektywie wyborów lokalnych lawirowanie Szymona Hołowni w sprawie aborcji jest w pewnym sensie racjonalne. W dłuższej perspektywie może to jednak bardzo zaszkodzić prezydenckim ambicjom lidera Polski 2050. W tej kwestii Hołownia jest bardziej konserwatywny nie tylko niż jego własny elektorat, ale także niż polskie społeczeństwo jako całość - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia podczas spotkania z mieszkańcami w Tychach
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia podczas spotkania z mieszkańcami w Tychach
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Jarek Praszkiewicz
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

- Ta błyskawica, panie marszałku, będzie wymierzona w pana! - tak posłanka Anna Maria Żukowska zakończyła w środę swój wniosek formalny o przerwanie obrad Sejmu i włączenie do porządku dziennego projektów liberalizacji przepisów aborcyjnych, które już jakiś czas temu na ręce Szymona Hołowni złożyły Lewica i Koalicja Obywatelska. Marszałek Sejmu ogłosił bowiem we wtorek, że projekty poleżą jeszcze w sejmowej poczekalni - by nie powiedzieć "zamrażarce" - do 11 kwietnia. Lepiej bowiem, jak przekonywał Hołownia, zająć się nimi już po wyborach lokalnych, tak by kampanijne emocje nie doprowadziły do ich upadku w pierwszym czytaniu.

Słowa te oburzyły nie tylko posłankę Żukowską i polityczki sejmowej Lewicy. Internet zalały pełne gniewu komentarze nt. Hołowni. W piątek wieczorem organizatorki kobiecych protestów przeprowadziły demonstrację, która spod Pałacu Prezydenckiego przeszła pod biuro Polski 2050.

Być może dlatego w następnych dniach lider Polski 2050 mówił już nieco w innym tonie. W czwartek zapewniał, że 11 kwietnia to "ostateczny deadline" na przegłosowanie projektów dotyczących przerywania ciąży, ale ma nadzieję, że uda się to zrobić wcześniej. W piątek wrócił do terminu 11 kwietnia, ale obiecywał, że zapisze się on jako "pierwszy od 1996 roku dzień, gdy projekt zmiany prawa dotyczącego aborcji nie zostanie odrzucony w Sejmie pierwszym czytaniu". Oprócz wspomnianych projektów lewicy i KO na stole jest też projekt Trzeciej Drogi, uchylający wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku i przywracający "kompromis aborcyjny" z 1993 roku. Polska 2050 ma zagłosować za dalszym procedowaniem wszystkich ustaw, choć sam Hołownia swojego stosunku do dostępności aborcji nie zmienia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że liderem Polski 2050 kieruje nie tyle troska o los projektów Lewicy i KO, a własny polityczny interes. Co samo w sobie nie jest jeszcze niczym złym - Hołownia jest w końcu politykiem. Pytanie tylko, czy lawirowanie ws. aborcji nie zaszkodzi w dłuższej perspektywie jego własnym politycznym ambicjom. Na czele z tymi prezydenckimi.

Gra na rozczarowanych wyborców PiS

W krótkoterminowej perspektywie wyborów lokalnych lawirowanie Hołowni w sprawie aborcji jest nawet w pewnym sensie racjonalne. Trzecia Droga wyraźnie stawia w tych wyborach na walkę o rozczarowany PiS-em konserwatywny elektorat. Z tego powodu PSL i Polska 2050 odrzuciły na wstępie scenariusz wspólnego startu całej Koalicji 15 października w wyborach do sejmików, słusznie zakładając, że lista z progresywnymi politykami KO czy Lewicy nie będzie atrakcyjna dla wyborców rozważających przeniesienie swojego poparcia z PiS na inną partię.

Dla części z tych wyborców istotne jest, by w kwestii aborcji ewentualna zmiana nie przekroczyła granic zakreślonych przez "kompromis" z 1993 roku. W sytuacji, gdy PiS stracił władzę i jest w bardzo głębokim kryzysie, Konfederacja ma zaledwie 19 posłów, a Koalicja Obywatelska sama stała się zwolenniczką bardziej liberalnych rozwiązań, Hołownia i PSL stali się ostatnią nadzieją obrońców "kompromisu". Bo tylko postawa Polski 2050 i ludowców może zablokować liberalizację dostępu do aborcji w Polsce w dłuższej perspektywie, także po odejściu z urzędu Andrzeja Dudy.

Wszystko to może skłonić jakąś grupę konserwatywnego elektoratu do wsparcia Trzeciej Drogi także w wyborach do sejmików. Choć władze lokalne nie decydują o dopuszczalności przerywania ciąży, to dobry wynik Trzeciej Drogi w wyborach sejmikowych zostanie odczytany jako wzmocnienie "prawej nogi" Koalicji 15 października i potwierdzenie, że potrzebuje ona "konserwatywnej kotwicy".

Stąd być może kluczenie Hołowni jako marszałka w sprawie aborcji. Stąd polityka, która z jednej strony próbuje wysłać konserwatywnemu elektoratowi sygnał, że Trzecia Droga nie zgodzi się na postulaty Lewicy oraz Platformy, a z drugiej - usiłuje nie zrazić bardziej liberalnych wyborców, którym Hołownia ma do zaoferowania przekaz: "różnimy się, ale robię wszystko, by każdy złożony projekt miał szansę być procedowany, nawet jeśli jest sprzeczny z moim sumieniem".

Hołownia rozmija się tu ze swoim elektoratem

Pytanie tylko, czy w ten sposób, w pogoni za bardziej konserwatywnym elektoratem, który pragnie odebrać PiS, Hołownia nie zrazi jednak do siebie tego, który poparł go 15 października. Elektorat Trzeciej Drogi jest bowiem o wiele bardziej liberalny w kwestii dostępności przerywania ciąży niż sam Hołownia.

Według ostatniego sondażu IPSOS dla OKO.press, liberalizację przepisów popiera aż 89 proc. (!) wyborców Trzeciej Drogi. Nawet jeśli sposób zadania pytania zawyżył tę liczbę, a dopytywani o szczegóły wyborcy PSL i Polski 2050 okazaliby się bardziej konserwatywni niż wskazuje ten sondaż, to kolejne badania nie pozostawiają wątpliwości: wyborcy Trzeciej Drogi, a zwłaszcza Polski 2050, chcą bardziej liberalnego prawa niż to z 1993 roku.

Dla tych wyborców, a zwłaszcza wyborczyń, odesłanie wszystkich projektów ustaw do komisji - czego wynegocjowanie Hołownia próbował przestawić w piątek jako swój wielki polityczny sukces - może być niewystarczające. Zwłaszcza bez zarysowania konkretnego planu czasowego, w jakim projekty te miałyby komisje opuścić. A nie można wykluczyć, że Trzecia Droga będzie w tej kwestii próbowała grać na czas, przeciągając prace nad projektami w komisjach tak, by maksymalnie odwlekać dzielące elektorat partii głosowanie.

To może zadecydować o prezydenturze

Oczywiście, Hołowni nie można zarzucić, by kiedykolwiek ukrywał to, jak zachowawcze ma poglądy w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży. W momencie, gdy większość w Sejmie miał PiS, dla niepisowskiego elektoratu odsunięcie tej partii od władzy przesłaniało wszystkie inne sprawy. Konserwatyzm Hołowni nie ciążył wtedy aż tak bardzo jego bardziej liberalnym wyborcom gotowym poprzeć go jako alternatywę dla trzeciej kadencji PiS i polisę przed także budzącą ich obawy zbyt silną pozycją Donalda Tuska. Zupełnie inaczej wygląda to, gdy zakres dostępności aborcji w Polsce zależy od decyzji Hołowni jak posła, marszałka Sejmu, lidera partyjnego, a w przyszłości być może prezydenta.

To właśnie sprawa aborcji może bardzo zaszkodzić prezydenckim ambicjom lidera Polski 2050. Bo w tej kwestii Hołownia jest bardziej konserwatywny nie tylko niż jego własny elektorat, ale także niż polskie społeczeństwo jako całość. Kolejne badania opinii publicznej pokazują bowiem niewielką i czasem zależną od sposobu postawienia pytania, ale jednak większość dla bardziej liberalnego podejścia do aborcji. A wszystkie społeczne, kulturowe i cywilizacyjne trendy wskazują, że ta większość będzie się tylko zwiększać.

Problem ten mogłoby zdjąć z głowy Hołowni referendum, w którym większość opowiedziałaby się za liberalizacją przepisów. Na referendum nie chce się jednak zgodzić Lewica. Nawet gdyby do niego doszło, to jeśli strona pro-choice by je przegrała, to gniew bardziej liberalnej części społeczeństwa na takie rozstrzygnięcie skupiłby się na Hołowni. Wielu wyborców uznałoby, że referendum było wybiegiem, by na dekady zablokować wprowadzenie w Polsce przepisów, jakie obowiązują w praktycznie całej Unii Europejskiej.

Hołownia zostanie też obsadzony w roli "wielkiego hamulcowego" liberalizacji, jeśli Sejm przed wyborami prezydenckimi nie zdoła przegłosować żadnej ustawy realnie zmieniającej polskie prawo. Jeśli z kolei jakimś cudem zbierze się w nim taka większość, to ustawę najpewniej zawetuje prezydent Duda. A wtedy Hołownia, jako kandydat na prezydenta, któremu "sumienie nie pozwala" podpisać żadnej elementarnie progresywnej ustawy regulującej zasady przerywania ciąży, może przestać być atrakcyjny także dla części własnego liberalnego elektoratu. Bez tych głosów Hołownia będzie miał problem, by wejść do drugiej tury. Zwłaszcza gdyby kampania kandydata PiS nie okazała się aż tak słaba, jak dziś wszystko na to wskazuje.

Co więc może robić marszałek Sejmu? Mógłbym uznać, jak większość chrześcijańsko-konserwatywnych polityków w zachodnich demokracjach, że cokolwiek jego sumienie nie dyktowałoby mu w kwestii aborcji, tych rozstrzygnięć nikomu nie powinno narzucać prawo, a każda kobieta powinna mieć możliwość rozstrzygnięcia tego, czy chce donosić ciążę, czy nie we własnym sumieniu. Nic jednak nie wskazuje, by Hołownia był dziś gotowy na taki ruch. Nie tylko z powodu osobistych przekonań, ale także kalkulacji politycznych: bo oznaczałby on odpływ jakiejś części znajdującego się w zasięgu Hołowni konserwatywnego elektoratu oczekującego od swoich przedstawicieli obrony "życia poczętego".

Czekają więc nas najpewniej długie miesiące kluczenia marszałka Sejmu w tej sprawie - przynajmniej aż wyborcy i wyborczyni nie zweryfikują go za rok w wyborach prezydenckich.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
marszałekszymon hołowniaaborcja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1125)