Kosztem Finlandii i Szwecji. Niebezpieczna gra Orbana ws. NATO
Proces akcesji Finlandii i Szwecji do NATO jest już prawie ukończony. Prawie, gdyż do finalizacji sprawy potrzebna jest jeszcze ratyfikacja rozszerzenia przez dwa państwa członkowskie: Węgry i Turcję. Na razie Ankara i Budapeszt wysyłają sygnał, że z decyzją nie zamierzają się spieszyć, a Finowie i Szwedzi będą musieli jeszcze trochę poczekać.
09.10.2022 | aktual.: 09.10.2022 20:52
W czwartek w Pradze turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan zasugerował, że Turcja byłaby skłonna poprzeć szybką akcesję Finlandii, ale już nie Szwecji. Szwecja bowiem, jak oskarża ją Turcja, ma ciągle wspierać organizacje uznawane przez Ankarę za "terrorystyczne" – głównie kurdyjskie. Niedawno szwedzki ambasador w Ankarze został też wezwany do tamtejszego ministerstwa spraw zagranicznych w związku z emisją wyśmiewającego się z Erdoğana programu satyrycznego w szwedzkiej telewizji publicznej.
Proces ratyfikacji rozszerzenia NATO w Węgrzech chcieli przyspieszyć opozycyjni socjaldemokraci. Złożyli wniosek o to, by parlament zajął się tym w ostatni wtorek, 4 października. Wniosek upadł jednak głosami rządzącego Fideszu. Choć rządy tej partii oficjalnie popierają wniosek Finlandii i Szwecji o dołączenie o Sojuszu, to praktycznie utrącając propozycję centrolewicy, odłożyły finalizację tej sprawy na trudny do określenia czas. Być może zupełnie przypadkiem kilka dni wcześniej, 30 września, węgierski premier Viktor Orbán ogłosił, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy Węgry podpiszą z Rosją nowy kontrakt na dostawy gazu.
Wszystko to skłania do pytania: jak Ankara i Budapeszt zachowają się, gdy Rosja przekroczy kolejne granice? Czy okażą się lojalnymi sojusznikami pozostałych państw Sojuszu?
Przywódcy od małych interesów
Na razie trudno uznać zachowanie obu tych stolic za lojalne. Obie wykorzystują bezprecedensowy po 1989 roku kryzys bezpieczeństwa u wschodnich granic Unii do załatwienia swoich małych interesów. Zachowują się jak ktoś, kto swojemu przyjacielowi, który znalazł się w trudnej sytuacji finansowej, oferuje pożyczkę na lichwiarski procent. Można w ten sposób zarobić, ale najpewniej kosztem przyjaźni.
W przypadku Erdoğana interesy, w imię których blokuje akces Szwecji, są dość łatwe do zidentyfikowania. Portal "Euroactive" wskazuje na dwie kwestie, które przy okazji rozszerzenia NATO ugrać próbuje dla siebie turecki przywódca.
Pierwsza to wymuszenie na Amerykanach zgody na zakup przez tureckie wojsko myśliwców F-16. Turcy od dawna próbują naciskać w tej sprawie na Waszyngton, grożąc, że jeśli Amerykanie nie sprzedadzą im swoich produktów, to Turcja kupi sprzęt podobnej klasy od Rosji.
W zeszły piątek Ankarze udało się też wymusić na Szwedach zniesienie embarga na eksport broni do Turcji, który Sztokholm nałożył w 2019 roku, jako reakcję na operacje wojskowe Turcji w Syrii wymierzone w kurdyjską milicję YPG. Skąd więc ciągły problem Erdoğana z akcesją Szwecji do Sojuszu? Stąd, że z punktu widzenia Ankary Szwecja cały czas jest państwem zbyt przyjaznym wobec Kurdów i organizacji kurdyjskich. Erdoğan chciałby wykorzystać kryzys spowodowany przez Rosję do tego, by maksymalnie pogorszyć sytuację Kurdów w Europie, ograniczyć im możliwości działania, azylu, samoorganizacji.
W przypadku Orbána interesy, jakie chce załatwić, zwlekając z zatwierdzeniem rozszerzenia NATO na północ, są o wiele bardziej mętne. Analitycy spekulują, że opór Fideszu może wynikać z relacji Orbána z Ankarą. Węgry są jednym z najbliższych sojuszników Turcji w Unii Europejskiej i być może Orbán uznał, że w kwestii ekspansji NATO na północ w interesie Węgier jest mówienie jednym głosem z Erdoğanem, nie wspólnie z głównym nurtem transatlantyckiej wspólnoty.
Zwlekanie Budapesztu z ratyfikacją rozszerzenia może mieć też związek z problemami Fideszu na forum Unii Europejskiej. We wrześniu Komisji Europejska zagroziła Węgrom zamrożeniem 7,5 miliarda euro z funduszy unijnych, jeśli Węgry nie wprowadzą serii reform, mających gwarantować, że środki europejskie nie padną ofiarą korupcyjnych mechanizmów. Budapeszt ma czas do 19 listopada, by odpowiedzieć na zastrzeżenia Komisji i wykazać się chęcią rozwiązania problemów.
W podobnych sporach z instytucjami europejskimi Orbán zawsze prowadził bardzo sprawną grę: przyciśnięty robił krok do tyłu, by za chwilę zrobić dwa do przodu. Jak można przypuszczać, zwlekając z zatwierdzeniem rozszerzania NATO, węgierski premier chce sobie zostawić środek nacisku na państwa europejskie – które w kwestiach bezpieczeństwa zależne są od transatlantyckiego Sojuszu – w ramach przyszłych sporów o praworządność na Węgrzech i mające płynąć do Budapesztu europejskie fundusze.
Węgierska partia rosyjska
Zastanawiając się nad tym, czemu Orbán zwleka z otwarciem drzwi do Sojuszu dla Finlandii i Szwecji, nie sposób pominąć kontekstu relacji rządów Fideszu z Rosją. Od początku wojny w Ukrainie Węgry ustawiły się obok głównego nurtu transatlantyckiej polityki. Orbán demonstracyjnie pokazywał, że Budapeszt pozostaje w tym konflikcie politycznie "niezależny", nie ukrywał, iż zależy mu na zawarciu pokoju za wszelką cenę i powrotu do robienia normalnych interesów z Rosją, nawet za cenę terytorialnej integralności i żywotnych interesów Ukrainy.
W trakcie swojej przemowy na letnim uniwersytecie Fideszu Orbán przedstawił scenariusz nowej "zimnej wojny" między blokiem zachodnich państw demokratycznych, a wschodnim autokracjami, Rosją i Chinami, jako zagrożenie dla strategicznych węgierskich interesów. Węgry nie chcą być państwem frontowym nowej zimnej wojny – mówił wtedy – ale państwem, które działa jako polityczny i gospodarczy most pomiędzy różnymi systemami politycznymi, łączący Europę ze światami rosyjskim i chińskim.
Dlatego Węgry chcą zachować maksymalny dystans wobec wojny w Ukrainie i wspierać taką politykę, która pozwoli ją jak najszybciej zakończyć. Orbán zdaje sobie sprawę, że możliwości Węgier pozostają tu ograniczone. Jak można było sądzić z tego, co mówił na letnim zjeździe swojej partii, węgierski premier liczy przede wszystkim na to, że obecna polityka zostanie zakwestionowana w kolejnych ważnych wyborach w zachodnich demokracjach, przede wszystkim w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku.
Pojawia się więc uzasadnione pytanie, czy przeciągając sprawę akcesji Finlandii i Szwecji do NATO Orbán nie ma na celu wzmocnienia pozycji Rosji i osłabienia jedności Zachodu? Czy nie chodzi mu o to, by przeczekać do następnych wyborów w Stanach, z nadzieją, że nowa administracja wycofa poparcie dla Ukrainy i rozpocznie rozmowy z Moskwą?
Co jeszcze Orbán musi zrobić, by rząd zauważył, że nie jest sojusznikiem?
Co, jeśli w międzyczasie Rosja użyje broni atomowej w Ukrainie? Albo zaatakuje bronią konwencjonalną któreś z państw NATO? Czy Budapeszt ciągle będzie chciał wtedy podkreślać własną "niezależność" wobec nowej zimnej wojny? Czy będzie próbował przekonywać kraje Sojuszu, że militarna odpowiedź nie jest rozwiązaniem? Że Rosja tak naprawdę nie zrobiła niczego strasznego?
Niestety, niedługo te pytania mogą zmienić się z teoretycznych w praktyczne. Można też spodziewać się, że czego nie zrobiłby Orbán, polski rząd ciągle kurczowo będzie trzymał się sojuszu z Budapesztem. Bo naprawdę nie wiadomo, co jeszcze musiałby zrobić premier Węgier, by PiS zauważył, że nie jest on naszym sojusznikiem.
Całe strategiczne spojrzenie Węgrów na konflikt w Ukrainie, jak i wynikające z niego decyzje – np. zwlekanie z ratyfikacją akcesji Finlandii i Szwecji do NATO – są sprzeczne z najbardziej podstawowymi polskimi interesami. Szybka akcesja naszych północnych sąsiadów do NATO zwiększyłaby wymiernie nasze bezpieczeństwo: Sojusz zasiliłyby dwie nowoczesne, od dawna współpracujące z NATO armie, z Szwecją i Finlandią w Sojuszu Bałtyk stałby się praktycznie jego wewnętrznym morzem.
Choć przez chwilę wydawało się, iż PiS zauważył, że sojusz z Budapesztem to ślepa uliczka, to szybko wrócił w objęcia Orbána. Dlaczego? Bo widzi w nim swojego sojusznika w sporze z Europą. Dla swoich antyeuropejskich obsesji i obrony katastrofalnej "reformy sądownictwa" PiS trwa w sojuszu z rządem, który coraz bardziej działa jako koń trojański putinizmu w Unii i NATO.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek