Kolejnej kadencji Kaczyńskiego PiS może nie przetrwać [OPINIA]
Choć prezes wielokrotnie udowadniał różnym komentatorom składającym go przedwcześnie do politycznego grobu, że nie rozumieją polityki, to tym razem partia naprawdę może nie przetrwać jego kolejnej kadencji, pilnie potrzebna jest jej zmiana przywództwa i formuły. Czy jednak ktoś się ośmieli spróbować przeprowadzić taką zmianę? - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
25.02.2024 | aktual.: 08.03.2024 11:30
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Obecna, kończąca się w przyszłym roku kadencja Jarosława Kaczyńskiego jako prezesa PiS miała być, jak zapowiadał sam zainteresowany, ostatnią. Media spekulowały, kto by mógł prezesa zastąpić, zgłaszali się nawet pierwsi kandydaci do schedy po Kaczyńskim – chęć wyraził choćby premier Morawiecki.
Okazało się jednak, że rację mieli ci komentatorzy, którzy przestrzegali, by wobec podobnych deklaracji prezesa zachować dystans. Jarosław Kaczyński stwierdził bowiem w czwartek, że "nie jest dezerterem", a w Polsce toczy się walka, dlatego musi się "zastanowić nad przyszłym rokiem". "Jeżeli uzyskam odpowiednie poparcie ze strony kongresu partii, to dalej tym szefem partii będę" – zadeklarował. Co oznaczać będzie w praktyce tyle, że nikt inny na poważnie o poparcie partii nie będzie się ubiegał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem w tym, że kolejnej kadencji Kaczyńskiego jako prezesa, PiS może po prostu nie przetrwać. A przynajmniej nie jako jedna z dwóch głównych partii władzy w Polsce. Kryzys przywództwa Kaczyńskiego jest dziś bowiem większy i bardziej wyraźny niż kiedykolwiek. I to nie tylko w doraźnym, taktycznym wymiarze, ale i w tym strategicznym i ideowym. Bo wiele wskazuje na to, że jeśli prawica chce zachować znaczenie, jakie miała w czasach świetności PiS, to musi wyewoluować poza ramy, jakie nadał jej po 2000 roku Jarosław Kaczyński.
Prezes przestał czytać nastroje i stracił kontrolę
Zacznijmy od taktycznego wymiaru. Można śmiało postawić tezę, że PiS utracił w zeszłym roku władzę za sprawą serii taktycznych, zupełnie niewymuszonych błędów prezesa Kaczyńskiego. Nie tylko tych w czasie kampanii: prezes nieustannie popełniał błędy od 2020 roku.
Pierwszym były wybory kopertowe, które o mały włos nie spowodowały największego w historii III RP kryzysu konstytucyjnego i kompromitacji państwa, z której długo by się nie mogło podnieść. Kaczyński wycofał się wtedy co prawda w ostatniej chwili, ale już wydarzenia z późnej wiosny 2020 pokazały, że coś niedobrego dzieje się ze zdolnością prezesa do prawidłowej oceny rzeczywistości.
Potem przyszła piątka dla zwierząt i wyrok Trybunału Przyłębskiej w sprawie aborcji. Piątka miała być reakcją na słabe wyniki Dudy wśród młodych, miała pomóc ocieplić wizerunek PiS w bardziej liberalnym elektoracie. Kaczyński nie rozumiał jednak wtedy, że wizerunek PiS wśród młodych jest tak fatalny, że piątka dla zwierząt nie pomoże, a w pogoni za elektoratem, którego partia nie zdoła pozyskać, PiS zrazi ten, który już ma – wieś i środowiska konserwatywne. W wyniku ich protestów rząd musiał ostatecznie wycofać się z piątki.
By uspokoić prawe skrzydło partii, Kaczyński miał dać zielone światło dla wyroku Trybunału Przyłębskiej. Skończyło się największymi chyba protestami na polskich ulicach po 1989 roku i sondażowym tąpnięciem, z którego PiS nigdy się już nie podniosło. Jesienią 2020 prezes Kaczyński nie tylko zupełnie nie wyczuł nastrojów społecznych, ale też nie sprawdził się jako lider polityczny w czasach kryzysu. Gdy trwały protesty, nagrał kuriozalne wystąpienie wzywające sympatyków PiS do "obrony kościołów" – tak jakby nie była z tym sobie w stanie poradzić podlegająca jego rządowi policja.
