Kaczyński rządzi 3 lata, a Budapesztu w Warszawie nie ma. I do jesieni 2019 ma nie być
Minęło siedem lat od deklaracji prezesa PiS, że chciałby kiedyś mieć "Budapeszt w Warszawie". Czyli reformować Polskę tak, jak Viktor Orban reformuje Węgry. Od trzech lat Jarosław Kaczyński ma niemal takie same możliwości, jak Orban. A jednak Budapesztu w Warszawie nie ma. Przynajmniej do jesieni następnego roku.
26.12.2018 14:22
Pamiętacie, jak spędziliście święta 2015, 2016 i 2017? Bo my, dziennikarze, w pracy. Oj, się działo.
Pamiętacie jeszcze listopad – grudzień 2015 i, jak pisał naczelny "Polityki" – "konstytucyjny zamach stanu", skutkujący wymianą składu Trybunału Konstytucyjnego na wybrany w większości przez obóz władzy? Protesty, powstanie prężnego wówczas Komitetu Obrony Demokracji, nocne głosowania w Sejmie? Pamiętacie, jak polityka podzieliła wtedy rodziny zasiadające do wigilijnej kolacji?
A może pamiętacie święta 2016 roku? A raczej prawie miesiąc, w tym święta, gdy władza próbowała ograniczyć swobodę pracy dziennikarzy w Sejmie, a opozycja zaprotestowała? Przypomnę – zaczęło się od wykluczenia z obrad posła Michała Szczerby, skończyło okupacją mównicy sejmowej oraz manifestacjami antyrządowymi w wielu miastach Polski. Ach, i jeszcze przegłosowaniem budżetu na 2017 rok w Sali Kolumnowej Sejmu, a posłowie obozu rządzącego podpisywali listę obecności już po głosowaniu, gdy już było pozamiatane.
A może pamiętacie rok 2017? To tak niedawno. Co się działo? Coś się w ogóle działo? Protestów jakby mniej, emocje słabsze. Czyżby naród już nie taki skory do oporu jak w poprzednich latach? Czy może materia bardziej skomplikowana, a przez to mniej interesująca? A może wszystko po trochu? Ale przypomnę: w 2017 roku, podczas ostatniego dnia ostatniego posiedzenia sejmowego, Sejm przegłosował kilkadziesiąt poprawek do kodeksu wyborczego, czyli ustawy, która ustala, na jakich zasadach będziemy głosować na polityków w wyborach. Czyli – kto, w jaki sposób i na jakiej podstawie dostanie – lub nie – posady i stanowiska. Były też kolejne nowelizacje ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym, o których niezależność od władzy trwał potem bój przez większą część mijającego roku.
A teraz mamy koniec roku 2018 i po przedświątecznej konwencji PiS zapadła cisza. Krajobraz po konwencji wyglądał tak, jak opisał to mój redakcyjny kolega Paweł Wiejas – władza ustroiła się w anielskie piórka i pax między chrześcijany zapanował na wieki wieków amen. No, przynajmniej do stycznia. Pan prezydent z kolei podpisał kolejną zmianę w prawie dotyczącym sądownictwa, która tym razem oznacza, że władza wykonała krok w tył. Zauważyli to nawet ci krwawi wrogowie narodu polskiego kryjący się w Brukseli i pochwalili. Ale nadzieje tych, którzy oczekują teraz, że skoro zrobili mały kroczek, to się wredna Unia odczepi, muszę tu rozwiać. Bruksela się nie odczepi, bo ma naoczny przykład, co się stało, jak się odczepiła od Viktora Orbana.
Po tym, jak premier Węgier zarżnął wolną prasę, a jej resztki niczym w oligarchicznej Rosji lat 90. rozdrapali między sobą gracze, które swoje fortuny zawdzięczają Fideszowi, wywalił niedawno na pysk ze swojego kraju Uniwersytet Środkowoeuropejski. Jedną z najlepszych instytucji szkolnictwa wyższego w Europie Wschodniej, pechowo mającą związki z USA i George’m Sorosem, którego traktuje jak osobistego wroga.
Orban może więcej na Węgrzech, niż jakikolwiek inny szef rządu w Europie Środkowo-Wschodniej w swoim kraju, przykładem choćby siedmiokrotna zmiana konstytucji. Orban ma władzę, większość w parlamencie, sądy, media i przychylność społeczeństwa, którewedług badania instytutu Median z października 2017 r. uważa UE, NGO’sy i Sorosa za większe zagrożenie niż Rosję.
W porównaniu z Orbanem Kaczyński przegrał. Na razie.
"Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt" - mówił szef opozycyjnego wówczas PiS w 2011 roku. Minęło siedem lat, od trzech Kaczyński ma niemal takie same możliwości, jak Orban. A jednak Budapesztu w Warszawie nie ma.
Na razie. Święta były spokojne? PiS tu i tam odpuścił, nawet nagle zaczyna przepraszać się z Europą? Małgorzata Gersdorf pozostała I prezesem SN? Żaden uniwersytet z Polski nie musiał się wynosić? Wolne media istnieją i mogą krytykować władzę? Sądy nie orzekają w czambuł tak, jak chce obóz rządzący? No i dobrze, tak powinno być, to powinna być normalność, nie powinienem nawet o tym wspominać. Jest jednak jedno "ale".
"Ale" nazywa się kampania wyborcza 2019. I w praktyce wystartuje już w styczniu. Już raz – w 2015 roku - taktyczny powrót do centrum się Prawu i Sprawiedliwości opłacił. Jak będzie teraz? Zobaczymy jesienią 2019. Zobaczymy dzień po wyborach. Bo w to, że PiS odpuścił walkę o państwo, nie uwierzę nigdy.