Krym ciągle w ogniu. Ukraina się nie zatrzymuje. Obrała świetną strategię
Krym jest stałym celem ukraińskich ostrzałów. Do ataków doszło nie tylko przed tygodniem, ale i w nocy z czwartku na piątek. Ukraińskie władze zasugerowały, że w atakach na okupowany Krym pomogli partyzanci, tudzież żołnierze wojsk specjalnych. Jednak uderzenia na tyłach, zwłaszcza okupowanych, to niejedyne zadania, jakie wykonują ukraińscy żołnierze. Pomaga im w tym specjalistyczny sprzęt, ale i wyszkolenie oddziałów.
W nocy z czwartku na piątek doszło do co najmniej kilku eksplozji na Krymie. Wybuchy miały miejsce w Kerczu oraz na rosyjskim lotnisku wojskowym Belbek na północ od Sewastopola. W sieci pojawiły się nagrania, na których widać ogień i kłęby dymu.
W ostatnim czasie to nie są jedyne eksplozje w tym regionie. Zniszczenie krymskiego lotniska Saki pod Nowofedoriwką, jakie miało miejsce przed tygodniem, zostało najprawdopodobniej przeprowadzone przy pomocy rakiet dalekiego zasięgu. Jednak operację najpierw przygotowali żołnierze wojsk specjalnych. Tak sugerują ukraińscy sztabowcy i politycy.
- Eksplozje w rosyjskiej bazie wojskowej w pobliżu Nowofedoriwki, na okupowanym Krymie, mogły być wynikiem rosyjskiej niekompetencji lub działań partyzantów – mówił doradca Wołodymyra Zełenskiego, Mychajło Podolak.
Ukraińskie oddziały specjalne działają bardzo intensywnie. Specjalsi operują na Dnieprze, przy wykorzystaniu kutrów artyleryjskich Giurza-M, uderzając w infrastrukturę krytyczną na rzece. Prawdopodobnie to właśnie oni koordynowali uderzenia na mosty. "Nieznani sprawcy" zlikwidowali Jewhenija Junakowa, który został wyznaczony na zarządcę niewielkiego miasta Wełykyj Burłuk. Ołeg Szostak, kolaborant w okupacyjnych władzach Zaporoża, został ranny w wybuchu samochodu. Również zablokowanie mostu kolejowego, który łączy Melitopol z Krymem, należy zapisać na ich konto.
O sile ukraińskich specjalsów świadczy również skala ataku z wieczora 18 sierpnia. Wówczas zaatakowanych zostało siedem rosyjskich baz na północy i południu. Ostrzelane zostały skład amunicji w Timonowie i lotnisko w Starym Oskolu. Oba cele znajdują się pod Biełgorodem. Ponownie został zaatakowany także Krym. Pociski uderzyły w bazę w Balbeku i Kerczu. Znów ostrzelana została baza w Nowej Kachowce i Ługańsku. Był to atak na niespotykaną dotychczas skalę jeśli chodzi o cele, które zostały równocześnie ostrzelane, ale i ze względu na zasięg uderzenia. Baza w Starym Oskolu znajduje się niemal 250 km na północ od Charkowa.
Ukraińcy oprócz regularnych wojsk specjalnych, mają duże zespoły żołnierzy rezerwy, którzy przeszli specjalistyczne przeszkolenie jeszcze przed wybuchem wojny.
- Można wyodrębnić dwa typy operacji – mówi Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu "MILMAG". - Po pierwsze są to żołnierze bądź cywile, którzy pozostali na terenach opanowanych przez Rosjan. Zwykle doskonale znają te miejsca, bo tam żyją. Armia Ukrainy stworzyła szereg narzędzi, które pozwalają na zdalne raportowanie o pozycjach lub przemieszczaniu się sił wroga. Wystarczy do tego zwykły smartfon - precyzuje.
- Drugą grupą są zawodowcy. Zwykłe zespoły sił specjalnych, które przenikają przez linię frontu. Komandosi przenoszą specjalistyczne środki łączności, które mogą naprowadzić własne lotnictwo lub artylerię na wskazane cele. Jest to taktyka, z której korzysta armia USA, ale i pozostałe siły NATO - dodaje.
Taktyka ta polega na wysyłaniu żołnierzy, którzy mają pełnić rolę wysuniętych punktów naprowadzania lotnictwa i artylerii. Za pomocą specjalnych terminali i odpowiednich koordynatów naprowadzają własne uderzenia na wybrane cele.