Już te wydarzenia z 2020 roku pokazywały, że w PiS potrzebna była zdecydowana zmiana przywództwa. Także dlatego, że Kaczyński po prostu zaczął tracić panowanie nad partią. Ledwo poradził sobie z buntem wywołanym przez piątkę dla zwierząt, a następnie nie był w stanie opanować sporu w swoim obozie między różnymi frakcjami: ludźmi Ziobry i ludźmi Morawieckiego, stronnictwem premiera i tym Sasina itd.
Wewnętrzne spory – które zwyczajowo w PiS wzmacniały pozycję Kaczyńskiego jako rozjemcy – zaczęły po 2020 roku zupełnie paraliżować partię. Były jednym z powodów niemożności porozumienia się z Unią Europejską, co zablokowało wypłatę środków z KPO. Choć udało się przejąć większość posłów Porozumienia i utrzymać większość w Sejmie, to kosztem wzięcia na pokład obozu rządzącego takich osób jak Łukasz Mejza, co z pewnością nie pomogło w wyborach w zeszłym roku.
Nietrafiona kampania i kurs na ścianę
Brak wyczucia nastrojów społecznych było też widać w trakcie kampanii wyborczej jesienią 2023, faktycznie prowadzonej przez Kaczyńskiego. PiS nie przedstawił w niej żadnej pozytywnej propozycji. Skupił się niemal wyłącznie na coraz bardziej obsesyjnych i oderwanych od rzeczywistości atakach na Tuska jako "niemieckiego agenta". Kampania PiS do końca tak była skupiona na Tusku, że nie zauważyła zagrożenia ze strony Hołowni – a to właśnie dobry wynik Trzeciej Drogi okazał się kluczowym elementem układanki umożliwiającej odsunięcie PiS od władzy.
Całkowicie nietrafione okazały się też pytania referendalne – ich treści pewnie już państwo nawet nie pamiętają. Odwoływały się one do sporów i emocji, które były aktualne może w 2015 roku – pytanie o pakt migracyjny – ale nie w 2023 r. Były też postawione w tak zmanipulowanej formie, że nawet osoby merytorycznie zgadzające się referendalnych kwestiach z PiS mogły uznać, że w takiej formie nie ma to żadnego sensu.
Po arytmetycznie wygranych wyborach PiS nie był w stanie z nikim się porozumieć, bo jedyny potencjalny partner mogący dać nowemu rządowi Morawieckiego większość – PSL – nie chciał rozmawiać z Nowogrodzką po tym, gdy przez osiem lat Kaczyński bez sukcesu próbował ludowców zniszczyć i przejąć ich wiejski elektorat, tak jak kiedyś się mu udało to zrobić z Samoobroną. Prezes Kaczyński nie wyciągnął przy tym żadnych wniosków z przegranej kampanii. W zasadzie ciągle kontynuuje kurs z jesieni, choć sondaże pokazują, że to kurs, jeśli nie na ścianę, to na pewno na przegrane wybory lokalne i europejskie.
Przeciąganie przekazania władzy przez farsę z "rządem dwutygodniowym", desperacka okupacja mediów publicznych, akcje z Kamińskim i Wąsikiem – wszystkie te działania PiS tworzą wrażenie, że partia całkowicie pogubiła się po wyborach, nie jest się w stanie pogodzić z rzeczywistością i odnaleźć w opozycji. Wzmacniają to jeszcze coraz bardziej oderwane wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego oskarżającego rząd o "zbrodnie", grożącego przeciwnikom dożywociem i skarżącego się, że ze strony nowego rządu grozić mogą nawet zabójstwa polityczne.
Cztery kotwice myślenia Kaczyńskiego wymagają zmian
Problem jest przy tym głębszy niż taktyka z ostatnich czterech lat. Kaczyński nigdy nie był wybitnym politykiem-intelektualistą, nie zostawił po sobie znaczącego korpusu myśli politycznej, idee traktował raczej instrumentalnie jako narzędzia służące walce o władzę i jej utrzymaniu. Jego myślenie o polityce miało jednak pewne cztery głębokie fundamenty, które za sprawą wodzowskiego charakteru PiS i siły tej partii na prawicy zdefiniowały to, co w Polsce rozumiemy jako prawicowe. Wszystkie te cztery kotwice wymagają dziś jeśli nie porzucenia, to daleko idącej modernizacji.
