PublicystykaKościół w polityce. Wojciech Engelking: rozwód tronu i ołtarza?

Kościół w polityce. Wojciech Engelking: rozwód tronu i ołtarza?

Zdecydowana reakcja części opozycji na propozycję Małgorzaty Gersdorf, by na wybór ławników w Izbie Dyscyplinarnej SN miał wpływ Kościół katolicki, pokazuje ciekawą przemianę w myśleniu o miejscu tego ostatniego w polskiej polityce. Przemianę, która kończy pewien etap obecności chrześcijańskich hierarchów w sferze publicznej.

Kościół w polityce. Wojciech Engelking: rozwód tronu i ołtarza?
Źródło zdjęć: © East News | AGENCJA.SE/ALEX MARCINOWSKI
Wojciech Engelking

Dwie opcje

Z pozoru - wszystko w propozycji ustawy, jaką Małgorzata Gersdorf w połowie listopada przesłała prezydentowi i parlamentarzystom wygląda tak, że można by to podciągnąć pod zgodność z konstytucją. Wszak w preambule tej ostatniej mamy do czynienia z wymienieniem wprost "Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna". Konstytucyjnie, przy oczach zmrużonych tak, jak zawsze się je na obecność Kościoła w III RP zwykło mrużyć, nie powinno więc być problemu z tym, że w swojej wersji ustawy o Sądzie Najwyższym Gesdorf proponuje, by ławnicy Izby Dyscyplinarnej tegoż byli wybierani spośród kandydatów zgłoszonych przez Kościół katolicki "oraz inne Kościoły (...) jako depozytariuszy tradycyjnych wartości chrześcijańskich".

Skąd więc tak ostry sprzeciw? Dlaczego Piotr Rachtan z "Monitora Konstytucyjnego" pisze na łamach WP, że zastanawia się, po co w lipcu chodził ze świeczką na plac Krasińskich w Warszawie? Dlaczego stowarzyszenie sędziów "Iustitia" tak mocno podkreśla, że projekt zgłoszony przez Gersdorf nie przystoi Sądowi Najwyższemu? Dlaczego Jan Śpiewak stwierdza, że latem organizował manifestacje w obronie instytucji, a nie Gersdorf?

Powody są dwa - o tyle ciekawe, że się przeplatają. Pierwszy: ci, którym propozycja zgłoszona przez Gersdorf się nie podoba, oczekują od I Prezes Sądu Najwyższego, by nijak nie próbowała grać z PiS-em środkami innymi aniżeli prawne. Wykluczają więc możliwość załatwienia sprawy SN tak, by zapalić panu Bogu świeczkę, a i diabłu dać ogarek: na część propozycji PiS-u się zgodzić (mianowicie - na stworzenie w SN-ie Izby Dyscyplinarnej), na część nie, i wykorzystać do tego właśnie pana Boga, czyli przyznać Kościołowi odrobinę w samym SN-ie wpływów. Kościół traktowany jest w myśl tego powodu instrumentalnie, jako instytucja mająca najszersze poparcie wśród Polaków wszystkich pokoleń.

Obraz
© Agencja Gazeta | Grzegorz Celejewski

Na zdjęciu: projekt zgłoszony przez Gersdorf nie przystoi Sądowi Najwyższemu?

Opcja druga brzmi z kolei: krytyka dotyczy wprzęgnięcia Kościoła w obręb polityki, a nie układania się z PiS-em. A skoro taka krytyka się pojawia, to Kościół nie ma już takiego w narodowym społecznym imaginarium znaczenia, jakie zakładałaby opcja numer jeden.

Kościół, lewica, brak dialogu

Kwestia uwikłania polskiego Kościoła w politykę jest przez liberałów i lewicę krytykowana właściwie od czasu, gdy być krytykowana może. Niektórzy nawet, Janusz Palikot przykładowo, zbudowali na niej cały swój program polityczny, obiecując Polskę taką, jaką Konstytucja wskazuje nieco wyraźniej, niż opartą na poszanowaniu wartości chrześcijańskich - laicką. Niezależnie od tego, jak ich polityczne projekty skończyły, warto się zastanowić, jakie uwikłanie Kościoła w politykę było zawsze krytykowane.

Było to otóż, jak sądzę, uwikłanie takie, które przyznawało hierarchom wpływ na ustawy (szczególnie te, które dotyczyły aborcji), i to hierarchom takim, którzy kojarzyli się raczej, by użyć rozróżnienia stworzonego przez Jana Rokitę, z kościołem toruńskim. Jeżeli chodzi o kościół drugi, łagiewnicki - czyli środowisko, których głównym medialnym wyrazem jest "Tygodnik Powszechny" - z uwikłaniem nie było problemu. Ba, sam Rokita - pisał na blogu w serwisie naTemat ks. Kazimierz Sowa - po spotkaniu parlamentarzystów PO z kard. Dziwiszem dekadę temu wnosił, by w Polsce wygrał właśnie kościół jego, a nie ten skupiony wokół Radia Maryja. W wyobraźni czy to działających w mediach, czy w polityce liberałów III RP kościół łagiewnicki jawił się jako dobry kościół pośrodku złego, przed którym to złym należało go bronić.

Taką obroną było zrobienie z ks. Wojciecha Lemańskiego celebryty (przy, oczywiście, jego wcale nie cichym współudziale), gdy arcybiskup Hoser wyrzucił go z funkcji proboszcza parafii w Jasienicy. Taką obroną była także rozgorzała w mediach społecznościowych akcja "Ksiądz Boniecki ma głos w moim domu", gdy wzmiankowanemu przełożeni z zakonu marianów zakazali wypowiedzi medialnych poza "Tygodnikiem Powszechnym". Akcja wybuchła w listopadzie roku 2011. Dziś, w listopadzie roku 2017, mamy do czynienia z sytuacją analogiczną - prowincjał marianów poruczył ks. Bonieckiemu by nie publikował poza wiadomą gazetą. Wielkiej, medialnej akcji obrony go nie ma. Jest za to coś innego: jeden z lewicowych publicystów wprost pisze, że ks. Boniecki, podobnie jak księża kojarzeni z prawicą, nie mają w jego domu głosu. "Nie jestem wierzący, a w innych kwestiach głos księży zupełnie mnie nie interesuje" - dodaje i to, jak sądzę, jest najlepszą wskazówką dla interpretacji sprzeciwu, jaki obudziła propozycja Małgorzaty Gersdorf.

Ten kościół - łagiewnicki - na który dzisiejsza parlamentarna opozycja była otwarta, w najmłodszym pokoleniu prawie już utracił polityczny posłuch. A to, że niektórzy jego przedstawiciele - wspomniani ks. Lemański (widywany na marszach KOD-u) i wspomniany ks. Boniecki czy biskup Pieronek (obydwaj broniący w mediach czynu mężczyzny, który dokonał samospalenia przed Pałacem Kultury) - tego nie zauważają, oznacza, że niedługo utraci go całkowicie. Dialog między kościołem a lewicą, swego czasu proponowany przez Adama Michnika, w najmłodszym pokoleniu Polaków jest zupełnie niemożliwy. Kojarzy się bowiem z tym, czego najmłodsi Polacy - a przynajmniej ich liderzy opinii - nienawidzą najbardziej: ze zblatowaniem jednych elit (politycznych czy medialnych) z drugimi, przepasanych przez purpurowe wstęgi lub chętnie słuchanych w telewizji i w prasie.

Szukanie swojego miejsca

Piszę ten tekst z perspektywy ateisty, który nigdy specjalnie Kościołem się nie przejmował i jego polityczną rolę w Polsce przyjmował jako - nomen omen - dopust Boży. Jako niezaangażowanego, interesuje mnie toteż, czy najmłodsi Polacy, których liderzy opinii tak mocno wypowiedzieli się w sprawie wpływu Kościoła na Sąd Najwyższy (mogącego być, jak podejrzewam, każdą instytucją państwową) niedługo powiedzą katolickim hierarchom za Januszem Gajosem z "Psów": "Na pohybel czarnym".

Sądzę, że jest przeciwnie. By jednak faktycznie było przeciwnie, Kościół musi znaleźć sobie w polskiej rzeczywistości politycznej nieco inne miejsce niż to, które otrzymał w spadku po latach 90. i dwutysięcznych, gdy bez jego hierarchów nie mogła się odbyć żadna państwowa uroczystość. Nie może być to miejsce, które wprost wspiera jakąkolwiek ze stron politycznego sporu, niezależnie od tego, czy jest to strona prawicowa, czy lewicowa. Optowanie jednego z lubującego się w występach telewizyjnych księży za Platformą Obywatelską jest bowiem dla najmłodszego pokolenia Polaków - jeśli spojrzymy na ich liderów opinii - tak samo żenujące, jak próba ustawienia Andrzeja Dudy przez ojca Tadeusza Rydzyka w wywiadzie, który ostatnio przeprowadził z nim dla telewizji Trwam.

Jakie to jednak miejsce? Paradoksalnie: takie, które silnie akcentuje konstytucyjną laickość Polski, jednym słowem - które nie traktuje wręczanych Kościołowi przy milczeniu mediów prezentów od tych, którzy dzisiaj są opozycją (w rodzaju pieniędzy na budowę Świątyni Opatrzności Bożej)
jako czegoś normalnego. Jeżeli chce zachować polityczną moc, polski Kościół musi od polityki traktowanej jako bieżąca gra partii stronić jak najbardziej, stawiając na polityczność podstawowych wartości (jak - chociażby - robił to papież Franciszek w sprawie uchodźców)
. W innym bowiem wypadku wyda się najmłodszemu pokoleniu Polaków jeszcze jedną partią - o pozycji o tyle niesprawiedliwej, że nikt na nią nie głosował. I dlatego, że nie ma demokratycznego nadania, nie powinna mieć wpływu na jakąkolwiek politykę - także tę, która realizowana jest w Sądzie Najwyższym.

Wojciech Engelking dla WP Opinii

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)