- W Afganistanie pozwalało to na bombardowania w odległości kilkuset metrów od własnych pozycji. Z precyzją często niemożliwą do osiągnięcia z pokładu samolotów – dodaje Link-Lenczowski.
Dron nie zawsze da radę
Symbolem wojny w Ukrainie stały się drony – zarówno tureckie Bayraktary, jak i polskie FlyEye. Służą one do rozpoznania terenu, kierowania ogniem, a Bayraktary dodatkowo mogą przeprowadzić precyzyjny atak. Jednak nie zawsze radzą sobie w specyficznych warunkach pola walki.
- Wojna w Ukrainie prawdopodobnie redefiniuje taktykę wykorzystania platform bezpilotowych na polu walki – uważa ekspert magazynu "MILMAG". - Za naszą wschodnią granicą toczy się pełnoskalowa wojna. Linia frontu ma ponad dwa tysiące kilometrów. Podawanie precyzyjnych koordynatów i przekazanie ich w zaszyfrowany sposób do własnych sił nie jest łatwe - dodaje.
Link-Lenczowski wyjaśnia, że "rola zwiadowców na ziemi, szczególnie doskonale znających dany teren, cały czas jest bardzo istotna". - Przykładem takiego działania był atak na stanowisko dowodzenia najemników z tzw. Grupy Wagnera. Ktoś rozpoznał lokalizację, adres i możliwe było przeprowadzenie skutecznego ostrzału rakietowego – dodaje.
Ukraińcy rozpoczęli szkolenie ochotników do tych zadań ponad pół roku przed rozpoczęciem wojny, kiedy informacje wywiadowcze pierwszy raz zasugerowały, że Rosja może rozpocząć pełnoskalową inwazję. Dziś to procentuje. Rosjanie nie mogą czuć się bezpiecznie na okupowanych ziemiach.
Kierowanie ogniem
Zwiadowcy, o których wspominał Link-Lenczowski, nie tylko rozpoznają teren, ale także wskazują i oznaczają cele dla artylerii rakietowej. - Rola nowoczesnych systemów bezpilotowych nadal jest kluczowa – podkreśla ekspert.
- Pozwala na zautomatyzowanie i skrócenie procesu wykrycia, analizy i ostatecznie zniszczenia celu. Ciekawym przykładem mogą być polskie bezzałogowe statki FlyEye, które mogą współpracować z dywizjonowymi modułami ogniowymi Regina, uzbrojonymi w haubice samobieżne Krab. Dane z FlyEye są przekazywane zaszyfrowanym łączem do systemu dowodzenia TOPAZ, gdzie można szybko wypracować parametry strzału - wyjaśnia.
Polskie haubice zbierają na Ukrainie bardzo dobre recenzje. Zwłaszcza że Ukraińcy otrzymali kompletne zestawy systemu Regina i zintegrowane z nimi FlyEye. Obecnie chwalone polskie rozwiązanie polski resort obrony chce zastąpić koreańskim produktem.
Co zdziałali ukraińscy specjalsi?
- Widzieliśmy, co się działo podczas nieudanego szturmu na Kijów, gdy wielokilometrowe kolumny wojsk rosyjskich zostały wręcz sparaliżowane. Obecnie ciekawe rzeczy dzieją się na południu, gdzie słyszymy pogłoski o wycofywaniu się części sił rosyjskich za Dniepr z powodu uszkodzenia mostów. W konsekwencji jest to znacznym utrudnieniem dostaw zaopatrzenia – zauważa Link-Lenczowski.
Czy uderzenia na Krym, dnieprzańskie mosty i linie komunikacyjne są dziełem wojsk specjalnych i wyszkolonych partyzantów? Działania specjalnie nie bez powodu są objęte tajemnicą, którą zdejmuje się dopiero po latach. Żołnierze działający za liniami wroga mogą być narażeni na niebezpieczeństwo. Podobnie jak członkowie ich rodzin.
- Ukraińcy dosyć lakonicznie informują o tym, co stało się w ostatnich dniach na Krymie – zauważa Jakub Link-Lenczowski. – Jednym z możliwych scenariuszy było oczywiście przeniknięcie grup dywersyjnych. Jednak skala i pora zniszczeń wydają się przemawiać za atakiem z powietrza. Nie zmienia to faktu, że ukraińskie grupy specjalne są niewątpliwie bardzo aktywne. Zdziwiłbym się, gdyby komandosi nie mieli na celowniku również rosyjskich instalacji na Krymie. Zwłaszcza że od 2014 roku mieli czas, aby rozpoznać pozycje wroga i okrzepnąć w walce – konstatuje ekspert.
Sławek Zagórski