Pierwsza kotwica to specyficzny ludowo-katolicki tradycjonalizm. Kaczyński jako lider Porozumienia Centrum pozostawał wobec tej formacji mocno zdystansowany, własne klęski z lat 90. wyzwoliły w nim jednak przekonanie, że Polska jest co do zasady państwem tradycjonalistyczno-ludowego katolicyzmu i prawicowa partia pretendująca do rządów w Warszawie powinna być polityczną emanacją tego fenomenu. Protesty kobiet z 2020 roku pokazały jednak, że PiS przespał moment, po przekroczeniu którego taka religijno-kulturowa tożsamość stała się dla partii bardziej obciążeniem niż atutem.
Jak praktycznie wszystkie społeczeństwa europejskie po osiągnięciu pewnego stopnia zamożności, także polskie społeczeństwo staje się coraz mniej religijne i coraz bardziej liberalne. Prawica też musi dostosować się do tego trendu. PiS ze swoim stanowiskiem w sprawie praw kobiet czy Kościoła jest tymczasem ewenementem nawet na tle europejskiej skrajnej prawicy – i wiele wskazuje na to, że by znów wygrywać będzie musiał znacząco zmienić się w tych obszarach.
Podobnie jest z drugą kotwicą Kaczyńskiego – smoleńską. Dla prezesa PiS Smoleńsk był osobistą tragedią i wydarzeniem determinującym tożsamość jego partii. Katastrofa sprzed prawie 15 lat nie pozwala PiS wejść w rolę normalnej opozycji wobec PO – Platformą jest bowiem dla Kaczyńskiego partią w jakiś bliżej nieokreślony sposób "odpowiedzialną" za Smoleńsk i z tego powodu niezasługującą na udział w normalnej politycznej rywalizacji. Smoleńsk całkowicie stracił swoją przydatność jako mobilizujący polityczny mit, a jednocześnie tak długo, jak na czele PiS stoi Kaczyński, partia nie może do końca podnieść tej kotwicy.
Trzeci filar myśli Kaczyńskiego to nieufność do liberalnej demokracji. Takie idee jak rządy prawa, trójpodział władzy, niezależność sądów czy wolność mediów prezes postrzegał zawsze jako zasłonę dla realnych gier interesów. W zasadach demokracji liberalnej widział kaganiec na reprezentowaną przez jego partię – jak wierzył – "wolę suwerena", narzucony przez różne oligarchiczne grupy interesów.
Populistyczna prawicowa reakcja przeciw ograniczeniom liberalnej demokracji ma oczywiście przyszłość w zachodnich demokracjach. Problem w tym, że Kaczyński ten antyliberalny impuls wyraża w coraz bardziej anachroniczny sposób: odwołując się do martwego postkomunistycznego podziału i związanych z nim emocji. Prezes PiS podważa bowiem prawomocność liberalnej demokracji jako "późnego postkomunizmu", co staje się coraz mniej zrozumiałe dla elektoratu.
Anachroniczna jest też antyeuropejskość i antyniemieckość prezesa PiS. Prawica antyeuropejska ma w Polsce pewną przyszłość, zwłaszcza polityka klimatyczna Unii może dla niej tworzyć przestrzeń. Kaczyński wyraża jednak nieufność wobec Unii anachronicznym językiem, rodem gdzieś z międzywojnia, dorzucając do tego antyniemiecką emocję, która miała sens w trakcie strajku szkolnego we Wrześni, ale dziś działa co najwyżej na pokolenie, które dorastało wychowywane przez rodziców osobiście doświadczonych przez wojenną traumę.
Kto się ośmieli?
Tak długo, jak PiS kieruje Kaczyński, te cztery kotwice PiS pozostaną w miejscu. Świat jednak nie będzie stał w miejscu i jeśli PiS nie będzie się poruszał, to centrum polskiej prawicy przesunie się w końcu gdzie indziej, a pisowski okręt zacznie pękać i zatonie.
Kaczyński nie wydaje się dziś politykiem zdolnym do odświeżenia swojej partii tak, by była w stanie realnie powalczyć o władzę w trzeciej dekadzie XXI wieku. Choć prezes wielokrotnie udowadniał różnym komentatorom składającym go przedwcześnie do politycznego grobu, że nie rozumieją polityki, to tym razem partia naprawdę może nie przetrwać jego kolejnej kadencji. Pilnie potrzebna jest jej zmiana przywództwa i formuły. Czy jednak ktoś się uśmieli spróbować przeprowadzić taką zmianę? Kaczyński świadomie budował przez dekadę partię wycinającą każdego, kto odważyłby się zrobić taki ruch – i teraz PiS może zapłacić za to wysoką cenę.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski