Koziński: "Zaczęła się platformizacja PiS‑u" [OPINIA]
Chaos wokół daty wyborów prezydenckich pokazał, że PiS wchodzi na ścieżkę, na której Platforma Obywatelska znalazła się w drugiej kadencji swoich rządów. Czy obecny obóz rządzący powtórzy błędy swoich poprzedników?
07.05.2020 18:06
Informacja o tym, że w Polsce obowiązuje jednak cisza wyborcza przed wyborami, których nie będzie, to obrazek symbolicznie wręcz pokazujący kuriozalność sytuacji wokół wyborów prezydenckich. Kuriozalność, do której obóz władzy doprowadził w dużej mierze na własne życzenie. Co poszło nie tak?
Kryzys prawicy. Kto zarządza tym procesem?
Głównym winowajcą jest, oczywiście, pandemia. Koronawirus postawił wszystko na głowie, wywrócił w miarę stabilne, przewidywalne życie polityczne, gospodarcze i społeczne Polski. Odkąd w połowie marca 2020 roku zaczęły się obostrzenia, kwarantanny, reguły samoizolacji i zachowywania dystansu społecznego, radykalnie zmieniło się wszystko. A życie polityczne, jego tempo, puls, także musiały się do tego dostosować.
Wiadomo było, że w takiej sytuacji również wybory prezydenckie i poprzedzająca je kampania będą się odbywać w warunkach absolutnie niestandardowych. Było oczywiste, że wszyscy kandydaci, a także popierające ich partie, będą musiały improwizować, być przygotowanym na to, że z powodu koronawirusa zdarzą się sytuacje nieprzewidziane.
Ale nawet biorąc poprawkę na te wszystkie ograniczenia, nie da się po prostu pandemią wytłumaczyć obecnego chaosu wokół wyborów prezydenckich. Tego, że dochodzi do sytuacji, w której wybory się nie odbędą, choć formalnie się odbędą – a wszyscy i tak wzdychają z ulgą, że wreszcie udało się wypracować choć taki kompromis.
Prowadząc polityczną rozgrywkę wokół daty wyborów PiS sporo ugrał. Choćby to, że wprowadził chaos po stronie opozycji. Małgorzata Kidawa-Błońska zagroziła bojkotem. W reakcji Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz docisnęli gaz, licząc, że się wzmocnią kosztem kandydatki Platformy. Gdy oni przyspieszyli, wyszło na jaw, w jakim żółwim tempie toczy się kampania Roberta Biedronia. Już widać, że te wybory będą ważnym momentem w tworzeniu się nowej układanki politycznej po stronie opozycyjnej.
Ale wchodząc w tę grę, Nowogrodzka popełniła zasadniczy błąd: pozwoliła, żeby wymknęła się ona spod kontroli. Im bliżej było 10 maja, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że to nie obóz władzy zarządza procesami, tylko proces zarządza nim. Oglądaliśmy to w tym tygodniu. Zaś kulminacją tego będzie niedziela 10 maja. Po raz pierwszy dzień wyborów będzie cichszy niż cisza wyborcza. Zdarzenie bez precedensu w skali globalnej.
Kryzys prawicy. Implikacje polityczne
Wygląda na to, że sytuację z wyborami prezydenckimi udało się obozowi władzy wreszcie opanować. Wprawdzie po drodze jeszcze sporo schodów, na których można się potknąć, ale po raz pierwszy jest wreszcie zwarty, konkretny plan działania w tej sprawie. Skomplikowany, ale jest. Wygląda, że gdzieś w połowie lipca wybierzemy korespondencyjnie nowego prezydenta.
Ale to warstwa ustrojowa. Natomiast chaos wokół wyborów ma także implikacje polityczne. I one będą sięgały dużo dalej niż data wyborów prezydenckich.
Trzy kwestie są tutaj najciekawsze. Pierwsza to gra po stronie opozycji, która wydaje się być bardziej pochłonięta rywalizacją między sobą, niż walką z Andrzejem Dudą. I widać, że najbardziej poobijane z tej walki wychodzą partie największe: Platforma i Lewica. W kolejnych miesiącach ten trend może się utrwalić.
Druga kwestia to starcie dwóch Jarosławów: Kaczyńskiego i Gowina. Ten drugi, mając za sobą małą partyjkę, zdołał zablokować wielkiego pierwszego. Po raz pierwszy od bardzo dawna zmusił prezesa PiS do cofnięcia się. Pokazał granice jego władzy. Kaczyński na pewno to zapamięta. Dynamika wewnątrz Zjednoczonej Prawicy będzie w tej kadencji wyglądała inaczej niż w poprzedniej. Wcześniej wydawało się, że partnerów ją tworzących łączy zaufanie. Teraz łączy ich tylko wspólny biznes.
I kwestia trzecia, najszersza. Sytuacja wokół wyborów prezydenckich pokazała, że PiS zaczyna "platformieć". Wchodzi na ścieżkę, którą w drugiej kadencji swoich rządów szła koalicja PO-PSL. Ścieżkę, warto przypomnieć, która doprowadziła Platformę do przegranych wyborów w 2015 roku i głębokiego kryzysu egzystencjalnego, z którego wyjść ona nie może do dziś.
Bo co pamiętamy z drugiej kadencji PO-PSL? Serię niepopularnych decyzji (podniesienie wieku emerytalnego, nacjonalizacja OFE, podniesienie VAT-u) oraz niekończące się spory wewnątrz Platformy między "schetynowcami" i "spółdzielnią", które zręcznie podsycał Donald Tusk. Przez całą kadencję nie było właściwie żadnych pozytywnych impulsów, żadnych decyzji, które by się podobały Polakom. W efekcie Platforma straciła wiarygodność, zaufanie – aż w końcu władzę.
Teraz można odnieść wrażenie, że przeżywamy deja vu. Od początku drugiej kadencji PiS tylko walczy z kryzysami – od sprawy hotelu Mariana Banasia po epidemię. Grzęźnie w sporach wewnętrznych (Gowin z Kaczyńskim). Po stronie pozytywów można tylko zapisać dobrze przyjętą przez przedsiębiorców tarczę antykryzysową – ale trudno zakładać, żeby ona ochroniła obóz władzy przed wrażeniem erozji w jego wnętrzu.
Kryzys prawicy. Nauka na błędach
Oczywiście, nie jest tak, że już dziś można powiedzieć, że PiS na pewno podzieli los Platformy z 2015 roku. Do wyborów parlamentarnych jeszcze mnóstwo czasu, pojawi się wiele okazji, żeby zmienić rytm, takt działania. Ale jeśli tego typu kryzysy jak wokół wyborów prezydenckich będą się powtarzać, to PiS znajdzie się na równi pochyłej.
Przede wszystkim dlatego, że takie sytuacje bardzo partie zużywają. Przecież wszyscy pamiętają, co jeszcze niedawno mówili czołowi politycy partii rządzącej w sprawie wyborów.
Jacek Sasin wielokrotnie zapewniał, że odbędą się one 10 maja – ale sześć dni przed tą datą zmienił opinię. Jeszcze w poniedziałek Krzysztof Sobolewski groził każdemu posłowi Porozumienia, że będzie wyrzucony z klubu PiS, jeśli zagłosuje przeciw wyborom korespondencyjnym – a już w środę jego groźby okazały się być zwykłym zawracaniem głowy. Kolejne przykłady (Elżbieta Witek, Ryszard Terlecki, Michał Dworczyk) można mnożyć.
PiS zawsze był partią silnie ideową, to był magnes przyciągający jej wyborców. Ale w kryzysie wokół wyborów prezydenckich zachowywał się jak partia zwykłych technokratów - w dodatku takich, których zależnymi od nich procesami zarządzać nie umieją. Dokładnie tak samo wyglądała Platforma Obywatelska w latach 2011-2015.
Zawsze lepiej się uczyć na błędach cudzych niż własnych. Ta prawda życiowa obowiązuje także partie polityczne.